Go to content

Przeżyli piekło, ze słabości uczynili siłę. Jak DDA walczą o szczęście

fot. axelbueckert/iStock

Lęk, niepokój, ból. Strach przed bliskością, a jednocześnie pragnienie jej. Wstyd, poczucie winy. I brak zaufania do siebie, ale też do innych. Takie emocje często towarzyszą Dorosłym Dzieciom Alkoholików.  W tym zaklętym kręgu można tkwić przez lata. Ale można z tej słabości uczynić siłę. Tak przynajmniej twierdzą ci, którym się to udało.

Czujność

Ze wspomnień Magdy: „Mam 10 lat. Stoję w kuchni, wali mi serce. Zdecydowane kroki na schodach, klucz bez problemu trafia w zamek. Serce  zwalnia. Ojciec jest trzeźwy. Gdy wraca pijany, kroki nie mają stałego rytmu, cichną, by za chwilę znów wybrzmieć. Tak, to kroki są zapowiedzią nocy. Tej spokojnej, bez alkoholu. Tej strasznej, gdy dużo wypił. I tej, która jest ciszą przed burzą. Gdy jest tak pijany, że bełkocze, potyka się, pada na łóżko. Nie sprawdzi o czwartej nad ranem zeszytów i nie będzie bił za źle odłożoną książkę. Ale obudzi się niczym tykająca bomba. My, jego rodzina będziemy przemykać między pokojami. I błagać mamę, żeby wyciągnęła ukryte piwo. Wiemy, że tylko to zapobiegnie katastrofie .

Magda : – Gdy trafiłam na terapię, byłam wrakiem człowieka. Wszystkiego się bałam, najchętniej siedziałabym w kącie, nie potrafiłam zawalczyć o sukces. Terapeutka na kolejnym spotkaniu rzuciła: „Ale ty przecież osiągnęłaś sukces!”. Chodziło o to, że mam kochającego męża, dzieci, że „czujność” pomaga mi wyczuwać ludzi. Dlatego jestem świetnym handlowcem, umiem rozmawiać, wiem, kiedy się wycofać, wyczuwam każdą emocję, choć ktoś jej jeszcze nie wypowiedział. Podczas terapii nauczyłam się doceniać tę cechę. Nauczyłam się też ją rozumieć i wyłączać, kiedy nie jest mi potrzebna.

Odpowiedzialność

Ze wspomnień Alicji: „Mam 12 lat. O ósmej w sobotę targam siatkę z zakupami. Potykam się, ląduje w  zaspie śniegu, z torby wypadają rzeczy: mleko, woda, sok pomidorowy, warzywa, świeża wołowina. Zbieram wszystko w pośpiechu. Zaraz obudzi się mama. Już dzwonili z jej biura dlaczego kolejny dzień nie pojawia się w pracy. Powiedziałam, że to był nagły wypadek. Szpital.  Będzie już dobrze, musi być. Zamknę jej kilkudniowy ciąg. Sok pomidorowy uśmierzy ból głowy. Rosół jest najlepszy na kaca. Muszę działać szybko. Popołudniu wraca ojciec z delegacji. Zabije matkę jeśli będzie pijana. Nie dopuszczę do tego. Zostanę z nią w domu, żeby jej pilnować. Mam dziś ważną klasówkę”

Alicja: – Gdy jesteś DDA wydaje ci się, że musisz być za wszystko odpowiedzialna. Za projekt w pracy, za remont w domu, za to, jak dogadali się twoi współpracownicy, rodzina. Za wszystko. Nawet za rzeczy, które w ogóle nie powinny cię obchodzić. Przed oczami mam taką scenę. Idę na wywiad do znanego psychoterapeuty. Po spotkaniu zbieram rzeczy do torby. On też mówi, że się zbiera. Mój kontrolujący wzrok pada na lampę. „Ale chyba wyłączy pan lampę?”. On: A pani jest DDA?  Oniemiałam.  „Tylko DDA tak bardzo zauważają takie rzeczy” mruknął. Potem wytłumaczył: jego lampa w ogóle nie powinna mnie obchodzić.  To nie moja sprawa, co z nią zrobi. Wyłączy, nie wyłączy.  DDA czują się odpowiedzialni za życie innych. Terapia uczy odpuszczać tych innych, pozwala skupić się na sobie. Kiedy zrozumiałam, że nie jestem odpowiedzialna za cały świat, poczułam niewyobrażalną ulgę.

Strach

Ze wspomnień Marcina: „Mam 14 lat, jemy rodzinną kolację. Ojciec jest nachlany. Plącze mu się głos. Do tego wszystkiego się czepia. Wyśmiewa matkę, młodszego brata, niby żarciki, ale tylko jego bawią. Staram się nie reagować, być niewidzianym. Nagle coś mówi do mnie. Znów się śmieje, ja się nie śmieję. Wszystko toczy się tak szybko, nagle wyrywa mi łyżkę, podnosi się i zaczyna mnie szarpać. Matka staje w mojej obronie, obrywa. Odruchowo odpycham ojca i już wiem, co mnie czeka. Zwali mnie na ziemię i będzie kopał. Te ułamki sekund, które dzielą mnie od tego są jednym wielkim strachem, zwierzęcym strachem, bo wiem, że nie mam gdzie uciec”.

Marcin:– Gdy byłem mały moczyłem się, czym powodowałem jeszcze większą furię ojca. I pogardę. Bałem się też duchów. Nawet, gdy już zamieszkałem ze swoją dziewczyną, bałem się być sam w tej starej kamienicy. Bo trzeszczała podłoga, coś w nocy skrzypiało. Nie chodziło tylko o mieszkanie, byłem prostu nieustannie poddenerwowany, waliło mi serce.  Ten strach sprawiał, że nawet na urlopie nie potrafiłem się zrelaksować. W końcu trafiłem na SOR przekonany, że mam zawał. W życiu bym tam nie pojechał gdyby nie moja partnerka. Zrobiono badania, odesłano do domu. Z sercem było okej.

Zaczęły się pielgrzymki po przychodniach, bo fizycznie czułem się coraz gorzej. W końcu wylądowałem u psychiatry. „Pana organizm przyzwyczaił się do wojny” zawyrokował. Minęły lata zanim nauczyłem się wyciągać dobre rzeczy ze strachu. Zobaczyłem, że może gorzej radzę sobie, gdy jest spokój (wtedy czuję lęk), ale mam nieprawdopodobną zdolność działania w kryzysie, mogę dużo więcej znieść niż inni, otwiera mi się jakaś klapka w mózgu. Później zacząłem robić tak ze wszystkim, co mi przeszkadzało, a co było dziedzictwem alkoholowego domu. Dziś już dom pamiętam przez mgłę, mam swój, dobry– choć nie raz chciałem uciec przed dobrą miłością żony i nie rozumiałem dlaczego zawsze przy mnie jest.