Był cichy, ciepły wieczór. Nic niepokojącego nie dało się wyczuć w powietrzu. Nic nie obudziło mojej czujności. Miałeś wrócić jak zwykle, po 18, prosto z biura. Piątek zazwyczaj spędzaliśmy tylko we dwoje. Kieliszek wina, kolacja, dobry film. Cisza, spokój. Kochałam te nasze zwyczaje. Nadal je kocham. Wysłałeś SMS: „Na lodówce leży list do ciebie, przeczytaj proszę”. Pomyślałam głupio, że to pewnie lista zakupów, do jakiegoś wyjątkowego przepisu na wieczór. Pewnie nie zdążysz wpaść do sklepu. Odruchowo sięgnęłam ręką po wąski, kolorowy pasek w linie. Nie, to była kartka. Cała, duża kartka A4 zapisana twoim pismem.
Nic nie rozumiejąc, zaczęłam czytać.
Kochana Moja M!
Nawet nie wiesz, jak trudno mi to napisać. Kiedy mówiłem ci pierwszy raz, że cię kocham, byłem tych słów tak bardzo pewien. I za każdym, następnym razem, też byłem ich pewien. Mijały dni, miesiące i lata, a ja cały czas byłem pewien. Aż nagle nie wiem skąd i jak przyszedł moment, w którym całą moją pewność straciłem. I muszę odejść z twojego życia, żeby dać ci przestrzeń, w której na nowo zbudujesz je z kimś innym. Naprawdę bardzo w to wierzę, że będziesz jeszcze szczęśliwa z kimś innym.
Nie odchodzę dlatego, że tak będzie lepiej dla mnie. Odchodzę, bo chcę, żebyś była szczęśliwa. Ja ci szczęścia nie dam, ja cię już nie kocham. Inaczej. Kocham cię, jesteś mi bardzo bliska, ale nie mogę z tobą być. To nie jest już taka miłość jak na początku, między mężczyzną a kobietą. To się we mnie skończyło. I raczej już nie wróci. Chcę czegoś innego.
Męczę się, boję się tego, co będzie dalej. Nie chcę przeżyć tak życia w ten sposób, wiedząc, że mógłbym kiedyś jeszcze spotkać kogoś. Mieć prawdziwy związek. Spełniać z kimś wspólne marzenia. Zbudować dom. Ty nigdy nie chciałaś domu.
Przepraszam, jeśli cię zawiodłem. Na pewno zadałem ci ból, ale wierzę, że ten ból szybko minie. Poradzisz sobie, masz wokół siebie bliskie osoby.
Kiedyś zrozumiesz, że musiałem odejść, że tak będzie po prostu lepiej. Kiedyś poczujesz, że miałem rację. Może nawet mi za to podziękujesz?
Proszę tylko, nie proś mnie, nie błagaj, nie płacz, bo nie dam sobie z tym rady. Podjąłem decyzję. Postaram się to jakoś wytłumaczyć rodzicom. Poproszę ich też, żeby cię nie męczyli, nie zadręczli pytaniami. Wszystko wezmę na siebie. W sumie nie ma w tym przecież twojej winy.
I nie mów o mnie zle naszym przyjaciołom. To dość żałosne przenosić problemy ze związku do relacji z naszymi znajomymi.
Dziękuję ci za wspólne 4 lata. Byłaś wspaniała.
Usiadłam na łóżku, złożyłam twoją kartkę papieru na połowę, potem znów na połowę. I jeszcze raz. I jeszcze. Nie pamiętam, ile razy, ale w końcu stała się maleńkim, grubym i krzywym prostokątem. Tak jakbym chciała złożyć w ten sposób całe nasze wspólne życie, pozbyć się go z mojej pamięci. A ono, zamiast zniknąć, kłuło nieprzyjemnie moją zamkniętą dłoń. I uwierało.
To nasz związek nie był prawdziwy? Co to znaczy „to się we mnie skończyło”? Przecież wczoraj jeszcze było, czułam to. Przecież jeszcze dziś rano dotykałeś mojego ramienia jak zwykle. Jak zwykle całowałeś. Jak zwykle patrzyłeś mi w oczy. I teraz nagle nie czujesz nic? Teraz już nie jestem dla ciebie kobietą?
Oczywiście, że pomyślałam „jest ktoś inny”. Tak to się zazwyczaj dzieje, prawda? To jest ta zwykła przyczyna, ta siła sprawcza, która sprawia, że ktoś, kto był dla nas całym światem, nagle staje się przeszkodą. Ale nie ty… Ty byś mnie nie zdradził. Ty byś nie złamał przysięgi wierności. Tego gorączkowo si trzymałam.
Chciałam zadzwonić, ale trwałam tylko tak do rana, z kartką złożoną w mały prostokąt. Wiedziałam, że niebawem cię zobaczę. Wiedziałam, że muszę znać prawdę. Nie pamiętam, czy coś zjadłam, nie pamiętam czy wzięłam prysznic. Czekałam.
Następnego dnia wpadłeś po kilka rzeczy, tuż koło południa. Nie patrzyłeś mi w oczy, ja nie miałam siły rozmawiać. Wzięłam cię za rękę, zdołałam jedynie wyszeptać „ale dlaczego?”. Pocałowałeś mnie w głowę, jakoś dziwnie, jak przyjaciel, nie ukochany. „Bo tak trzeba” – wyjaśniłeś, nie wyjaśniając nic. Histeryczny szloch opanował całe moje ciało. Katem oka złapalem twoje spojrzenie. Inne niż do tej pory – zimne, zniecierpliwione. Wiedziałam już w tamtej chwili, że to naprawdę koniec.
Minęło pół roku, odkąd nasze łóżko jest tylko moje. Napisałeś w tamtym liście „kiedyś zrozumiesz”. Czekam, bo na razie jeszcze wciąż nie rozumiem. Nie rozumiem, jak można kochać tak bardzo, okazywać to każdego dnia milionem gestów i nagle przestać kochać. Jak można żyć obok kogoś tak blisko, zasypiać na tej samej poduszce i słowem nie zdradzić, że ta miłość się wypala. Jak można stworzyć z kimś dom, bezpieczne miejsce i nagle okraść go z tego poczucia bezpieczeństwa.
Twoje słowa nie wyjaśniły mi niczego. Twój list był jedynie piękną formą, ale nie treścią. W głowie mam tysiące domysłów, w skrzynce pocztowej maleńki świstek. Przyszedł polecony z sądu, dwa miesiące temu złożyłeś pozew. Ja wiem kochany, że nikogo do miłości nie zmuszę. Chciałabym tylko wiedzieć, co zrobiłam źle…