Są takie pary, o których mówi się: „oni nigdy się nie rozstaną, są dla siebie stworzeni”. Zazdrości się im tej miłości i zerka z podziwem, myśląc sobie, że o to czas mija, inni się rozchodzą, rozstają, nienawidzą, a oni wciąż ręką w rękę, wciąż razem stawiają czoła życiowym wzlotom i upadkom. Tyle razem przeszli, coraz bardziej umacniając swoje uczucie. Co mogłoby tu pójść źle? Życie nauczyło mnie jednak już dawno temu, by nie używać tych dwóch słów: „nigdy” i „zawsze”. I nie zakładać, że już zawsze będziemy tacy sami.
Kiedy moją przyjaciółkę, po 20 latach związku i 13 latach małżeństwa zostawił mąż, większość wspólnych znajomych „nabrała wody w usta”. Nikt nie chciał się wychylić, nikt nie mógł uwierzyć. Po kilku tygodniach zaczęły się nieśmiałe telefony, komentarze. „Tam się coś musiało stać”. „To niemożliwe, żeby on po prostu odszedł”. „Niemożliwe, żeby przekreślił ot tak wszystko, co razem tyle lat budowali”. Chyba zwariował. To niemożliwe.
Ale właściwie dlaczego niemożliwe?
Co się mogło wydarzyć? Wszystko i wcale niekoniecznie to „najgorsze”, czyli zdrada. Dlaczego tak trudno uwierzyć, że kiedy czas mija stajemy się innymi ludźmi? Że wszystko, co nam się przydarza, wpływa na nas, zmienia, sprawia, że zmieniają się nasze potrzeby i perspektywa? Że i nasza miłość się zmienia i podejście do związku. I czasem, budzimy się pewnego ranka obok partnera i dociera do nas oto z całą mocą, że już nie kochamy. Że chcemy czegoś innego niż kiedyś.
Jasne, gdzieś po drodze popełniliśmy błąd. W jakimś szaleńczym biegu nie wyłapaliśmy momentu, w którym nasze ścieżki zaczęły się rozchodzić. Bo nam się nie chciało, bo tak było wygodniej. Bo założyliśmy, że nie trzeba. Że mamy coś „zagwarantowane”.
Właśnie. Najgorszym naszym grzechem w miłości jest zakładanie, że jesteśmy ze sobą na zawsze. Że nasza miłość będzie trwała, „sama”, siłą rozpędu. Że jeśli przetrwaliśmy ze sobą kilka, kilkanaście lat, to tak już zostanie. Samo.
Moja przyjaciółka powiedziała mi ostatnio: „Nie mam do niego żalu. Byliśmy zbyt blisko, byliśmy non stop razem. Nie mieliśmy żadnej indywidualnej przestrzeni. Dusiliśmy się w tej jedności”. Wspólne życie, wspólne wakacje, wspólni znajomi, wspólny pies i kot, wspólne hobby i nawet te książki, wspólnie przeczytane. Wydaje nam się absurdalne, że wszystko co tak silnie łączy, może nas w końcu podzielić. A jednak… Tak się zdarza.
Czy ta miłość minęła? Raczej nie. Oni nadal się kochają, szanują, myślą o sobie dobrze. Ale to już nie jest ta sama, namiętna miłość, pragnienie bycia razem. To bardziej sympatia i przywiązanie. Ale nie takie, które powinniśmy czuć do kogoś z kim chcemy spędzić całe życie. On odszedł, bo poczuł, że oboje są w zupełnie innych punktach życia. Takich, których już nie można pogodzić.
Cóż, stara prawda powtarzana od lat, że o miłość trzeba dbać nie jest banałem. Jest jedyną pewną rzeczą jaką kiedykolwiek powiedziano o miłości. Dajmy o nią, dbajmy o nasze uczucia, nie pozwólmy im wygasnąć. A jeśli spostrzeżemy, że się od siebie oddalamy, postarajmy się znów do siebie zbliżyć. Zanim będzie za późno.