Kobietom wydaje się, że my wszyscy jesteśmy cholernymi dupkami. Że zostawiamy was dla młodszych, piękniejszych, bardziej zadbanych kobiet. Porzucamy was, bo nudzi nam się proza życia i rodzinna sielanka. Bo seks jest beznadziejny lub nadchodzi kryzys wieku średniego. Nie chcę tłumaczyć wszystkich facetów. Nie będę ich obrońcą, bo z pewnością wielu właśnie tym się kieruje. Niestety są też takie związki, w których facet odchodzi, choć wcale nie oznacza to, że porzuca partnerkę. Odchodzi, bo został przez nią skutecznie odepchnięty. Odchodzi, bo jej zachowanie spowodowało, że zniechęciła go do siebie. SKUTECZNIE.
Uważam, że dom jest miejscem, w którym każdy ma czuć się dobrze. Ma być moją enklawą, oazą spokoju, bezpiecznym miejscem, do którego wracam z pola bitwy, gdzie chcę odpocząć i zregenerować się, by kolejnego dnia znów stawiać czoła wyzwaniom. Od swojej kobiety zawsze oczekiwałem tylko jednego – świętego spokoju. I mówiłem jej o tym od samego początku.
Między nami była pasja
Wybranka mego serca miała trudny charakter. Była bardzo kłótliwa i uparta, lubiła stawiać na swoim, co w konfrontacji z moim charakterem tworzyło mieszankę wybuchową. Chyba tylko ogromna miłość trzymała nas przez te wszystkie lata przy sobie. To była prawdziwa pasja, namiętność. Kiedy uprawialiśmy seks, to tak, że cały blok huczał. Kiedy się kłóciliśmy, sąsiedzi walili w rury. Nigdy nie było między nami obojętności. Zawsze na maksa, zawsze skrajnie. Nie wiem, ile razy pakowałem swoje rzeczy i mówiłem, że to koniec. Zawsze jednak wracałem do niej z podkulonym ogonem. Bo kochałem i ona też kochała.
Ogólnie żyło nam się naprawdę dobrze. Po prostu zrozumiałem, że takie mamy charaktery i musimy sobie z tym jakoś radzić. Przyzwyczaiłem się do jej dąsów i ciągłych oczekiwań. Poza tym wszystkim dawała mi naprawdę dużo miłości, potrafiła słuchać i służyła radą. Nigdy nie oczekiwałem od niej, żeby mi gotowała. Tym zajmowałem się w domu ja. Nigdy nie oczekiwałem od niej, żeby mi prała. To robiliśmy na zmianę. Nigdy też nie oczekiwałem, żeby po mnie sprzątała. I tym obowiązkiem się dzieliliśmy. Oczekiwałem od niej jedynie świętego spokoju. Pewności, że jedno zawsze stanie za drugim murem. Że tworzymy jedność.
Taki tam flirt
Kryzys przyszedł po siedmiu latach. Przyznaję, że trochę z mojego powodu. Nie wiem, co spowodowało, że wdałem się w wirtualny romans. Nigdy wcześniej nic podobnego się nie przydarzyło. Moja żona przeczytała naszą konwersację, która toczyła się od kilkunastu dni. To był taki zwykły flirt, nic wielkiego. Tak, pisałem jej, że jest piękna, oglądałem jej zdjęcia, opowiadałem co dziś robiłem i jakie mam plany. Ani słowa o tym, że mam żonę. Nie musiałem tego pisać, bo wcale nie chciałem, żeby coś więcej z tego było. Ot taka odskocznia. I właśnie tę rozmowę przeczytała moja żona. To był moment, kiedy rozpętało się piekło.
Nie broniłem się, nie wymyślałem żadnych pierdół. Dokładnie widziała, co pisałem, więc nie robiłem z siebie większego kretyna. Nie miałem wtedy nic do ukrycia, widziała wszystko. Zapewniłem ją, że do niczego więcej nie doszło. Uwierzyła mi. Zgodnie z jej życzeniem zerwałem kontakt z tą kobietą. Obiecałem też, że to nigdy więcej się nie powtórzy i przyznałem jej rację, że faktycznie postąpiłem niewłaściwie i ma prawo być wściekła.
To jest moment, w którym w normalnym związku wszystko powinno zacząć się od początku. Ale nie u nas.
Ubiczowałem się, przyznałem do błędu i przeprosiłem. Postanowiliśmy dalej być razem, bo przecież fizycznie nie zdradziłem. Zwykły flirt. Każdy z nas ma taki na sumieniu. Wy, kobiety – również. Po prostu mnie przyłapano, a was jeszcze nie.
Po tej akcji z moją żoną zaczęło dziać się coś potwornego. Coś, przez co obwiniam ją za rozpad naszego małżeństwa.
Początek paranoi
Zrobiła się bardzo nieufna. Ja rozumiem, że w jakiś sposób ją zawiodłem. Ale przecież nie oszukiwałem jej latami, nie zdradzałem jej na prawo i lewo. Po prostu wdałem się w nieco intymną pogawędkę. Ona natomiast podniosła to do rangi zamachu stanu. Zaczęło się sprawdzanie telefonu, maili, messengera. Zaczęła śledzić każdy mój ruch. Podnosiła wzrok, gdy dzwonił mój telefon i czasem aż sam nie wiedziałem, co będzie dla mnie gorsze – czy odbiorę i pogadam z jakąś znajomą czy może lepiej nie odebrać, a wtedy ona pomyśli, że coś ukrywam. Tak zaczęła się paranoja. Jeżeli nie zadzwoniłem do niej w ciągu 5 minut od wyjścia z pracy i nie daj Boże, ona zadzwoniła i usłyszała, że jest zajęte, już była awantura. Wciąż pytała, gdzie jestem i z kim. Dokładnie analizowała profil każdej kobiety, która skomentowała moje zdjęcie na Facebooku.
Jednocześnie chciała wszystkim pokazywać, jaką jesteśmy szczęśliwą parą. Publikowała zdjęcia z dopiskiem „mój ukochany”, odpowiadała na komentarze pod moimi zdjęciami. Wdawała się w dyskusję z innymi kobietami, moimi znajomymi. Długo zastanawiałem się nad jej zachowaniem, bo nie mogłem uwierzyć, że aż tak straciła zaufanie do mnie. Wydaje mi się, że czuła ogromne zagrożenie ze strony innych kobiet, co spowodowało, że straciła pewność siebie, którą miała kiedyś. Z resztą coś podobnego wykrzyczała mi w jednej z ostatnich awantur.
Na celowniku
Wraz ze sprawdzaniem wszystkiego, zaczęły się też ciągłe pretensje. O wyjścia z kumplami, o nieumyte naczynia, o późne telefony od kogoś, o brak kwiatów, o rzadszy seks. O wszystko. Wiedziałem, że gdy tylko przekroczę próg domu, spadnie na mnie lawina oszczerstw i pretensji. Miałem wrażenie, że ciągle jestem na celowniku, że ona nieustannie czeka na mój błąd. Skoro prosiła mnie o zrobienie zakupów, a ja zapomniałem o jednym produkcie, to znaczy, że nie słucham tego, co do mnie mówi i mam ją w dupie.
Tak minęły na trzy lata. Trzy okrągłe lata od pamiętnego dnia, kiedy to przeczytała moją rozmowę z inną kobietą. Ja nawet już nie pamiętam, o czym była. Przez te trzy lata awantury były co drugi dzień. Święty spokój, o którym kiedyś mówiłem, częściej dostawałem w pracy niż w domu. Moja żona, jako kobieta szalenie inteligentna, potrafiła jednym zdaniem, zupełnie mimochodem tak dowalić, że brakowało słów i argumentów. Krytykowała nie tylko mnie, ale także siebie. Ciągle porównywała się do innych. Mówiła, że pewnie oglądam się za innymi, bo znów nie udało jej się schudnąć. Wpadła w jakąś totalną paranoją, bo nigdy nic nie mogłem zarzucić jej sylwetce. Nieustanne jęczenie i narzekanie na wszystko spowodowało, że autentycznie przestało mi się chcieć na nią patrzeć, a do dopiero mówić o wspólnym spędzaniu czasu.
Kobieca logika
To był moment, kiedy zdradziłem ją już na poważnie. Powiedziałem jej o tym sam, pakując swoje rzeczy. Szalała jak zawsze. „Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że okażesz się takim dupkiem” – wytrząsała się nade mną. Kompletnie nie docierało do niej, że przez te trzy ostatnie lata robiła wszystko, by mnie do siebie zniechęcić. Teraz zalewa się łzami, bo ją zdradziłem i PORZUCIŁEM. Przewrotna jest ta wasza, kobieca logika.
Pewnie moja historia wydaje ci się taka płytka. No jasne, nie da się wszystkiego opowiedzieć tak po prostu. Można za to wyciągnąć pewne wnioski. Takie, które otworzą oczy kobietom, które uwielbiają dramatyzować. Tym kobietom, które są porzucane na własne życie, ponieważ skutecznie odtrącają swoich partnerów. Odpychają ich od siebie swoim zachowaniem. Ja chciałem tylko świętego spokoju, a wręczono mi rękawice. Jeżeli nie potraficie wybaczyć i zapomnieć, nie ciągnijcie tego dalej. Jeżeli macie problem z ponownym zaufaniem, ten związek się nie uda. Zwariujecie, tak jak moja żona i sprawicie, że facet faktycznie was zdradzi i zostawi. Wtedy, jak te biedne sierotki, będziecie mogły płakać nad swoim losem i wieszać psy na tym dupku, który nie był was wart.