„Czy chcesz mi coś powiedzieć?” – pytasz, patrząc mu prosto w oczy. Wiesz, że coś się dzieje, niepokój, który narasta od dawna, nie pozwala ci spać, a czasami nawet spokojnie oddychać. Jesteś jak sęp, który czeka na jego potknięcie. Uważnie go obserwujesz. Sprawdzasz. A mimo to nadal masz nadzieję, że on, jak zawsze, ze spokojem w głosie odpowie: „Kochanie, ale o co ci chodzi? Wszystko jest w porządku”. Obiecałaś sobie, że nie pozwolisz się zbyć, że spytasz, gdzie był wczoraj wieczorem, co robił tydzień temu, dlaczego nieustannie trzyma przy sobie telefon. „Przecież wiesz, że pracuję. Mówiłem ci – nowy projekt, ślęczymy nad tym wszyscy, bo niezwykle prestiżowe” – słyszysz. I tak. To ci wystarczy. Znowu na jakiś czas, na kilka tygodni, może miesięcy.
Moja znajoma powtarzała: „Jeśli mnie okłamuje, niech robi to tak, żebym nigdy się o tym nie dowiedziała”. Wolała żyć w nieświadomości tego, że jest oszukiwana. Godziła się na to, nie mając siły, by z tym walczyć, by zobaczyć, jak wygląda drugie dno jej związku. Tyle tylko, że godząc się na jego kłamstwo, zaczynasz okłamywać samą siebie. Obawiając się cierpienia, zderzenia z tym, co dzieje się naprawdę dajesz przyzwolenie do dalszych kłamstw. Liczysz, że to się zmieni? Że on się zmieni? Że kiedyś to się skończy? Kobiety, to mistrzynie w udawaniu, że wszystko jest w porządku.
Wolimy myśleć, że ufamy, bo przecież związek oparty jest na zaufaniu, inaczej nie można być razem. Aplikujemy sobie szereg fałszywych przekonań, żeby uciec przed prawdą, w które bardzo często tak bardzo wierzymy, że na stałe pozostajemy w związku, w którym on nas okłamuje. Czy jest szansa się z tym uporać? Najważniejsze, to zdać sobie sprawę, jakie kłamstwa same sobie fundujemy.
„On nigdy by mnie nie okłamał”
Mówisz, kiedy słyszysz, jak znajoma opowiada historię pary, gdzie po wielu latach małżeństwa wyszło, że on prowadził podwójne życie. Ty go przecież znasz, wiesz, na co go stać. Przecież powiedział ci, że woli najgorszą prawdę od byle jakiego kłamstwa. Inna sprawa, że mierzysz go swoją miarą. Ty jesteś uczciwa, więc tak samo postrzegasz ludzi tobie najbliższych. Dlaczego miałby cię oszukiwać? Nie ma powodów.
Cóż, możesz tak z góry zakładać i ufać bezgranicznie, ale możesz też zaufać swojej intuicji, która podpowiada ci: „Bądź ostrożna”, więc bądź. Nie da się poznać kogoś w ciągu kilku tygodni, a nawet miesięcy. A gdyby nawet – ludzie się zmieniają. Jeśli w twojej głowie wyświetla się komunikat „On nigdy by mnie nie okłamał” – przyjrzyj się mu, zastanów, skąd się wziął.
„Być może okłamywał inne kobiety, ale nie mnie”
O tak, lubimy myśleć o sobie, że jesteśmy wyjątkowe, że przy nas on zachowuje się zupełnie inaczej niż dotychczas. To kłamstwo najczęściej pojawia się między kochankami. Kiedy on obiecuje, że odejdzie od żony, że się wyprowadzi, że w sumie to wcale jej nie kocha. Zakochana kobieta nie bierze pod uwagę, że skoro on okłamuje żonę spotykając się z nią, tak samo może oszukiwać i ją. Ale nie, my mamy racjonalne wytłumaczenia. Mówimy „Skłamał, bo nie mógł inaczej”, „Nie ma co się mu dziwić, że skłamał”. I choć ciskamy piorunami, robimy awantury, to z czasem wszystkie kłamstwa zamiatamy pod dywan, bo chcemy żyć w słodkim przeświadczeniu, że mnie to on na pewno nie okłamuje, a jeśli już, to ma ku temu naprawdę poważne przesłanki.
„Niech okłamuje, byleby kochał”
Poznałam kiedyś dziewczynę. Jej partner ją zdradzał ją przez wiele lat. „Kiedy odszedł, modliłam się najgłupiej na świecie – żeby kłamał, ale żeby wrócił”. I faktycznie tak się stało. Ona musiała dojrzeć do tego, żeby ten związek skończyć, w którym po jego powrocie tak naprawdę nic się nie zmieniło. Ona godziła się na jego kłamstwa, udając, że ich nie dostrzega, a on czuł pełne przyzwolenie dla swojego zachowania. Zresztą, to podobna sytuacja ze znajomą, o której już pisałam: „Jeśli mnie okłamuje, niech robi to tak, żeby ja o tym nie wiedziała”, czyli niech kłamie, ale jest ze mną. Naprawdę chciałybyście żyć w takim związku? Jeśli się kocha drugą osobę, to się jej nie rani, nie oszukuje. Jest się wobec niej uczciwym. Dopiero wtedy „kocham cię” nabiera pełnego sensu.
„Kłamie, bo inaczej nie potrafi”
No tak, wychował się w takiej a nie innej rodzinie, w której trudno było o szczerość. Ojciec oszukiwał matkę, był alkoholikiem. W jego domu zawsze ukrywano prawdę, wszystko co trudne było tematem tabu. Gdzie miał się nauczyć, że kłamstwo jest złe, że rani. Za każdym razem mu wybaczasz, znajdując usprawiedliwienie jego zachowania w przeszłości. Ale zaraz, nie wszyscy, którzy mieli trudne dzieciństwo, są notorycznymi kłamcami. To kwestia ich wyboru, to też twoje przyzwolenie na to, by kłamał i ciągłe mu wybaczanie, bo przecież on nie umie inaczej. A może czas najwyższy, żeby się nauczył i żebyś ty przestała go niańczyć.
„Kłamie, ale dla mnie się zmieni”
A raczej ty go zmienisz, pokażesz mu, że kłamstwo nie jest niczym dobrym. Nauczysz go, jak ze sobą rozmawiać, wspólnie rozwiązywać problemy. W końcu tak bardzo cię kocha, że dla ciebie przestanie oszukiwać i kłamać. Tak myślą kobiety, które pochodzą z rozbitych domów albo tych, gdzie rodzice się nie rozumieli, gdzie to ona była pocieszycielką matki, gdzie musiała zajmować się rodzeństwem. Nad wyraz dojrzała jak na swój wiek i niosąca pomoc każdemu, kto jej potrzebował. Pewnie stąd wiara, że każdego można naprawić, także kłamcę. Tymczasem jedyną osobą, która skłoni go do zmian, jest on sam… To jego wybór, czy przestanie cię oszukiwać czy nadal będzie w to brnął.
„To, że on kłamie, to moja wina”
Jeśli już raz wpadniesz w pułapkę obwiniania siebie, trudno będzie ci się wydostać. „Zdradził mnie, ale ja wiem… Byłam straszna. Dzieci małe, ja gruba po ciąży, wiecznie zmęczona. Nie ma co się mu dziwić”. Tak łatwo usprawiedliwić jego zachowanie winą w sobie:
„Skłamał, bo jestem zbyt kontrolująca”
„Skłamał, żeby mnie chronić”
„Zdradził, bo jestem za chuda/za gruba/kiepska w łóżku/za dużo narzekam”.
Tyle tylko, że jego kłamstwa nie są uwarunkowane tym, kim ty jesteś. On kłamie i to jest jego problem. Nie powinien w ten sposób krzywdzić kobiety, którą, jak deklaruje, kocha. Niczemu nie jesteś winna. Nie jest tak, że jeśli spotykają cię złe rzeczy, to znaczy, że ty jesteś złym człowiekiem i na to zasługujesz. Nikt nie zasługuje na takie traktowanie. Naprawdę.
„Samooszukiwanie się to fałszywy przyjaciel, u którego szukamy pociechy i schronienia – na krótko rzeczywiście poprawia nam nasze samopoczucie. Ale nie można ciągle trzymać prawdy na dystans. Okłamując same siebie, nie wymażemy jego kłamstw, a im dłużej udajemy, że to możliwe, tym większa dzieje się nam krzywda” – możemy przeczytać w książce „Toksyczny partner”. Bywa, że tak kurczowo trzymamy się związku i poczucia, że jesteśmy kochane, że nie chcemy dostrzec prawdy. Same zapędzamy się w kozi róg, tracimy energię na oszukiwanie siebie. Czy warto aż tak się poświęcić? W imię czego? Czy może lepiej wyrwać się z matni kłamstw i zawalczyć o swoje szczęście?
P.S. Jeśli chcecie uwolnić się z niezdrowej relacji, dostrzegłyście, że w takiej tkwicie – polecam książkę Susa Forward i Donny Frazier „Toksyczny partner” wydaną przez Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne.