Taki SMS z delegacji: „Miejsce jest cudowne, stary hotel na wzgórzu. (…)W takich chwilach bardziej, niż zwykle brakuje mi ciebie, powinnaś tu ze mną być”.
Tak mało twojej czułości na co dzień, tak mało słów. Lubisz milczeć – co często powtarzasz. No widzisz, ciężko w to uwierzyć, bo wciąż pamiętam dni, gdy zalewałeś mnie słowami. Gdy zasypiałeś dopiero, gdy przychodziłam do łóżka, a rano przynosiłeś do łóżka kawę i gazetę. „Wszystko się zmienia” powtarzasz zmęczony. „Nic się nie musi zmieniać, to nasze wybory” tłumaczę. Ty jesteś w tej rozmowie w punkcie A, ja w B. I żadne z nas nie robi kroku, by pokonać ten kawałek do siebie, choć wciąż sobie to obiecujemy.
Nasze życie pozbawione jest hałasu rozpadającego się związku. Nie ma awantur, złości, nie ma braku wsparcia. Nikt nie jest katem, ani nikt ofiarą. Nikt nikogo nie zawodzi. Nie mam w zanadrzu miliona bolesnych wspomnień. Mam tylko swoje dalej. Ja dalej. Od ciebie.
Jeśli kiedyś odejdę, nie miej żalu, bo przecież wciąż mówię, że brakuje mi czułości. Przypomnij sobie wtedy, jak podchodziłam do ciebie w kuchni i mówiłam: „Przytul mnie, kochanie”. A ty mówiłeś rozdrażniony „zaraz”, a potem przytulałeś mnie jak przytula się kota czy psa. No jeszcze ewentualnie kawałek drewna.
Jeśli kiedyś odejdę, to przypomnij sobie kolację u znajomych, gdy opowiadałam coś zaaferowana, a ty przerywałeś i mówiłeś: „To nie było tak, o czym ty mówisz”. I swoje tłumaczenie, że przecież nie chciałeś źle, chciałeś powiedzieć prawdę. Przypomnij sobie też te kolacje, gdy prosiłam: „usiądź na chwilę, pobądź z nami” a ty nie potrafiłeś usiąść, bo ważniejszy był porządek niż bycie.
Jeśli kiedyś odejdę, to przypomnij sobie wieczory, gdy żyliśmy w dwóch różnych światach. Ja z komputerem, ty z komputerem i te dyskusje w kuchni, gdy mówiłam ci o zawodowych marzeniach, a ty skrzydła podcinałeś mi nożyczkami. I robiłeś to z uporem godnym maniaka mówiąc, że po prostu jesteś racjonalny. Albo zalewałeś mnie radami, gdy pragnęłam milczenia.
Jeśli kiedyś odejdę, to przypomnij sobie, jak pytałam dlaczego wciąż wybierasz pracę, a nie mnie. Dlaczego ambicja jest ważniejsza niż ja? Dlaczego obietnice dane współpracownikom, a nie mi?
Jeśli kiedyś odejdę, to przypomnij sobie awantury z twoją mamą. I twoje niestawanie po żadnej stronie i nazywanie tego obiektywizmem.
„Kocham tylko ciebie” wyznajesz, gdy już doprowadzona do ostateczności, po tygodniach nieczułości krzyczę, że to mi nie pasuje, że zwariuje, że kiedyś odejdę.
Obiecujesz, że się zmienisz. I mówisz, że tyle kobiet zazdrości mi męża. Jednocześnie przyznajesz, że nie potrafisz okazywać uczuć, odpuszczać, zaszaleć, dać się ponieść, nie potrafisz rozmawiać bez oceniania, nie potrafisz odpocząć.
Jesteś dobry, mądry, odważny, niezależny, męski. Gdy kiedyś odejdę szybko znajdziesz nową kobietę. Może będzie jej lepiej, moje odejście nauczy cię, że życie to nie tylko paragrafy i zasady, zasypianie po dwóch stronach łóżka, bo jesteś zmęczony. Życie to nie tylko wychowywanie dzieci, poranki z kawą i wieczory z herbatą. Życie to nie pustka, którą nazywamy przyjaźnią, przywiązaniem czy kompromisem.
Chciałabym, żebyś oszalał dla mnie z miłości. Znów. Jak kiedyś, nawet jeśli trochę mniej. Mijasz mnie. Mijamy się.
Przepraszam, być może już niedługo powiem Ci, że nie chcę tak żyć. Nie chcę. Niezależnie od tego, że mamy wymarzone mieszkanie, dziecko, wspólne kubki, kredyt, pranie i wspomnienia. I że ta odpowiedzialna we mnie mówi: „zostań, nie masz prawa czuć”.