Kiedy pojawia się dziecko, zmieniają się relacje między dwojgiem ludzi. Do tej pory ich całym światem była ich miłość, wspólne życie, plany, codzienność. Nagle pojawia się ktoś, kto staje w pewnym sensie pomiędzy nimi. Od samego początku wiadomo, że już nigdy nic nie będzie tak, jak przedtem. Jak radzą sobie z tą sytuacją pary? Bywa ciężko, zwłaszcza wtedy, gdy jedna ze stron przenosi wszystkie swoje uczucia na nowego członka rodziny, a druga czuje się z tego powodu „odstawiona na boczny tor”. Tymczasem psychologowie podkreślają, że w związku na pierwszym miejscu powinny być relacje między partnerami, a potem dziecko. Bo kiedy ono odejdzie z domu rodzinnego, to tych dwoje zostanie ze sobą na resztę życia, ze wszystkimi żalami, wzajemnymi pretensjami i nierozwiązanymi problemami.
Małgosia ma z mężem dwuletnią córeczkę. Od urodzenia dziecka jej relacje z ojcem małej pogarszają się. Zdecydowana większość konfliktów z partnerem dotyczy czasu, który matka poświęca swojemu dziecku, oraz niezgodności w kwestii metod wychowawczych. Małgosia jest mamą na pełen etat: nie uznaje pomocy osób trzecich (w tym babć), uważa, że tylko ona jest w stanie zaopiekować się córką tak, jak trzeba. Od samego początku na wszelkie ojcowskie inicjatywy reagowała krytycznie. Jeśli źle założył pieluszkę, albo wybrał nie tę kaszkę, traktowała to jako dowód na to, że nie potrafi odpowiednio zająć się dzieckiem. „Nie tak trzymasz, widzisz, zrobisz jej jeszcze krzywdę. Daj, ja to zrobię.” „Sam przecież nie pójdziesz na spacer z małą, ja pójdę z wami”.
– Stopniowo odsuwała mnie od dziecka i od siebie – tłumaczy Jacek, który z wykształcenia jest analitykiem finansowym, ale pracuje w branży IT. – Stworzyła sobie z córką zamknięty świat, do którego nikogo nie wpuszcza. Jest z dzieckiem cały czas: zakupy, spacer, spotkania z innymi dziewczynami (ma swoje, nowe i bardzo wąskie grono znajomych z pobliskiej kawiarni dla mam). Kiedy wracam do domu, chciałbym spędzić trochę czasu z żoną. O córce już nie wspomnę, bo żona jest obok mnie nawet podczas zabawy z małą. Dosłownie patrzy mi na ręce, czy wszystko robię tak jak trzeba. Kiedyś próbowałem dyskutować, tłumaczyć, że tak nie można, że trzeba dać sobie i nam (mnie i dziecku) trochę luzu, że ja też chce budować ze swoim dzieckiem relację i że ta relacja będzie inna niż relacja matki z córką. Przez chwilę walczyła ze sobą, widziałem jaki w to wkłada wysiłek, ale szybko jej przeszło.
Widzę, że Małgosia jest przemęczona. Wieczorami przysypia na kanapie w salonie. Ewidentnie potrzebuje oddechu, czasu dla siebie. Ja też tęsknię za nią. Mówię: zostawmy Basię z którąś z babć, spędźmy razem trochę czasu, chodźmy na spacer tylko we dwoje, bo zapominamy już dlaczego ze sobą jesteśmy. Zadbajmy o nasze małżeństwo. Wtedy słyszę, że jestem nieodpowiedzialnym dupkiem i że jak zdecydowałem się na dziecko, to powinien wiedzieć, że ono i jego potrzeby są teraz najważniejsze. Ja rozumiem – potrzeby dziecka. Ale my też powinniśmy być jeszcze dla siebie ważni, prawda?
Raz zachorowała na grypę: gorączka, bóle stawów – cierpiała. Wziąłem zwolnienie, żeby zająć się nią i małą. To był najcięższy tydzień w naszym dotychczasowym wspólnym życiu. Starałem się robić wszystko tak, jak mi mówiła, żeby nie wywoływać konfliktów: sytuacja i tak była napięta ze względu na jej samopoczucie. Pod koniec tygodnia już prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. Wstawała do dziecka, poprawiała wszystko po mnie.
Próbowałem reagować na różne sposoby: Raz postawiłem ją przed faktem dokonanym. W dzień rocznicy ślubu poprosiłem moją mamę, żeby została z dzieckiem w domu, zamówiłem stolik w restauracji. Skończyło się na płaczu i awanturze, że ona jest matką i nikt jej nie zapytał o zdanie, że nikt się już z nią nie liczy. Małą zabraliśmy ze sobą, ale wieczór nie był zbyt udany.
Chciałem zorganizować wieczór w domu, kolację, jej ulubiony film. Położyła małą spać, usiedliśmy… I nie było o czym rozmawiać. Przeraziłem się.
Czekam aż to się uspokoi, minie. Bo chyba musi minąć? Córka będzie przecież coraz starsza, nie będzie już wymagała aż takiej uwagi ze strony Małgosi. Może wtedy żona przypomni sobie o nas? Na chwilę obecną, rozmawiamy właściwie tylko o tym, jak one spędziły dzień. Widzę, że mówienie o Basi, o jej nowych dokonaniach, o nowych słowach, których się nauczyła sprawia Małgosi radość. Ja też jestem dumny z mojego dziecka. Ale jednocześnie zaczynam czuć, że z powodu małej tracę żonę. Nie chcę, żeby to źle zabrzmiało. Cieszę się bardzo, że mamy Basię. Chciałbym tylko, żeby ktoś wytłumaczył mojej żonie, że hmmm… na dziecku świat się nie kończy?