Jeśli ich o to zapytasz – tak, kochają. Do utraty tchu, do szaleństwa, do zatracenia. Dla miłości są w stanie zrobić wszystko. Kochają… przez chwilę, przez moment. A potem ta miłość topnieje, uchodzi jak powietrze z balonika, znika, nie ma jej. Jest ucieczka, po angielsku, po cichu, byle szybciej przeciąć nić zależności, którą się samą tak mocno utkało. Co z nimi nie tak, że tak garną się do kochania, by za chwilę porzucić i odejść, dalej szukać płomienia, który dla nich musi płonąć stale takim samym ogniem?
Kasia
Kasia, prywatna asystentka prezesa w dużej firmie. Ma 28 lat, na koncie trzy „poważne” związki. Trwały kilka lat. Najpóźniej po roku trwania każdego z nich, Kasia już zaczynała czuć niepewność (co do swoich uczuć), niepokój (że to się w końcu musi rozpaść, bo to niemożliwe, żeby było tak dobrze), a potem narastającą złość na partnera (za to, że już jej tak nie pociąga, że już tak go nie pragnie, że jego obecność nie zapiera jej już tchu w piersiach, za to, że jest „normalny”, za to, że ona już nic nie czuje). Rozstawała się zawsze w ten sam sposób: pakowała walizki, kiedy on był w pracy, kiedy otwierał drzwi kluczem, stała w nich gotowa do wyjścia i mówiła ze łzami w oczach (szczerymi łzami): Przepraszam, jestem beznadziejna. Wybacz mi, nie możemy być razem. Potem zrywała kontakt, nie odbierała telefonów, uciekała. Biegła, aż na jej drodze pojawił się nowy on, nowa szansa na „miłość życia”. Zakochiwała się bez pamięci, snuła plany na przyszłość, dopóki znowu nie poczuła niepewności, niepokoju i złości.
Obecnie Kasia nie chce angażować się w żaden nowy związek. Boi się, bo zdaje sobie sprawę z tego, że poprzednimi rozstaniami swoich partnerów raniła bezpardonowo, że była okrutna. Ale nie wie dlaczego tak się dzieje.
– Nie umiem być sama, ale nie umiem też być z kimś – mówi Kasia. – Jestem po prostu niespokojnym duchem, zawieszonym między potrzebą stabilizacji, wypływającą z tego,w jaki sposób mnie wychowano, a moją naturą. Nie umiem sobie tego inaczej wytłumaczyć. Terapia? Przecież nie jestem nienormalna. Po prostu nie spotkałam jeszcze nikogo, kto potrafiłby mnie zatrzymać.
Klara
Klara, czterdziestolatka po rozwodzie, mówi, że jest świadoma, że to z nią „coś jest nie tak”. Ze swoim mężem przeżyła 15 lat. Już po roku wiedziała, że „to nie to”, czuła ten sam niepokój i złość, co Kasia.
W trakcie swojego małżeństwa przeżyła trzy romanse i kilka głębszych, niespełnionych fascynacji innymi mężczyznami. Wszystkie te relacje zaczynały się równie gwałtownie i szybko, co gasły. Kiedy się kończyły, coś znowu popychało Klarę ku następnej przygodzie (tak Klara mówi o swoich związkach, bo w słowie „przygoda” nie ma stałości, a to jej właśnie boi się najbardziej). Przyjaciółka powiedziała jej kiedyś, że nie byłaby zła, gdyby Klara wdała się w romans z jej mężem, bo wie, że dla Klary to nic nie znaczy. To był impuls, który dał do myślenia. „Jak to nic nie znaczy – myślała – przecież spalam się w każdej z tych miłości.” Od miesiąca chodzi na terapię, żeby znaleźć źródło swojego problemu. Mówi, że jest już blisko…
Głodni miłości nie wiążą się na stałe bo:
1. Odczuwają paniczny, choć nieuświadomiony lęk przed zaangażowaniem
Strach przed emocjonalną zależnością paraliżuje ich na tyle, że zostawiają nawet te związki, w których naprawdę mogliby być szczęśliwi, uciekają przed dobrym partnerami. Kochają do momentu, w którym zaczynają się bać. Potem lęk bierze górę nad największym uczuciem. Przeraża ich fakt, że żeby kochać, trzeba zaufać, trzeba trochę „oddać siebie” w ręce tej drugiej osoby
2. Są uzależnieni od adrenaliny związanej jedynie z pierwszą fazą zakochania
Ten dreszcz, kiedy krzyżują się spojrzenia, to uczucie, kiedy dotykacie swoich dłoni… Ta świadomość, że do twojego życia wkracza nowe uczucie, że będziecie się nawzajem odkrywać, poznawać, te „pierwsze razy”…
3. Mają chorobliwie zaniżone poczucie wartości
Zakochując się, wiążąc emocjonalnie z drugą osobą, poszukują kogoś, kto podniesie ich wartość, w ich własnych oczach.Odchodzą, „podładowawszy” bateryjki swojego poczucia wartości. Partnera traktują czysto użytkowo – ma on im dać akceptację, dobre samopoczucie, poczucie, że są warci miłości. Ich miłość, ich zachwyt i adoracja nie są szczere, choć oni w tę szczerość wierzą.
Jeśli spotkałeś kiedyś „głodnego miłości”, wiesz już, że potrafi zranić, ale nie jest to intencjonalne. To, co pcha go do takiego zachowania to głęboko ukryte, osobiste problemy. Poradzić sobie z nimi może tylko on sam – ty go nie uratujesz.