Kochać kogoś. Tak łatwo powiedzieć. Kochać bezinteresownie, kochać troskliwie, kochać pokorną miłością. Kochać egoistycznie, kochać nie tracąc siebie, kochać samolubnie. Kochać do utraty tchu, kochać bezgranicznie, kochać bardziej niż siebie. Kochać jednak lekko, kochać bez obciążania, kochać spontanicznie. Kochać wspierająco, kochać w kryzysie, kochać pomimo. Kochać i wymagać, kochać odpowiedzialnie, kochać zobowiązując się, że nie przestanę. Kochać bez kłamstwa, kochać uczciwie, kochać pięknie. Kochać tu i teraz, kochać i nie myśleć, co jutro, kochać po prostu. Kochać do końca swoich dni, kochać wiele lat, kochać na zawsze.
Są różne definicje miłości. Tak powiedziała mi kiedyś moja siostra. Całe życie tkamy własną, jej wzór, odcienie, emocje towarzyszące, hierarchię wartości, oczekiwania i możliwości. Gdy spotyka się człowiek z człowiekiem, spotyka się też miłość z miłością. Matka z matką, pierwsze zakochania, drugie i trzecie. Obejrzane filmy, przeczytane książki, podsłuchane historie, zapamiętane obrazy, rozmowy z bliskimi i ledwo co znanymi ludźmi. Pierwszy raz, seks i namiętność lub tego brak. Brak z brakiem, spełnienie ze spełnieniem. Spotyka się dwoje, a więc miłość z miłością. Miłości, która są doświadczeniami z całego życia.
Dlatego łatwiej jest wcześniej. Gdy masz dwadzieścia lat, niewielkie doświadczenie i otwarte serce. Nadzieja nie jest wprost proporcjonalna do sarkazmu, który pojawia się potem, gdy trzeci piąty i dziesiąty raz nie wychodzi. Gdy masz odwagę marzyć o tym, że będzie najpiękniej i gdy towarzyszą ci słowa „na zawsze”. Potem słowa te gubią się w ironii i rozczarowaniu. Gdy podejmujesz decyzję sama, a konsekwencje dotyczą tylko ciebie. Gdy nie trzeba brać pod uwagę innych punktów widzenia: dzieci, byłych mężów czy rodziców. Z tego powodu łatwiej ryzykować. Gdy nie myślisz jednak o związku w kategoriach ryzyka. Nadzieja – to jedyne, co towarzyszy tej relacji.
A tu jak w piosence Agnieszki Osieckiej „A gdy się zejdą, raz i drugi, kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością, bardzo się meczą, męczą przez czas długi, co zrobić, co zrobić z tą miłością?”. Gdy on tak ledwo wierzy w miłość, bo złamał swoje serce kilka razy, a ona bywa sceptyczna jeśli chodzi o wspólne mieszkanie, bo dwa razy już nie wyszło. Gdy on ma trudną córkę, która nikogo nie akceptuje i nikt nie jest w stanie z nią wytrzymać, gdy ona ma troje dzieci – któż by się zdecydował żyć z taką gromadą nie-swoich? On ma obsesyjną ex-żonę, z którą walczy w sądzie, która inwigiluje każdą, którą kocha i w rezultacie doprowadza do ostateczności, a ona ma męża, który w roli ofiary jest w stanie wyegzekwować od niej za dużo. On ma pracę od poniedziałku do piątku wieczór prawie non stop, ona dwa etaty, by utrzymać sama dom. Małe mieszkanie, trzydrzwiowe auto, gdzie wejdzie tylko jedno dziecko (jej) i kot. Inne metody wychowawcze, za dużo obowiązków, za dużo dzieci i za mało pieniędzy. Co zrobić więc z tą miłością?
Poświęcić czy zostawić jak jest? Ryzykować czy zachować spokój? Zamienić komfort na kompromisy? Uczyć się kochać nie swoje dzieci? Oddać pół szafy, pół łazienki, spać z gorszej strony? Liczyć się z cudzym nastrojem? Oddać wolność za zobowiązania? Otworzyć listę wielokropków i nie wiedzieć od czego zacząć? Bać się stracić. Bać się pomylić. Bać się cierpienia.
Pytałeś mnie ostatnio, czy znam udane związki po przejściach. Powiedziałam ci prawdę. Niewiele. Zapomniałam tylko dodać, że ogólnie znam mało dobrych związków. Coraz mniej. A więc. Masz dwa wyjścia. Możesz siąść i zapłakać. Bo po co ci to wszystko? Możesz też sięgnąć po odrobinę brawury i uwierzyć, że tobie się uda. Bo komu jak nie tobie?
A wiesz jak jest dalej w piosence? „A gdy się czasem w życiu uda kobiecie z przeszłością, mężczyźnie po przejściach, kąt wynajmują gdzieś u ludzi i łapią, łapią trochę szczęścia”.
Bo w sumie chodzi o tę odrobinę szczęścia, mój kochany.