Moja przyjaciółka miała kiedyś taki niby związek. Istniał właściwie tylko w jej wyobraźni. I w jej wyobraźni tworzyła z mężczyzną, w którym była zakochana, parę. On za to jej nigdy nie kochał i pewnie nawet nie myślał, że mogliby być razem. Ot, zwykła przyjaźń z fajną dziewczyną. Było o czym pogadać, było jak miło spędzić czas, ale nic więcej. Kiedy ona w myślach stawiała kryształowe pałace, brała z nim ślub i rodziła mu dzieci, on zakochiwał się w kimś innym i szukał swojego szczęścia. A ona uważała, że ich związek byłby doskonały. I to jej wystarczało.
Ktoś, kto był, ale zniknął. Facet lub dziewczyna, która nas oczarowała, ale z którą nigdy nie byliśmy naprawdę. To dość niedorzeczne tęsknić za związkiem, który nigdy nie doszedł do skutku. Żyć iluzją, wierzyć ślepo, że to by się udało, choć nie mamy żadnej realnej możliwości, by to sprawdzić.
Nigdy nie było tu żadnego, prawdziwego zobowiązania, ale wydaje nam się, że ta miłość byłaby najlepsza, najprawdziwsza. Że w każdej sprawie doszlibyśmy do porozumienia. Może nawet nigdy nie poznaliśmy jego/jej przyjaciół, rodzin, codziennego życia. Ale zdaje nam się, jakby tak było. Łatwo możemy to sobie wyobrazić.
Szczęśliwe zakończenia nawiedzają nas wręcz obsesyjnie. Rzeczy, które się prawie wydarzyły i ludzie, których prawie kochaliśmy… To jak zatrzymamy w kadrze film. Dlaczego tak bardzo chcemy go obejrzeć?
Dziwne emocje oferują nam takie niby – związki. Zakochiwanie się w kimś przy braku możliwości realnej bliskości? Kto jest w stanie to wytrzymać, na dłuższą metę? Przyciąganie i odpychanie, randkowanie w wyobraźni wciąga. Jest tu obietnica, ale nie ma spełnienia. To jazda po emocjonalnych krawędziach. Uczucie, od którego wszyscy się uzależniają.
Tylko, że niewiele ma wspólnego z prawdziwą miłością. Bo ta właśnie nie jest doskonała. Jest złożona, bywa trudna. Bywa chaosem, kłótnią i kompromisem i wstawianiem o trzeciej w nocy. Jest życiem, tym prawdziwym, u boku osoby, która okazuje się niedoskonała, która ma wady, która bywa brzydka i piękna jednocześnie. Nie wyobrażeniem o tym, co by być mogło.
Może dlatego właśnie najlepsze wspomnienia mamy z początku związku, kiedy to bardziej kochaliśmy swoje wyobrażenie o sobie niż nas samych? Kiedy nie było między nami złych emocji, doświadczeń, które nas poróżniły, niepewności co do własnych uczuć?
Na początku dajemy sobie jedynie doskonałe wersje nas samych. Tylko to, co chcemy, aby ta druga osoba o nas wiedziała.
Prawda o niby- związkach jest taka, że dają nam one jedynie złudne wrażenie o tym, czym jest miłość. Nigdy nie będziemy sobą zniecierpliwieni, nigdy nie zobaczymy „gorszej wersji” partnera. Tuż przed krytyczny momentem, on po prostu zniknie ze sceny. I tak naprawdę, właśnie tego chcieliśmy…
Uwielbiamy to, co się prawie wydarzyło, ponieważ w naszych umysłach zachowujemy się dokładnie tak, jak to sobie wyobrażaliśmy. I pewnie to jest potrzebne. Być może jakaś zakręcona część naszej psychiki nie chce, aby najlepsze rzeczy, które możemy sobie wyobrazić, spełniły się – bo gdyby tak było, musielibyśmy poradzić sobie z rzeczywistością. Musielibyśmy zdać sobie sprawę, że nic nigdy nie będzie nawet w połowie tak niesamowite, jak wtedy. Że nie ma doskonałej osoby, nie ma idealnego związku, nie ma idealnej sytuacji, w której pewnego dnia się znajdziemy i będziemy żyli długo i szczęśliwie. Że sami musimy o to wszystko zadbać, naprawdę.