Przygodę z Tinderem zaczęłam w maju. Kilka razy zakładałam i kasowałam aplikację. Moich historii mogłabym opowiedzieć kilka, ale przedstawię dwie najważniejsze. Jedną bardzo krótką i bezbolesną oraz drugą, która głęboko się we mnie wryła i chyba skutecznie zniechęciła mnie do dalszego randkowania na Tinderze.
Historia 1
Po drugiej stronie osoba medialna, dziennikarz, mężczyzna lat 40. Na pytanie, co lubi robić w wolnym czasie, odpowiada: lenić się, imprezować, spotykać się z kumplami, opalać się. To jednak był dopiero początek jakże interesujących odpowiedzi na moje pytania. W dalszej luźnej rozmowie rzuciłam, że zjadłam śniadanie, a mój rozmówca skomentował to, żebym nie jadła za dużo, żeby nie poszło mi w brzuch, który na zdjęciach i tak ukrywam! Dodam, że niczego nie ukrywałam i jestem bardzo szczupłą osobą. Zapytałam go, co jeszcze przeszkadza mu w kobietach. I teraz uwaga! Grube nogi, zwłaszcza łydki! Rozwaliło mnie to totalnie i napisałam mu, że to śmieszne. Na co on: nas to nie śmieszy. Dalsza rozmowa nie miała sensu.
Historia 2. Książę z bajki
Bo taki właśnie był, a przynajmniej na takiego się wykreował. Nathaniel, lat 29. Na zdjęciach profilowych w górach, w opisie ratownik górski, fotograf. Od razu mi się spodobał i z niecierpliwością czekałam, czy on również przesunie w prawo. Następnego dnia rano informacja: masz nową parę, a kilka minut później nietuzinkowa wiadomość (to jedno z jego ulubionych słów). Wtrącę, że mam 31 lat, mieszkam pod Warszawą, kocham Tatry i kulturę góralską, czego jednak nie było w moim opisie.
Już od samego początku rozmowa idealnie się kleiła, on szarmancki, z poczuciem humoru, żadnych podtekstów seksualnych. Z każdą kolejną wiadomością upewniałam się, że to przeznaczenie, że tyle lat byłam sama, bo czekałam właśnie na niego.
Mama góralka, tata Włoch, kardiolog, on ratownik górski i fotograf. Rodzice prowadzili pensjonat w okolicach Zakopanego, mieli stajnię, strzelnicę i wiele innych bajerów. On sam część roku spędzał w górach i pracował jako ratownik, a część roku w drugim mieszkaniu pod Warszawą, pracując jako fotograf. Był też smutny aspekt jego życia. Miał siostrę bliźniaczkę, która miesiąc wcześniej zginęła na misji wojskowej. I tu zapaliła mi się lampka, ale postanowiłam się nie zniechęcać, bo przecież różne rzeczy się zdarzają.
Zaczęliśmy pisać we wtorek. W czwartek zagadnęłam o spotkanie. Zapytał, kiedy mam czas. Kiedy napisałam, że mam wolny weekend, on napisał, że w piątek będzie na weselu jako fotograf, a w weekend ma wesele w górach, na którym jest świadkiem. Kolejna lampka – miesiąc po śmierci siostry będzie bawił się na weselu, ale nie czepiajmy się, każdy przeżywa żałobę na swój sposób. Pisało nam się wspaniale, lubiliśmy to samo, mieliśmy te same wartości, pisaliśmy to samo w tym samym momencie. Z nikim nigdy tak świetnie się nie dogadywałam.
W piątek zapytał, czy może zechciałabym jechać z nim na wesele do Zakopanego!!!! Miałam kocioł myśli w głowie, przeprowadziłam sondę wśród znajomych. Z jednej strony, jak to jechać z obcym facetem w góry na kilka dni? A z drugiej strony myśl, że być może to moja życiowa szansa i kto nie ryzykuje ten nie pije szampana. Zgodziłam się! I w tym momencie on zaczął się powoli wycofywać. Zrobił to umiejętnie, wykorzystując moje wcześniejsze wątpliwości. Że z obcym facetem będę się czuła niekomfortowo, a on tego by nie chciał, bo dla niego najważniejsze jest moje samopoczucie i że za dwa tygodnie będzie miał kolejne wesele w górach, więc wcześniej wypijemy kilka herbat i wtedy pojedziemy. Poczułam niepokój, ale przecież nie czepiamy się:) On przeprosił za zbyt szybką propozycję i sielanka trwała.
Pisaliśmy non stop. Od momentu, gdy wstawałam do pracy, przez cały dzień pracy i do 2 w nocy. Spałam po 3-4 godziny bo rozmowy dosłownie płynęły, a ja mimo kolejnych czerwonych lampek unosiłam się nad ziemią. A tymi kolejnymi czerwonymi światłami było m.in. to że gdy on jechał do Zakopanego na Tinderze nie zmieniała się odległość. Nie pytałam, bo nie za bardzo ogarniałam tą aplikację a on sam w końcu napisał, że wyłączył lokalizację i na Tinderze nadal dzieli nas niewielka odległość.
Pisał ze mną non stop, a na pytanie czemu nie skupia się na prowadzeniu auta odpowiedział, że uwielbia funkcję pisania głosem. Zresztą zawsze na wszystko miał odpowiedź. Gdy przyszła godzina ślubu, czyli 17, nadal ze mną pisał, tłumacząc to tym, że ślub jest o 17.10, a pada więc czekają w samochodzie. Później w zasadzie przez całą noc zamiast uczestniczyć w weselu pisał ze mną. No ale skoro zmarła mu siostra, to pewnie nie miał ochoty na zabawę. W niedzielę napisał, że jest chory, pogorszyło mu się. O tym, że źle się czuje wspominał już w piątek, wysłał nawet zdjęcie termometru. W ogóle wysyłał mnóstwo zdjęć i nagrań głosowych, ale nigdy nie zadzwonił.
W końcu z Tindera przeszliśmy na WhatssApp. Wtedy się cieszyłam, oboje skasowaliśmy konta. Teraz myślę, że zrobił to, abym nie mogła sprawdzać odległości jaka nas dzieli. Wracając do niedzieli… rozchorował się bardzo, jego tata postanowił położyć go w szpitalu, bo z jego chorobą takie przeziębienie może być niebezpieczne. Miał chore serce! Ratownik górski… i tu już czerwone światło aż paliło w oczy. No ale wysłał zdjęcie zabandażowanej ręki, smutne minki, a mi miękło serce. Wtedy już mocno czułam, że coś jest nie tak, ale tak bardzo chciałam wierzyć w to, że jest tym, za kogo się podaje, że wmówiłam sobie, że na pewno da się to jakoś wyjaśnić i kiedy się spotkamy porozmawiamy o wszystkim. Wysyłaliśmy sobie zdjęcia. Z dzieciństwa, z późniejszych okresów. Mi co prawda zdjęcia z Tindera z kolejnymi nie do końca się zgadzały, ale przecież przez lata człowiek mógł się zmienić. W końcu wysłał mi zdjęcia, które robił na ślubach. Wtedy pisaliśmy już półtora tygodnia. On nadal leżał w szpitalu.
A mnie tknęło i wszystkie zdjęcia, które mi wysłał przepuściłam przez aplikację lokalizującą je w internecie. Bingo! Zdjęcia, które robił znalazły się na stronie fotografa… tylko zagranicznego. A zdjęcie – widok z jego pokoju, to zdjęcie z bookingu. Zawalił mi się świat… byłam zrozpaczona, wściekła, rozczarowana. On oczywiście napisał, że to są zdjęcia, które robił i do których sprzedał prawa autorskie. I na tym ta historia powinna się zakończyć. Niestety, mimo że już wiedziałam, że kłamie, miałam w sobie jeszcze resztki nadziei. Poprosiłam go o spotkanie! Powiedziałam, że mi zależy, że chcę się spotkać i chociaż raz porozmawiać.
Oczywiście dzwoniłam do niego, ale on nie odbierał. I to on udawał obrażonego, że go sprawdzam, że mu nie ufam, że szukam czegoś na niego. Ostatecznie zgodził się na spotkanie za tydzień, prosząc, żeby do tego czasu między nami nic się nie zmieniło. I dalej się w to wkręcałam. Chociaż byłam prawie pewna, że on w sobotę się nie zjawi. 40 minut przed spotkaniem napisał, że nie wie, czy nie stchórzy. Wtedy miałam pewność. 10 minut później napisał, że przeprasza, że to nie ma sensu, a on nie da rady. Napisałam mu, że ode mnie dostaje Oscara, że wiem, że kłamie od wielu dni, ale postanowiłam to pociągnąć.
Zapytałam dlaczego?! I dopisałam, że i tak na pewno nie powie prawdy. Na co on napisał, że ja jestem wspaniała, a on jest zwykłym śmieciem. Tym razem to już powinien być definitywny koniec tej historii, prawda? Ale przez mój upór, przez moją głupotę nie był. Zaczęłam naciskać, pytać, o co chodzi, dlaczego tak mówi, czy to wszystko było kłamstwem. Odpisał, że wszystko można udawać, ale nie uczucia. Więc pojawiła się nadzieja, że kłamał ale przecież musi być w nim coś dobrego. Zapytałam o kłamstwa. Przyznał, że zdjęcia na Tinderze nie były jego, tak jak rzekome zdjęcia jego autorstwa, ale wszystko inne to prawda. Nie uwierzyłam ale postanowiłam to pociągnąć. Naciskałam, że skoro jemu też zależy, żebyśmy się spotkali i dali sobie szansę. I to znowu on mnie odpychał, tłumaczył, że nie jest odpowiednim facetem dla mnie, że ma przeszłość, że powinnam trzymać się od niego z daleka. Naciskałam dalej, w końcu wyznał mi, że… w dzieciństwie był molestowany. Nie do końca uwierzyłam, ale moje serce zmiękło… Przez kilka dni prosiłam go o spotkanie, a on pisał, że musi to przemyśleć, że ma problemy z agresją, że nie chce, żebym tego wszystkiego doświadczyła. Ale zgodził się….umówiliśmy się na poniedziałek, w niedzielę miał robić zdjęcia na chrzcie.
Napisałam do niego w niedzielę, a on jak gdyby nigdy nic pisał ze mną. Zapytałam, czemu nie jest na chrzcie, na co on odparł, że sesje w domu już robił, a w kościele jest o 14. Hmm… odpisałam, że nie robi się sesji w domu kilka godzin wcześniej… oczywiście i na to miał odpowiedź. Poprosiłam o lokalizację, wkurzył się, ale za kilka minut ją udostępnił (zrobił to wcześniej kilka razy, żeby uwiarygodnić gdzie jest, bo tak bardzo chciał, żebym mu wierzyła) – faktycznie zmierzał do jakiejś parafii. Poprosiłam o zdjęcie aparatu, wkurzył się jeszcze bardziej. Lokalizacja zniknęła, ale za 10 minut wysłał zdjęcie aparatu. Tylko, że w tej parafii o tej godzinie nie było żadnej Mszy. Oczywiście na to też znalazło się wyjaśnienie, że był sam chrzest i znowu się obraził, że mu nie ufam.
Znowu przepraszanie, naciskanie, proszenie. Już coraz bardziej z ciekawości, kim jest, bo to, że kłamie było oczywiste. To, co opisałam to niewielka kropla jego kłamstw i niejasności. Jeżeli zadawałam niewygodne pytania, szybko zmieniał temat. Gdy zapytałam o stronę internetową napisał, że pokaże mi, jak się spotkamy. Gdy zaczynaliśmy pisać i zapytałam czy pracuje w TOPR czy w GOPR, napisał, że w TOPR, po czym kilka tygodni później opowiadał o akcji na Orlej Perci, którą przecież „obsługuje” GOPR. Ale przecież w TOPR też był, ja wszystko zapamiętywałam, analizowałam, zestawiałam. Nic mi się nie zgadzało, nic.
Dzień przed spotkaniem napisałam mu że to nie ma sensu, że mu nie ufam, że mu dziękuję, ale lepiej będzie, jak skończymy to teraz. Oponował, prosił, nalegał, ale w końcu się zgodził. Rzucił, że nigdy już nie będzie nikogo szukał, bo byłam jedyna i wyjątkowa. Że on teraz zajmie się sobą. Ulżyło mi, że to koniec. Jednocześnie ciężko było wrócić do codzienności. Telefon znowu milczał… Postanowiłam sobie, że już nigdy Tindera, bo przecież nie przeżyję, jeżeli znowu dam się oszukać, że nikomu już nie zaufam. Miesiąc później założyłam konto z ciekawości, czy on tam jest. Był: Dawid, lat 29, ratownik górski, alpinista. Zainteresowania: robienie zdjęć. Języki: polski, angielski, hiszpański. Czyli tym razem ma ojca Hiszpana…. Dalszy opis w jego stylu, zdjęcia jakiegoś mężczyzny w górach.
Moja znajomość z nim trwała miesiąc. To, co zrobił ze mną przez ten czas… Najpierw naprawdę uwierzyłam, że jest idealny, że w końcu i do mnie przyszło szczęście. Później była niepewność, analiza, zastanawianie się. Totalnie rozwalił mnie emocjonalnie. Był moment, że czułam, że się nie podniosę. Ale wbrew pozorom to całe przeciąganie sprawy mi pomogło. Z każdym dniem jego wizerunek padał w moich oczach i chyba leczyłam się z tego zauroczenia.
Największy żal mam do siebie, że zwierzyłam mu się z wielu osobistych doświadczeń, na szczęście nie podałam mu nazwiska, miejsca pracy i niczego po czym mógłby mnie zidentyfikować.
Czasem jeszcze zastanawiam się kim naprawdę jest, czy wszystko, co pisał było kłamstwem, myślę, że być może nigdy nawet nie był w górach. Być może to chłopak z małej wsi, który wykreował się na kogoś, kim chciałby być. A może jakiś stary facet o wybujałej fantazji. Albo po prostu ktoś z zaburzeniami, patologiczny kłamca. Kłamał oscarowo…. A ja – prawniczka! – chciałam jechać z obcym facetem po trzech dniach pisania na drugi kraniec Polski. Nawet wyciągnęłam sukienki na wesele…