Nie wiem, gdzie wtedy byłam – dziwne, prawda, bo nadal tutaj tkwię. Nie odeszłam od niego, po tamtym spotkaniu, nie jestem pewna czy to dobrze czy źle, czy cokolwiek się już skończyło czy dopiero zakończy. Siedzimy trochę jak zaczarowane sięgając po filiżankę częściej niż zwykle, żeby zapełnić czymś milczenie.
Było późne popołudnie, gdy wychodziłyśmy, padało. Wiele razy przecież rozmawiałyśmy o tym, co się dzieje, co u mnie się dzieje, a jednak tym razem to zupełnie co innego. To trochę ironiczne – że łatwiej nam rozmawiać z kawałkiem plastiku niż patrząc sobie w oczy. Jakby wina „na żywo” była cięższa, a problemy bardziej prawdziwe.
Już długo oswajałam cię z naszym spotkaniem.
– Chodźmy proszę, gdzieś na kawę, żebyśmy mogły spokojnie porozmawiać, jak już przyjedziesz – szeptałam ci mamo do słuchawki, a ty odpowiadałaś – Tak, zobaczymy…
– Przecież wiesz, że przy A. nie będzie okazji.
– Tak, tak – mówiłaś lekko już przygaszonym głosem. A ja jednak żyłam nadzieją, że gdy ci się wypłaczę na ramieniu, wszystko jakoś się ułoży. Nie umiem ci tego powiedzieć, i chyba nie chcę – to była bardzo gorzka kawa, choć obie tak starannie wycierałyśmy serwetką swoje rozczarowanie.
Siedzimy sięgając po filiżankę częściej niż zwykle, żeby zapełnić czymś ciszę. Czyjeś życie właśnie rozpada się na kawałeczki – brzdęk, filiżanka uderza o spodeczek, jakby to była najzwyklejsza środa świata. Łzy napływają mi do oczu – brzdęk… Mówię, czekam, tak bardzo chcę usłyszeć coś, co wszystko dla mnie zmieni, jakoś magicznie pchnie mnie do przodu, albo strzeli mocno w policzek – brzdęk – cokolwiek, to taka chwila, w której wyczekuje się, nawet największego banału świata – brzdęk…
A przecież jeszcze wczoraj rozmawiałyśmy przez telefon, znasz tę moją historię nazbyt dobrze. Żyjesz w niej. Dziwisz się, złościsz, nie rozumiesz, jak tak można – pływać we własnej obojętności, i ciągle czekać na coś, mieć nadzieję, że po prostu będzie lepiej, a problemy same się rozwiążą.
Moja historia jest taka zwyczajna. Przez chwilę myślałam nawet, że wyjątkowa, bo inna niż te, które obserwowałam. Tymczasem poczułam, jakby nagle jakieś złe duchy zamieniły moje wszystkie koszmary w jawę. Przecież ja tak bardzo nie chciałam, żebyśmy byli jak inni – mijać się, zapomnieć co to dotyk, uśmiech, bycie – takie po prostu. Głupia ja, nawet w tym smutku nie ma nic niezwykłego – przecież inni też nigdy tego nie planowali, nie chcieli. Może część z nich płacze wieczorem w poduszkę, a rano znów udaje, że jest częścią idealnie działającej maszyny. Takiej, która z wiekiem już nie potrzebuje tej czułości, uważności… Jednego się boję mamo, że będę tu już zawsze, nagle obudzę się i będę wiedziała, że tak przeżyłam życie, że moje dzieci pójdą kiedyś w świat z przekonaniem, że tak właśnie wygląda miłość, wspólne życie, że trzeba się z tym pogodzić.
Minęły już przecież trzy lata od naszej ostatniej ważnej rozmowy, mamo, a ja nadal nie umiem przesunąć się o milimetr. Jedyne co się zmieniło to to, że dzisiaj już nie wierzę, że zmienić się może. Przecież to tyle czasu. Przez trzy lata można tak wiele zrobić… Zbyt wiele, żeby wierzyć w bajki o nagłej odmianie życia.
… Słuchasz, chociaż znasz to prawie na pamięć. Zawsze jest tak samo: – Musicie się jakoś dogadać, córeczko – mówisz, a dla mnie każde słowo byłoby teraz lepsze. Wszystko byłoby bardziej atrakcyjne dla kogoś bez nadziei, niż ta niepewność decyzji, którą mam, zwątpienie, smutek, miotanie się rozpaczliwie, naprawdę.
Wiesz mamo, czasami najtrudniejsza w odchodzeniu jest samotność, więc zostajesz… Nie, to nie jest samotność, którą zgubisz w cudzym łóżku, to ta, która cię nie opuszcza, mieszka cicho, nieustannie gdzieś z tyłu głowy. Zawsze chcesz odejść gdzieś, choćby to miało być ciepłe poklepanie po ramieniu, odrobina zrozumienia – a ja wiem, że moje odejście zawsze będzie dla ciebie, mamo, zbyt trudne, niewygodne.
Nie z powodu strachu przed resztą świata i zawodem jaki sprawię tobie moim życiem. Nie winię cię, wiem jak bardzo nie wierzysz, że dobra może być inna droga, albo że nic już innego nie zostało. I może masz rację, chciałabym dziś w to wierzyć, po kilku latach dryfowania gdzieś myślami po tym, „jakby to było, gdyby…”.
Wiem, że nie możesz, nie potrafisz inaczej – po prostu powiedzieć mi „co by się nie działo jestem z tobą”. Nie możesz powiedzieć „rozumiem cię”, „nie martw się, to nie koniec świata” – bo choć tak wiele w życiu już dla mnie zmieniłaś, ta moja decyzja byłby dla ciebie jednak końcem świata. To wybór, którego nie umiesz dokonać, między córką a tym wszystkim, w co w życiu wierzysz. Że zawsze, że do końca, że pomimo wszystko… Dla ciebie pochwalanie tego, że chcę odejść, to wzięcie za moje być może złe wybory odpowiedzialności…. Wiem, że nie umiałabyś się z tym budzić co rano…
Wiem, że wszystko w tobie krzyczy, choć milczysz jak zaklęta. I choć ja naprawdę, mamo, to wszystko wiem – to nadal boli tak samo.
Chyba obie się tym spotkaniem rozczarowałyśmy, mamo. Nie sobą, tym że tak wiele jest znów pomiędzy nami – a każda z nas wie i rozumie, dlaczego ta druga nie może się już bliżej niej przysunąć. Dziś wiem, że nie zawsze będziesz na mnie gdzieś czekać, nawet ty. Może nie jestem jeszcze dość duża, żeby to nie miało znaczenia.