– Byliśmy małżeństwem od pięciu lat. Mieszkaliśmy w dużym mieście. Wiadomo młodzi, po studiach, głodni sukcesu, awansu i pracy dającej satysfakcję – opowiada Marzena. – Wydawało mi się, że złapaliśmy Pana Boga za pięty, kiedy mąż zaczął pracę w nowo otwartym w Polsce banku, a ja pracowałam w sieci dużych marketów dopiero wchodzących na nasz rynek. Budować coś od postaw, to było coś. Urodziłam dziecko, oczywiście szybko wróciłam do pracy, jeśli chciałam awansować. Zresztą mieliśmy priorytety – szybko się „dorobić” – mieszkanie, samochód, jak najmniej uwikłać się w kredyt. Tyle tylko, że zaczęliśmy się ze sobą mijać. Zauważyłam, że warczymy na siebie, nie rozmawiamy normalnie. Mijamy się w korytarzu między łazienką a sypialnią i nawet nie mamy czasu się przytulić, spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć: „kocham”.
Marzena wspomina, że z cieszącego się sobą małżeństwa stali się przeszkadzającymi sobie nawzajem ludźmi, z wiecznymi pretensjami, że buty nie tak ustawione, masło nie na tej półce w lodówce. – Nawet nie wiem, kiedy tak się stało. Pamiętam tylko wieczory, kiedy Rafał wybywał na siłownię – bo musiał rozładować stres, a ja zasypiałam z synkiem w pokoju nie mając siły nawet posprzątać po kolacji. Myślałam: przesilenie, później, że zmęczenie i wakacje wystarczą, żeby nabrać sił. I faktycznie w wakacje było cudownie – przez pierwszy tydzień. W drugim zaczynaliśmy się kłócić, atmosfera gęstniała. Rafał został dyrektorem oddziału banku, ja byłam odpowiedzialna za znalezienie i nabywanie nieruchomości pod nowe sklepy w całej Polsce. Oboje – duża odpowiedzialność, obowiązki i oczekiwania szefów. Tylko napięcie między nami rosło. Wymienialiśmy się tylko SMS-ami, albo telefonami, kto odbierze syna z przedszkola, zrobi zakupy, czy spóźni się jednak do domu, bo musi zostać dłużej. Nie mogłam już tak funkcjonować. Nie wiem, przyszedł moment, kiedy coś we mnie pękło. Usiadłam wieczorem naprzeciwko Rafała pytając: „Co się z nami dzieje?”. To była trudna rozmowa. Rozłożyliśmy wszystko na czynniki pierwsze, zamiast rzucać w siebie nawzajem oskarżeniami przyjrzeliśmy się wszystkiemu, co dzieje się wokół. Nie obyło się bez łez, bez początkowych pretensji, ale w końcu zrozumieliśmy, że to co zabija nas – naszą rodzinę, związek, to stres, w jakim żyjemy.
Kilka dni szukałam rozwiązania. Wiedziałam, że ograniczenie godzin pracy, zmniejszenie obowiązków jest zwyczajnie niemożliwe. „Rezygnuję z pracy” – powiedziałam i poczułam ulgę. Płakałam jak dziecko, że to takie proste, że jak mogliśmy się tak zatracić…
Przeliczyliśmy oszczędności, skalkulowaliśmy wszystko i… chyba nie było wyjścia, wiedzieliśmy, co dla nas jest najważniejsze. Rafał postanowił poszukać innej pracy. To wtedy padł pomysł wyprowadzenia się za miasto, zwolnienia tempa – na wsi życie toczy się innym rytmem…
Rafał dostał propozycję pracy na drugim końcu Polski. „Jedziemy” – postanowiliśmy. To wyglądało na szaleństwo, na ucieczkę, ale wtedy już wiedzieliśmy, że chcemy postawić na nas, na siebie, na to wszystko, co niemal straciliśmy.
Brzmi jak bajka? Ta historia wydarzyła się naprawdę. Marzena z Rafałem i synem wyprowadzili się, znaleźli dom na wsi, 15 kilometrów od niedużego już tak jak wcześniej miasta. Ona hoduje kury, on założył własną działalność. Ona zawsze marzyła o salonie kosmetycznym, z ekonomisty stała się „panią od paznokci” i dobrze jej z tym. On rzeźbi w drewnie, ma coraz więcej zamówień.
Uratowali to, co dla nich było najważniejsze – siebie nawzajem, swoją miłość. Na pytanie, co było przyczyną wszystkiego co złe w ich związku, Marzena dzisiaj bez zastanowienia odpowiada: – Stres, dzisiaj dostrzegam wszystkie jego symptomy i ucząc się na błędach czasami mówię znajomym – zobaczcie, gdzie leży prawdziwa przyczyna kryzysu w waszym związku.
Jakiś czas temu podczas rozmowy ze znajomą psycholog usłyszałam: „To co widzimy to tylko czubek góry lodowej, który wystaje nad powierzchnią wody, nie widzimy tego co pod wodą”. I faktycznie tak jest. Pobieżnie interpretujemy rzeczywistość, nie znajdujemy czasu na refleksję, na zatrzymanie się. Wszystko jest czarne albo białe – koniec i kropka. Pewnie Marzena z Rafałem rozwiedliby się, gdyby nie potrzeba włożenia głowy pod wodę, dotknięcia istoty tego, co się między nimi działo. Nie oni byli winni, żadne z nich. Winna byłą sytuacja, do której sami doprowadzili. Tyle, że obudzili się, nim ich statek rozbił się o górę lodową…
A wy? Spoglądacie czasem pod wodę? Stres potrafi zniszczyć niejedną miłość, a jego symptomy nie są niczym nadzwyczajnym, dotykają wszystkich.
– kiedy nie mamy dla siebie czasu
nie spędzacie czasu sami ze sobą, tak prawdziwie. Nie znajdujecie go na wspólne zjedzenie kolacji – nawet w domu, na zagranie w kiedyś ulubioną waszą planszówkę, a może w kości. A wystarczyłoby obiecać sobie, że codziennie zjecie razem śniadanie. Nie w biegu, nie latając między kuchnią a łazienką – wspólnie mogąc spojrzeć sobie w oczy.
– kiedy brak intymności, a seks jest coraz rzadszy
bez intymności, bez seksu możemy być parą przyjaciół, kumpli. To intymność wprowadza naszą relację na wyższy poziom. Jasne, że z czasem jest jej mniej, ale nie można o tym zapominać i warto rozmawiać.
– kiedy ze sobą nie rozmawiamy
nasza komunikacja sprowadza się jedynie do krótkich i ostrych odpowiedzi. „O co ci chodzi”, „daj spokój”, „znowu się czepiasz”. Tak nie da się budować związku – musimy rozmawiać, mówić o swoich uczuciach, potrzebach i lękach.
– kiedy wolimy spędzać czas z innymi niż ze sobą
unikamy siebie obawiając się konfrontacji. Spędzamy czas z dziećmi, ze swoimi zwierzętami, ze znajomymi, zagłuszamy w ten sposób wszystko to, co nosimy w sobie. Jeśli twój partner poświęca się swojej pasji hobby, kosztem waszego związku – może to być niepokojący sygnał.
– kiedy irytuje nas druga osoba w najdrobniejszych szczegółach
nagle przeszkadza nam chrapanie, drapanie się po głowie, sposób mówienia. Drażni nas wiele szczegółów zachowania partnera. I to nie jest tak, że przestaliśmy kochać, że teraz dostrzegamy wady – bardzo często przyczyną takiego stanu jest właśnie stres.
– kiedy jedno z nas nadużywa alkoholu
drink na rozładowanie emocji, lampka wina na lepszy sen staje się rytuałem, bez którego trudno się obejść, a zwracanie uwagi powoduje złość i agresję. To niepokojący sygnał.
Łatwo się rozwieść, rozstać – teraz, to właściwie żadnej problem, wręcz przeciwnie z myślą o „lepszym życiu, na które zasłużyłam” porzucamy miłość. Czy jednak zawsze znamy powód rozstania, czy przyjrzeliśmy się sobie? Czy zajrzeliśmy pod wodę, kiedy na horyzoncie ukazała się góra lodowa?