To wcale nie miał być żaden romans, to nie miała być nawet przyjaźń. Oboje w z związkach, dzieciaci, „urządzeni życiowo”. Szczęśliwi? Może nie tak, kiedy szczęście sprawia, że chce ci się latać. Po prostu nie oczekiwali chyba nigdy od życia „za dużo”. Jak to możliwe, że przez blisko 19 lat udawało im się przetrwać, że z siebie nie zrezygnowali? Przecież wszystko przemawiało przeciwko nim. A teraz, już za moment zaczną być ze sobą „naprawdę”. I dwa światy – świat męża Moniki i żony Maćka – zawalą się. Czy naprawdę warto?
Monika pamięta taką historię: jest Wigilia, mija nieco ponad rok od ich pierwszego spotkania. Ona siedzi przy świątecznym stole, dzieci – trzyletnie bliźnięta – cieszą się niemożliwe z prezentów gwiazdkowych. Nieznośny zgiełk, tłum. Wokół sami bliscy, mąż kładzie jej rękę na ramieniu, a jej robi się słabo, niedobrze. Nie rozpoznaje już nawet swoich emocji. Chce uciekać, zamknąć się gdzieś, zniknąć… Być daleko, jak najdalej. Nie czuć jak mocno brakuje jej Maćka, jak bardzo powinna być teraz z nim. Zamyka się w toalecie, wszyscy myślą, że jej coś zaszkodziło, a ona wtyka sobie pieść do ust, żeby nikt nie usłyszał, jak płacze. Po dwudziestu minutach poprawia makijaż, oddycha, głęboko i siada obok męża. Jak przez mgłę widzi dzieci, teściów, światła… Wie, że takie będzie teraz jej życie: podzielone między obowiązkiem, a uczuciem.
Maciek nigdy nie zapomni wieczoru, kiedy wrócił z pierwszego wyjazdu z Moniką. Jeszcze czuł na swoim ciele jej dłonie, jeszcze czuł jej zapach – mocno intensywnie. Zaledwie kilka godzin temu kochali się w wynajętym pokoju hotelowym. Teraz jest z powrotem w domu, w innej rzeczywistości. Stęskniona żona wita go w drzwiach sypialni. Całuje – długo, mocno. Chce mu się wyć, ucieka, tłumaczy, że jest wykończony negocjacjami z klientem, podróżą. Od tej pory będzie uciekał przed tą bliskością jak najczęściej.
A ona? Kocha go, przystanie na to. Zadowoli się tym, co Maciek zechce jej dać. Bo przecież to naprawdę dobry mąż, wspaniały człowiek – życzliwy, pomocny, świetny ojciec. Skarb.
Spotkali się w najbardziej banalnych okolicznościach, wcale nie było romantycznie. Monika jest księgową, Maćkowi polecił ją wspólny znajomy. Zadzwonił, umówił się, że przywiezie dokumenty, przyjechał pod wskazany adres, wtedy jeszcze do jej domu, bo pierwsze biuro Monika urządziła sobie w garażu. Zobaczył ją, a właściwie najpierw usłyszał jej „dzień dobry”. Ten uśmiech naprawdę skradł jego serce. On, racjonalny, rozsądny. Mądry. Zakochał się w tej jednej sekundzie. Poczuł, że „to jest to”.
Monika? Pomyślała, że Maciek wygląda, jak jej ulubiony bohater z książek, które czytała w liceum. Że ma taki fajny, „chłopacki” urok. I, że nie powinna tak o nim myśleć. Zrobiła kawę, pamięta, że nigdy wcześniej nikt nie sprawił, że tak drżały jej ręce. A on przecież tylko patrzył… Zaczęli do siebie dzwonić, pod byle pretekstem, szukać siebie… Od początku wiedzieli, czuli, nie oszukiwali się.
Pocałował ją przy piątym spotkaniu, kiedy piętro wyżej jej mama zajmowała się jej dwuletnimi dziećmi – Kacprem i Basią. Monika zamknęła biuro, pobiegła do nich, nieprzytomna, rozedrgana. Inna. Są takie momenty, w których każdy otwiera swoją księgę i zaczyna w niej czytać. Poczuła, że to ten moment.
Maciek nigdy nie zdejmował obrączki i ona też zawsze nosiła swoją. Jakoś przywykli do nich, jak do biżuterii. Nie zdejmowali ich nawet wtedy, gdy szli razem do łóżka. Tak jakby nie miały żadnego znaczenia.
Dylematy? Były na samym początku, zaraz po tym pierwszym pocałunku. Bo wiadomo było, że na tym jednym pocałunku się nie skończy. Rozmawiali, przez telefon, w parku, pisali listy. Postanowili czekać zobaczyć, co będzie dalej. Nie dać po sobie poznać, bo przecież dzieci, mąż, żona… Małżeństwo. Zaufanie. Zawód. Cierpienie.
Czekają tak prawie 19 lat. Kilka razy udało im się razem wyjechać. Prowadzą podwójne życia, urywają sobie po kawałku szczęścia, jak kawałki waty cukrowej. Oszukują swoich bliskich. Ale postanowili, że tak jest najlepiej. Parę razy próbowali ze sobą zerwać. Ona odchodziła od niego z płaczem, nieszczęśliwa, przestraszona, winna. I wracali do siebie jeszcze bardziej kochając, jeszcze mocniej pragnąc być razem.
Mąż Moniki nigdy jej nie podejrzewał o romans. Ufał i, szczerze mówiąc zbyt był zajęty pracą zawodową, by zauważyć, że jego żona oddaliła się od niego emocjonalnie. Zresztą ona bezpiecznie skupiła się na dzieciach, starając się być jeszcze lepszą matką, jakby chciała w ten sposób „odkupić” swoje winy.
Żona Maćka, choć z natury zazdrosna i nieufna, wierzyła, że mąż nie jest w wstanie jej zdradzić.
Czas płynął. Zestarzeli się, spoważnieli. Dzieci dorosły. Uznali więc, że przyszła pora powiedzieć prawdę. Że męczyli się wystarczająco długo, że obowiązek wobec rodziny został spełniony.
Czy nie boją się, że kiedy zamieszkają razem, dotknie ich proza życia? Że może zainwestowali swoje emocje, uczucia, energię w coś, co jest marzeniem, mrzonką, ich wyidealizowanym spojrzeniem na siebie i ich związek? Że może, gdyby zawrócili z tej drogi na samym początku, to takie samo szczęście dałoby się zbudować w ich małżeństwach?
Ona
Obejrzała „Co się wydarzyło w Madison County” – film o miłości niespełnionej. Pomyślała, że tak nie chce, że nie potrafi zrezygnować ze szczęścia. Że to Maciek jest miłością jej życia.
On
Monika jest jego ideałem kobiety. Żona to bardziej kumpela, do bólu racjonalna, ironiczna. Był pewien, że to mu się podoba, że go to pociąga. Dopóki nie poznał Moniki. Wierzy, że to wszystko, co się wydarzyło miało się dokładnie tak wydarzyć.
Jutro on powie swojej żonie, za tydzień ona powie swojemu mężowi. Czyjeś życie zostanie złamane. Bo jak powiedzieć komuś: „Wiesz, przez 19 lat kochałem kogoś innego, więc teraz odchodzę”?
Maciek ma jeszcze jedną myśl. Że tak właściwie zabrał swojej żonie najlepsze lata jej życia. Że on miał i ma „kogoś”, a ona zostanie teraz sama. I może już nigdy nikogo nie pokocha. Ale to go nie powstrzyma.