– Ale o co ci właściwie chodzi – mawiał mąż mojej koleżanki jeszcze przed ich rozstaniem. I patrzył w taki sposób, że ja mu wierzyłam: naprawdę nie wiedział, o co jej chodzi. Jak większość mężczyzn, oczekiwał prostych komunikatów, najlepiej takich, na które można odpowiedzieć „tak” lub „nie” i gubił się w tych wszystkich subtelnych sygnałach. – Jemu już w ogóle nie zależy – skarżyła się ona wszystkim swoim znajomym. – Nie stara się, nie zauważa, nie interesuje się moją pracą. Nie kocha mnie już. Nie proponuje nawet, żebyśmy gdzieś wyszli. W tym związku to ja staram się jak mogę, żeby to wszystko utrzymać, żeby to jakoś trwało.
Rozstali się jakiś czas potem, zaledwie trzy lata po ślubie. W nas, znajomych pozostało po tym związku jedynie wrażenie, że przyczyną był brak zaangażowania drugiej strony, jej poczucie osamotnienia, świadomość, że jego uczucie wygasło, wypaliło się gdzieś po drodze. Bo, że to uczucie między nimi kiedyś było, nie mieliśmy wątpliwości. Ale może rzeczywiście przestało mu zależeć, a ona, biedna i oddana tej miłości do granic poświęcała swoje potrzeby w imię wspólnego „my” i budowała w pocie czoła za dwoje. Współczułam jej, bardzo.
Na kilka miesięcy straciłam kontakt z obojgiem, ale tydzień temu spotkałam JEGO. Całkiem przypadkiem zobaczyliśmy się w pewnym skandynawskim sklepie z meblami, gdzie właśnie spożywaliśmy rodzinny obiad. To znaczy – mój był rodzinny, jego raczej „pojedynczy”. Usiadłam na chwilę przy jego stoliku, przywitałam się i ścisnęło mi się serce na widok jednego, smętnego talerza z różowym łososiem i zielonym kalafiorem oraz nędznej kupki frytek. Facet zdecydowanie schudł, zmizerniał i gdyby nie mój sceptyczny stosunek do męskich nieszczęść w ogóle, z pewnością zrobiłoby mi się go jeszcze bardziej żal.
Standardowe pytanie „co u ciebie” wydało mi się w tym wypadku tak niezręczne, że ugryzłam się w język zaraz potem kiedy je zadałam. Za późno. Popłynęło. Widać, musiał wyrzucić z siebie wszystko, a nie miał dotąd okazji. Tu, w totalnym chaosie charakterystycznym dla weekendowych wypadów do centrum handlowego, wśród płaczu niemowląt i wrzasków kilkuletnich podrostków, jakoś łatwiej mu było mówić o uczuciach, niż w gronie przyjaciół, w cichej kafejce przy herbacie owocowej, czy nawet kieliszku czerwonego wina.
Był sam, od rozwodu mieszkał w wynajętej kawalerce. Dlaczego doszło do tego rozstania, to on właściwie nie wie. Bo przecież kochał, nadal kocha i nic złego nigdy nie zrobił. Kiedy przyszła do niego do pracy z pismem rozwodowym, mówiła, że się nie stara, że o nią nie dba. A przecież on dla niej zrezygnował z tego półrocznego wyjazdu do Stanów, dla niej nie wykorzystał tej życiowej szansy, byle zostać tutaj, w Warszawie, bo przecież smutno by jej było i ciężko tu samej. I kto by rano tę kawę parzył? On nie rozumie.
Dlaczego czuła się samotna? Przecież prosto z biura, dzień w dzień wracał do domu po pracy, wpadając tylko do piekarni na rogu po pieczywo na kolację. Potem już cały wieczór, w salonie, na kanapie, na wyciągnięcie ręki. Że z komputerem, telefonem? Ale BYŁ obok, cały ten czas. I do nikogo na tym komputerze nie pisał, prócz służbowych maili do biurowej asystentki i tych kilku, do reszty zespołu. Żadnej zdrady, żadnej innej kobiety. Tylko ona przecież, przysięgam.
I co to znaczy, że on nie wie, co się dzieje w jej życiu? Wszystko wie, przecież ona bezustannie opowiada o tych koleżankach, przyjaciółkach, ich dzieciach, psach i kotach. I że już pora na dziecko, bo wszyscy mają, tylko nie oni. Ale jak się do tego zabrać, w tych ciągłych pretensjach, łzach, żalach, że on na nią nie patrzy, kiedy ona do niego mówi.
Nie wiedział, że jest tak źle. Jemu nie było źle. On był szczęśliwy. Że nic nie proponował, że się nie starał? Tak, to prawda, ostatnio w ogóle przestał cokolwiek proponować, ale z reguły to, co wymyślił spotykało się z jej miażdżąca krytyka. Portugalskie kino? Nie, wiesz, że nie lubię. Co z tego, że jeszcze nie widziałam, czuję, że nie będzie mi się podobało. Jak to skąd wiem? Wiem, co lubię. Tego nie lubię. I już. Kolacja w tej małej knajpce? Bardziej nie możesz się postarać? Tam dają pizzę i jakiś makaron, tak? No, proszę cię. Nie, nie kupuj biletów do teatru, ja wybiorę. Zostaw.
On wie, pokpił sprawę, mógł być bardziej uważny, bardziej się wysilić. Tylko, w pracy było ostatnio tyle spraw, tyle obowiązków. Wracał do domu i dosłownie nie miał na nic siły. Widział, że jest zła, że foch, że to narasta. Więc może wolał uniknąć konfliktu?
– To może powiedz jej to wszystko, może jeszcze będziecie razem? – zaproponowałam nieśmiało na koniec naszej rozmowy. Spojrzał na mnie z nadzieją, jakby oczekując jeszcze jakiegoś, dodatkowego potwierdzenia, że ONA do niego wróci. A potem pożegnaliśmy się, życząc sobie dobrych świąt.
Zaniosłam ten bagaż jego emocji do mojego stolika, a potem do domu. Zamierzałam zadzwonić do NIEJ, szepnąć może kilka słów, poprosić, by nie skreślała go, ale przyjaciółka powiedziała mi, że ONA jest już w związku. Szczęśliwym. Znów buduje go za dwoje i stara się jak może najlepiej, by tym razem, ta miłość była idealna.