Coś się zadziało w mej babskiej głowie. Naszła mnie myśl niepokojąca, acz podniecająca. Poczułam dziwny dreszcz ekscytacji i niepokoju jednocześnie. Może to przesilenie? Może fakt, że wykiełkowały mi kwiatki w pojemnikach po śmietanie? A może to to, że jak Baba się nudzi, to wymyśla głupoty? Tak czy inaczej stało się – myśl zakwitła i zaczęła zakorzeniać się w mej głowie.
Pewnego razu podczas dnia zupełnie zwykłego, nie będąc obarczoną żadnymi nadzwyczajnymi zadaniami, przyszło mi do głowy, że może by tak mówić wprost? Chwilę później każdy mój mięsień się napiął, każda komórka w ciele piszczała, a moje babskie DNA krzyczało w ramach wielkiego protestu. No bo jak to?! Mówić tak wprost? Zwyczajnie? Po prosu? Co w głowie, to na języku? Przecież to nienaturalne, niezdrowe i nieoczywiste! Poza tym nie powinno się mówić wprost, bo… to nie wypada?
Moje długie obserwacje dowiodły, że Baby mają zakodowane genetycznie niemówienie wprost. Czemu? Nie mam zielonego pojęcia. To nie jest obelga, to fakt stwierdzony przeze mnie. To jak odruch bezwarunkowy nie panujemy nad tym. Powiedzenie o co nam chodzi wymaga gimnastyki językowej, metafor, odnośników, zawiłości, znaków, przykładów, podpowiedzi, a wszystko to i tak zwykle kończy się fiaskiem i gigantycznym wyczerpaniem, które poszło jak para w gwizdek, bo rozmówca i tak do końca nie zrozumiał o co kaman. W pewnym momencie i my same tego już nie wiemy.
Mówienie wprost – sztuka porównywalna z gimnastyką artystyczną, choć ja i tak myślałam, że w komunikacji idzie mi lepiej niż przeciętnej Babie. Jak bardzo się myliłam…
Mityczne „domyśl się” nie wzięło się znikąd. To efekt genetycznego defektu, który nie pozwala Babom mówić wprost tego, czego chcą i tego, co mają na myśli. Nie napiszę teraz, że Chłop (ale nie tylko) się nie domyśli nigdy, bo nie jest jasnowidzem. Z doświadczenia wiem, że facet może się domyślić i wychodzi mu to całkiem porządnie, jak się postara, albowiem sztuka domyślania się nie jest wiedzą tajemną i wielce skomplikowaną. Czemu jednak tego nie robią? Bo jest to zadanie nad wyraz wyczerpujące i, tak mówiąc między nami, bezsensowne. Dlatego lepiej powiedzieć, że się nie umie domyślać niż wciąż główkować i składać puzzle wydarzeń sprzed ostatnich dwóch tygodni.
Jednak nasza nieumiejętność w mówieniu wprost nie tylko jest męcząca dla otoczenia. To wyczerpuje przede wszystkim nas – Baby. Wyrażając się pokrętnie nie zostaniemy w pełni zrozumiane. Gdy tak się stanie, nie dostaniemy tego, czego chcemy, albo jak chcemy, albo gdzie chcemy. To frustrujące, gdy znów coś jest nie tak, gdy musimy się z tym mierzyć i przyjmować do siebie. Frustracja z kolei rodzi lawinę dziwnych teorii, np.: nie kocha mnie, nie słucha mnie, nie obchodzę go, znudziłam mu się, jestem mu obojętna, nie jest wystarczająco zaangażowany, nie ma między nami więzi, nie ma porozumienia, nic nie robi, za dużo robi, jest leniwy, jest nadaktywny, to chyba nie jest ten facet, to chyba nie taki związek, w ogóle wszystko jest nie tak. Tworzenie mitologii mamy opanowane do perfekcji. Jeszcze żeby to się skończyło na popołudniowych rozmyślaniach i tyle, ale to się nie kończy, to zostaje włożone do specjalnego kociołka, do której wciąż dokładamy nowe wydarzenia. Wszystko się kłębi, miesza, bulgocze, paruje i gotuje. Przy każdym nowym wydarzeniu bryzga nam po oczach z tego kociołka, a ogień pod nim staje się coraz większy. Chodzimy nabuzowane, wkurwione (nie bójmy się tego słowa), jedyne o czym jesteśmy w tanie myśleć, to: on znowu tego nie zrobił, on znowu siedzi, znowu stoi, znowu nie wyniósł śmieci, znowu się spóźnił, znowu nie przyniósł mi kwiatka, znowu się nie zainteresował, znowu nie zrobił tego, o co proszę, znowu mnie nie słucha, znowu gdzieś ucieka, znowu, znowu, ZNOWU! I wtedy następuje erupcja, wielkie KABOOM! Kłótnia na tysiąc fajerek spowodowana najdrobniejszą głupotą świata. Wtedy się z nas wylewa, cała zawartość kociołka ląduje na głowie ofiary i już nie ma ratunku, nie ma zmiłuj. Zostajemy okrzyknięte histeryczkami i wariatkami, w ogóle nie da się z nami żyć i dogadać i zupełnie nie wiadomo o co nam właściwie chodzi. Potem jest niewiele lepiej, bo choć emocje z nas opadną, to czujemy się podle, bo cała zawartość kociołka tak się pomieszała, że ciężko jest konkretnie wyjaśnić o co nam, tak naprawdę chodziło. Gdy wszystko wróci do względnej normy i życie na powrót będzie się toczyło swym własnym rytmem, powiemy coś półgębkiem, użyjemy metafory, pokażemy bez słowa, zrobimy minę sugerującą i… I znowu nie otrzymamy tego, co chciałyśmy, znowu…
Postanowiłam więc, że zostanę prekursorem, zadziałam wbrew genetyce i powiem wprost, tak wprost-wprost i zupełnie normalnie o co mi właściwie chodzi, co bym chciała, jak ja coś widzę. Najpierw musiałam się zastanowić, co dokładnie chcę powiedzieć. Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu okazało się, że przy mówieniu wprost wypowiadamy najwyżej trzy góra cztery konkretne zdania, nie trzeba się rozwodzić, tłumaczyć, używać metafor. Super, czyli oszczędność czasu i energii. Trudniejszym zadaniem było w ogóle powiedzenie czegokolwiek, albowiem mój organizm buntował się i walczył zaciekle. Wszystko we mnie krzyczało, że robię coś wbrew sobie i w ogóle nie powinnam otwierać buzi. Znalazłam więc sposób na swój organizm, by wiedział, co się dzieje i co zaraz się stanie, jak i na odbiorcę, aby i Chłop ogarniał co mówię i dlaczego nagle w takiej formie. Zanim coś powiedziałam, ogłaszałam czynność: „Uwaga, mówię wprost!” Forma nieco komiczna, ale spełniła swoje zadanie, bo po pierwsze ja już musiałam powiedzieć to, co chciałam, a po drugie miałam pełne skupienie i uwagę Chłopa. Co działo się dalej? Mówiłam spokojnie: „chciałabym to i to”, „uważam, że tak i tak”, „wydaje mi się, że powinniśmy podjąć takie i takie działania”, „nie podoba mi się, gdy”, „nie lubię jak dzieje się to i to”, itp. To, co działo się później przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Zostałam wysłuchana i ZROZUMIANA. Komunikat w swej prostej i konkretnej formie dotarł. A ja poczułam niebotyczną ulgę i lekkość, a wydaje mi się, że nie tylko ja to poczułam. Nagle w ciągu konkretnej półgodzinnej rozmowy wyjaśniliśmy sobie multum spaw, które dla mnie były obciążeniem, nagle wyjaśniły się rzeczy, z których on sobie sprawy nie zdawał, a ja przez nie dostawałam palpitacji i skurczy żołądka, nagle wyszło słońce, ptaki zaczęły śpiewać, a lekkość jaką poczułam wystrzeliła mnie spod grubej warstwy ziemi ponad korony drzew.
Moje „domyśl się” i „powinno się” wywaliłam do kosza, nie są już mi do niczego potrzebne. Jednak genetyka nie jest taka oporna, bo organizm bardzo szybko przyzwyczaił się do nowego dobrego. Wystarczyło zacząć, a reszta sama jakoś poszła. Mówienie wprost nauczyło mnie bardzo szybko odbierania komunikatów w moją stronę również wprost. Już nie snuję teorii, nie zastanawiam się nad poświęceniami, nad ustępstwami wbrew sobie, nad wyimaginowanymi powodami i wygórowanymi oczekiwaniami. Mówiąc wprost nikogo nie urażam i nie muszę się krygować. Dostarczam informacje i własne stanowisko czyli pozostawiam rozmówcę ze wszystkimi danymi i jasną sytuacją. Również sama przestałam szukać drugiego dna w komunikatach wystosowanych do mnie, przestałam brać do siebie to, czego nigdy do siebie brać nie powinnam, przestałam analizować i kombinować, a tworzenie mitologii pozostawiłam na napisanie jakiegoś dobrego, babskiego kryminału. Lekkość i wolność, które przez to zdobyłam są niesamowicie przyjemne i nie mam najmniejszego zamiaru z nich rezygnować.
Babo mów wprost! Bo tylko tak wreszcie dostaniesz to, co chcesz, a i Chłop przy okazji będzie Ci za to ogromnie wdzięczny.