Wiem, że się boisz. Widzę Ciebie, jak odbierasz wynik biopsji gruboigłowej i czytasz kilka razy, bo wciąż to do ciebie nie dociera. Carcinoma invasium mammae. Znaleziono komórki nowotworu złośliwego. Rozumiesz, że masz raka piersi – ale nic nie czujesz. Ani smutku, ani złości. Tylko, że to chyba nie jest prawda, że to nie mogło się stać. Jak mogło ci się stać coś tak potwornego?
No, bo jak? Byłaś 15 lat wegetarianką i uprawiałaś sport, pochodzisz z długowiecznej rodziny. Masz małe dzieci – 2 i 4 lata. Nie możesz mieć raka, bo na raka – tak myślisz, tak słyszałaś – się umiera. A Ty nie możesz umrzeć, jesteś matką, masz jednoosobową działalność gospodarczą, praktycznie bez prawa do zwolnienia lekarskiego. Myślisz, że świat się kończy i że nie dasz rady.
Ale dasz. Wiem, bo jesteś mną, prawie trzy lata temu. Piszę te słowa, a jednocześnie myślę, że jeśli prawdą jest, że istnieją światy równoległe, jesteś teraz dokładnie w tym samym miejscu, co ja w tej chwili: w gabinecie, przed ekranem komputera. Pozwól, że opowiem Ci, jak to będzie.
Znajdziesz wspaniałą onkolożkę, która zaleci ci agresywne leczenie: powie, że powinnaś wziąć chemię, chociaż wcale nie wynika to w sposób oczywisty z zaleceń Polskiego Towarzystwa Onkologii Klinicznej. Nie będziesz chciała tej chemii. Będziesz się bać: że osłabniesz, że wypadną ci włosy. Pisarka Anne Boyer napisała w „Obumarłej”, że decyzja o przyjęciu chemii jest trochę jak decyzja o skoczeniu z dachu wieżowca w dół bez gwarancji, że czeka tam rozłożony materac – jednak z drugiej strony masz przystawiony do głowy pistolet, więc pozostanie na dachu wiąże się z jeszcze większym ryzykiem.
Skoczysz. Skoczysz, bo będziesz chciała o siebie zawalczyć – dla swoich dzieci, dla siebie. Po to, żeby kiedyś, już po leczeniu, móc znowu wsiąść na konia i zagalopować. Nie martw się. Wsiądziesz. Będziesz galopować i śmiać się, czując, że życie jest piękne, bardzo, bardzo piękne. Warte swojej ceny. Warte chemioterapii, czerwonego ognia doksorubicyny, palącego żyły. Warte tej chwili, która będzie ci się wydawała straszna, w której na podłodze w łazience zobaczysz swoje długie, rude włosy. I w której zorientujesz się, że z łysą głową jest ci bardzo do twarzy. Warte wielogodzinnej operacji, w trakcie której tkanka gruczołowa twojej lewej piersi – tej, z której twoje dzieci najchętniej piły mleko – zostanie starannie odpreparowana od ciała i powędruje na badanie histopatologiczne, a potem – do kubła z odpadami medycznymi.
W trakcie tego roku – od pierwszej chemii do wymiany ekspandera na implant piersi minie właśnie rok – wiele się o sobie nauczysz. Dowiesz się, że jesteś bardzo silna. Potrafisz poradzić sobie, gdy wydarzy się najgorsze. Dowiesz się, że obok są ludzie, którzy Cię kochają i chcą wspierać. Twój tata będzie cię woził do szpitala, twoja mama – zajmie się twoimi dziećmi, gdy będziesz odpoczywać po wlewach. Beata będzie cię przywozić ze szpitala i stanie się twoją najbliższą przyjaciółką, a Ania i Karolina zaoferują, że skoszą ci trawnik. Ale będziesz chciała kosić sama. Odkryjesz, że to wszystko bujda o tej chemii – że można w jej trakcie pracować, śmiać się, kochać, uprawiać seks, zawiązywać przyjaźnie. Że to po prostu leczenie, któremu dorobiono straszną gębę, którego wszyscy się boją – chociaż nie jest wcale takie straszne. Dowiesz się, że rak tak naprawdę
nie jest wcale taki straszny. W chorobie jest miejsce na szczęście i życie, bo choroba to nie dramat, tragedia – to część życia.
W świecie Insta, migoczących serduszek, lajków, filtrów na selfie, żeby każdy mógł wyglądać jeszcze bardziej zajebiście i nieprawdziwie, nie ma przestrzeni na chorych i chorobę. Właśnie dlatego tak strasznie się teraz boisz, jak wszyscy – tego słowa: rak. A przecież, tak, jak nie ma dnia bez nocy, tak nie ma zdrowia bez choroby i każdy z nas kiedyś na coś zachoruje. Będzie potrzebował wsparcia, opieki, ale przede wszystkim – nadziei. I dużo, bardzo dużo optymizmu. Nie po to, żeby zaprzeczać chorobie, ale żeby żyć normalnie. Bo to takie ważne!
Chciałabym Cię mocno przytulić. Powiedzieć, że wszystko się ułoży i że gdy to minie, za nic na świecie nie będziesz chciała oddać tego doświadczenia. Tak, jak ja za nic na świecie nie chciałabym nigdy nie być chora na raka. Rak zabiera tyle, ile mu oddamy, ale całkiem sporo daje. Bierz, bo potem wyzdrowiejesz. W tej chwili ok. 80 proc. pacjentek chorych na raka piersi może liczyć na pełne i całkowite wyleczenie. Na to, że rak nigdy nie wróci.
Czego Ci życzę. Tak, jak życzę tego sobie. Trzymaj się! Będzie wokół ciebie wiele wspaniałych kobiet, które ci pomogą. Razem jesteśmy bardzo, bardzo silne. Możemy wszystko. Nawet – rozprawić się z rakiem.
Bo to tylko faza. Minie.
Jagna, dziewczyna która poradziła sobie z rakiem