Go to content

„My, pielęgniarki nie jesteśmy z kamienia, też jesteśmy ludźmi”. List do redakcji

Fot. iStock / sudok1

Pewnego letniego dnia wydarzyło się coś, o czym chciałabym opowiedzieć.   Tak właściwie to ta właśnie historia, ten konkretny dyżur spowodował, że zaczęłam pisać bloga. Jestem pielęgniarką, pracuję na Intensywnej Terapii.  W pewien lipcowy wtorek miałam dyżur, naprawdę ciężki psychicznie dyżur. Jeden z najgorszych w moim życiu.

Miałam pod opieką dwóch pacjentów, dziadziuś miał się nie najgorzej, natomiast 2 lata starsza ode mnie dziewczyna umierała przez parę godzin. Niestety nie można było jej już pomóc, medycyna czasami jest bezradna i ta świadomość jej nieuchronnej śmierci i ta nasza niemoc była straszna. Jedyne co można było zrobić to sprawić by umierała w jak najlepszych warunkach, co starałam się robić.

Przez ten cały czas była z nią zrozpaczona ale też pełna wiary rodzina, wierzyli do samego końca, tak trzeba, dopóki nasze serca biją musimy wierzyć w to, że to jeszcze nie czas, że to jeszcze nie ta pora.

Czasem zdarzają się cuda i to nie jest pusty frazes, bo pracując na Intensywnej Terapii coś o tym wiem.

Każde podejście do łóżka z kolejnym lekiem, kroplówką czy choćby zwykłym termometrem powodował przypływ nadziei u jej męża. Nadziei płonnej bo to była kwestia czasu. Ja to wiedziałam ale mąż nie tracił wiary. Uwierzcie mi, nie jest łatwo pocieszać w takich chwilach zrozpaczoną rodzinę, kiedy sama masz w gardle wielką gulę i ściśniętą krtań, nie życzę tego nikomu, nawet najgorszemu wrogowi.

To nie jest tak, że tylko ja się przejęłam, niejedna z nas ukradkiem ocierała łezkę albo dwie, ale to była moja pacjentka i ja się nią zajmowałam.  Rodziny nikt nie okłamywał. Wiedzieli, że dziewczyna jest umierająca lecz mimo to, mieli nadzieję, że stanie się cud. Pacjentka przebywała na izolatce, więc mieli zapewnione maksimum intymności i mogli być z nią przez cały ten czas.

Dokładnie tego wtorkowego dnia, jej córeczka skończyła 3 miesiące i właśnie w ten dzień jej mama umarła, nie miały obydwie zbyt wiele czasu, żeby się sobą nacieszyć, to zdecydowanie zbyt mało czasu, żeby osoba, która miała bardzo małe, prawie znikome szanse na zajście w ciążę mogła poczuć co to jest macierzyństwo. Jedno jest pewne, nie cierpiała, odeszła w spokoju mając przy sobie pieluszkę swojej małej córeczki i mocno kochającego ją męża.

Przez te parę godzin mąż ciągle do niej mówił, błagał, głaskał po głowie i rękach, przytulał. Ten widok poruszyłby nawet największego twardziela. To było jednocześnie smutne, wzruszające i dramatyczne. Po tym dyżurze byłam wykończona psychicznie, jak nigdy dotąd

To była moja pacjentka i nie mogłam przestać o niej myśleć, nawet będąc w domu. Wstrząsnęło to mną do głębi. Myślałam, że jak na drugi dzień  pójdę do pracy to na tym łóżku będzie leżał już jakiś inny pacjent ale nie, łóżko było puste.

Na drugi dzień natomiast, przyszedł mąż i brat tej dziewczyny. Przyszli nam podziękować za opiekę i za cały trud jaki wnieśliśmy, próbując ją ratować. I jak dzień wcześniej jakoś się przy nich przez te parę godzin trzymałam, tak na drugi dzień emocje mi puściły, podczas chwilowej z nimi rozmowy miałam oczy pełne łez, wykrztusiłam tylko, że bardzo nam przykro z powodu jej śmierci.
Podziękowali raz jeszcze i odeszli.

A ja myślałam o niej przez kilka następnych dni, była o dwa lata starsza ode mnie. Może to wydawać się dziwne, że żal nam naszych pacjentów, których tak naprawdę nie znamy, to są obcy nam ludzie, z którymi często nie możemy zamienić nawet słowa, gdyż są nieprzytomni. My, pielęgniarki powinnyśmy być oparciem dla pacjentów i ich rodzin w tych trudnych chwilach, jakimi z pewnością jest choroba czy śmierć. I jesteśmy, ale czasem i my, pomimo tego że jesteśmy profesjonalistkami miewamy chwile słabości.

My, pielęgniarki nie jesteśmy robotami, mamy w sobie uczucia, mamy empatię i współczucie dla drugiego człowieka.

My, pielęgniarki nie jesteśmy z kamienia, też jesteśmy ludźmi.


autorka listu: Adriana Bednarz