28 października.
Jak ja czekałam na ten dzień! No i jest. I miało być tak pięknie! A jak jest?
Jest jeszcze piękniej. Chcę się tym podzielić, gdyż jestem pewna, że i komuś w taki sposób będę mogła pomóc.
Podczas mojego ostatniego pobytu w hospicjum, dwa dni temu, w północno-wschodniej części Londynu swój czas dzieliłam pomiędzy chorym na raka Bratem a chorym na stwardnienie rozsiane mężczyzną. Jeden i drugi dla mnie bardzo wyjątkowy. Technicznie byłam obecna w Londynie, sercem i myślami byłam w kraju. Gdzieś w Trójmieście. Jedna i druga obecność była ważna. Ważna dla mnie. Tutaj mogę poprawić poduszkę pod głową, tam mogę jedynie przesłać kilka słów, wierząc w to, że sprawią one, iż poduszka nie będzie uwierała zbyt mocno. Wsparcie. Jedno i drugie ważne. I bardzo pomocne. Bo obecność w życiu innych ludzi jest bardzo ważna. To właśnie przez umiejętne bycie z drugim, z dnia na dzień ktoś staje się nam bliski. Tak rodzi się więź. I przyznam szczerze, że to najpiękniejsze, co może nas spotkać i co możemy otrzymać od drugiego człowieka. Nie żadna tam fizyczność czy prowadzenie ze sobą gry wstępnej, tylko właśnie więź. Zwłaszcza z człowiekiem, który walczy o to, by każde jego JUTRO było stabilne. By nie było gorsze od tego WCZORAJ. W budowaniu jakiejkolwiek relacji ważna jest komunikacja. Dobrze, kiedy jest uczciwa. Wtedy łatwiej jest odbierać sygnały. Zwłaszcza te niepokojące. I ja je odbierać potrafię. Uważnie słucham i uważnie obserwuje. Po prostu angażuje się.
Dziś mieliśmy cieszyć się każdym podniesionym wspólnie liściem w londyńskim parku. Dziś mieliśmy cieszyć się smakiem przywiezionych przez Niego jabłek. Wyobraźcie sobie jak musi smakować takie jabłko zerwane prosto z drzewa w kraju i przywiezione emigrantce. Ha! Dziś wieczorem zapewne siedzielibyśmy przy lampce czerwonego wina w moim ukochanym małym pubie nad brzegiem Tamizy. Patrzylibyśmy na Tower Bridge i snulibyśmy plan na wspólne jutro.
Dużo tego byłoby. On nie wsiadł do samolotu. Nie mogłam odebrać Go dziś z lotniska. To była piekielnie trudna decyzja. I bardzo rozsądna. Kim byłabym, gdybym zignorowała to czerwone światło, które zapalało się od kilku dni? Zapalało się i gasło. A potem nagle zapalało się zielone, na którym pospiesznie przechodziliśmy. Kim byłabym, gdybym pomyślała zbyt egoistycznie o sobie, albo nawet o Nim w taki sposób, że musi udowodnić cokolwiek? Komu miałby cokolwiek udowodnić? Sobie? Mnie? Innym?
Przecież to nie na tym polega bycie z kimkolwiek, a z pewnością bycie z kimś, kto choruje. W dzisiejszych czasach coraz częściej zdarza się, że ludzi młodych dotykają choroby przewlekłe. I ubezwłasnowolniają ich. Bardzo ważne jest wtedy zrozumienie tego. Podać bratnią dłoń i często posłużyć ramieniem. Nawet, jeśli to wiąże się z pewnego rodzaju brakiem zrozumienia czy rozczarowaniem ze strony chorego. Takie wsparcie to objęcie wszystkiego tego, co się z takim człowiekiem dzieje. Jeśli ktoś walczy pięknie o siebie, ważne jest by mu tej walki nie przerywać.
Ludzie zbyt często mają wielkie oczekiwania i sami nakładają na siebie zbyt wiele presji. W taki też sposób ich osłabiony organizm buntuje się i potrafi zastrajkować w momencie, kiedy nie są na ten strajk przygotowani. Wtedy słychać ogromny krzyk. Krzyk życia! Nie zignorowałam tych sygnałów, zatrzymałam się na dłużej przy tym czerwonym świetle i posłuchałam Patki, tej od tego raka! Nie Patki, która chce kochać i żyć jak milion innych kobiet na całym świecie. Zrezygnowałam z siebie. Ważny jest On i to by odbudować Jego siłę. Tylko tak mogę okazać drugiemu człowiekowi, że jest dla mnie bardzo ważny.
Wczoraj miałam wrażenie, że jestem na małej ulicy, na której jest przeogromny ruch i każdy z poruszających się po niej uwija się tak szybko, by nie utknąć w korku. Rozpaczliwie szukałam policjanta z gwizdkiem, który zapanuje nad tym chaosem. Nie było go nigdzie. Musiałam sama manewrować tak, by nie porozbijać innych po drodze. Wierzę w to, że udało mi się. A przede wszystkim ocaliłam swoje priorytety. Priorytety tej od tego raka. Nie uległam pokusie – „bo ja tak właśnie chcę i tak ma być!”. Było smutno, było trudno. Dziś w Londynie od rana padał deszcz, a potem słońce przedarło się przez chmury. I wzięłam to za dobry znak! Tower Bridge jak stał tak stoi i stać będzie. Zatem wszystko przed nami! NadrobiMY! Jest piękna kolorowa jesień. Ja jestem zdrowa i silna. I to ja wsiądę w samolot. Polecę, bo chcę. Chcę poprawić i tamtą poduszkę. Dzisiejszy wpis dedykuję wszystkim tym, którzy są opiekunami swoich chorych bliskich. To oni właśnie boją się najbardziej o nich. To w nich jest właśnie najwięcej niepokoju o tego słabszego człowieka. W jakiejkolwiek chorobie, ważny jest zryw do życia, ale też i mocna gruba lina, po której się można wspinać. No i nadzieja. Nadzieja, którą mamy wszyscy. My zdrowi będąc obok Was chorych też ją mamy. Polecam ważną rozmowę z Tomaszem Iwaniukiem, chorującym na stwardnienie rozsiane, który jest jednym z wielu, którzy mają nadzieję na znalezienie leku.