W polskim społeczeństwie funkcjonuje przekonanie, że regularne wykonywanie cytologii jest gwarancją skutecznej ochrony przed rakiem szyjki macicy. Podstawą takiego przeświadczenia jest fakt, że dzięki badaniu pacjentka otrzymuje informację, czy w jej organizmie nie rozwija się (bądź czy nie może zacząć się rozwijać) choroba powodowana głównie przez onkogenne typy wirusa HPV. Jednocześnie od lat wiadomo już, jak niewystarczająco skuteczną metodą przesiewową cytologia jest w rzeczywistości.
W najczęściej wykonywanej cytologii konwencjonalnej, na której oparty był narodowy zorganizowany program populacyjny funkcjonujący w Polsce w latach 2006-2016, czułość skriningu cytologicznego wynosi niewiele ponad 60 proc. Nieco większa wykrywalność cechuje cytologię na podłożu płynnym (LBC), która jest w stanie wykryć około 70 proc. stanów przedrakowych. Na tym tle skuteczność testów w kierunku HPV, na poziomie ponad 90 proc., jest nieporównywalnie wyższa. Dlaczego zatem wspomniane testy, mimo swojej niepodważalnej skuteczności, nie cieszą się w Polsce popularnością, na jaką zasługują? Dr Maciej Mazurec, założyciel wrocławskiego Centrum Zdrowia Kobiety Corfamed tłumaczy, że odpowiedzi należy szukać zarówno po stronie lekarzy, jak i samych pacjentek, lecz również w przyczynach od nich niezależnych.
Odpowiedzialność lekarzy
W pierwszej kolejności odpowiedzialność za stosunkowo niską popularność testów w kierunku wirusa brodawczaka ludzkiego ponoszą sami lekarze. Dlaczego? Z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że poziom wiedzy lekarzy ginekologów i położników nie przeszedł jeszcze do etapu pełnego zrozumienia fundamentalnej różnicy między skutecznością, a więc czułością testów opartych na HPV vs. testów cytologicznych. Choć przedstawione wcześniej statystyki są jednoznaczne, sporej grupie lekarzy po prostu brakuje świadomości na ten temat – wyjaśnia specjalista Corfamedu.
Drugim powodem spoczywającym po stronie lekarzy jest różny poziom skomplikowania nadzoru nad pacjentką w sytuacjach opierania się czy to na cytologii, czy na teście HPV. Są to dwa zupełnie różne badania, wymagające odrębnej wiedzy. Jest to o tyle dla lekarzy niewygodne, że inny sposób postępowania wymaga porzucenia wieloletnich przyzwyczajeń i reedukacji, którą trzeba w takiej sytuacji podjąć. Otwarcie się na ten proces jest dla wielu ginekologów i położników przeszkodą, którą obawiają się pokonywać.
Odpowiedzialność pacjentek
Częściową odpowiedzialność za stosunkowo niską popularność testów w kierunku HPV ponoszą, niestety, również same pacjentki. Podobnie jak w przypadku lekarzy, wynika to głównie z dwóch powodów. Pierwszym z nich jest niewystarczający poziom wiedzy na ten temat – mówi dr Maciej Mazurec. Oczywiście, niski poziom świadomości nie bierze się znikąd. Swoje bezpośrednie uzasadnienie ma przede wszystkim w przekazach medialnych, z których główną informacją docierającą do kobiety jest wprowadzający w błąd komunikat, że tylko regularne badanie cytologiczne stanowi skuteczną ochronę przed rakiem szyjki macicy.
Drugi element odpowiedzialności pacjentek jest już jednak zakorzeniony znacznie głębiej, tak naprawdę w ich psychice. Kobiety są w stanie z godnością znosić dodatni, a więc nieprawidłowy, wynik cytologii. Z reguły natychmiast mobilizuje on do działania i zatroszczenia się o siebie. Natomiast w przypadku dodatniego wyniku testu w kierunku HPV sytuacja wygląda zazwyczaj już zgoła inaczej.
Powiedzmy to wprost: wirus HPV jest przenoszony drogą płciową. Automatycznie kojarzony jest więc z chorobą weneryczną, co może być stygmatyzujące. Tymczasem, biorąc pod uwagę wszechobecność wirusa w społeczeństwie (ok. 80% z nas zetknie się w swoim życiu z wirusem
brodawczaka ludzkiego), przytłaczająca większość osób aktywnych seksualnie miała lub będzie mieć z nim kontakt – tłumaczy ginekolog Centrum Zdrowia Kobiety Corfamed. O ile po otrzymaniu dodatniego wyniku cytologii kobieta martwi się „tylko” o to, czy ma raka, tak w przypadku analogicznego wyniku w przypadku testu na HPV dochodzi do tego pytanie o to, skąd pojawiła się u niej choroba przenoszona drogą płciową. Dlatego często kobiety świadomie decydują się na wybór mniej czułej cytologii – nawet, gdy zdają sobie sprawę z istnienia znacznie skuteczniejszej alternatywy.
Odpowiedzialność systemowa
Trzeci powód niesprzyjający popularyzacji wiedzy na temat testów w kierunku wirusa HPV to kwestie systemowe, a więc niezależne ani od lekarzy, ani od pacjentek. Podstawą populacyjnego skriningu zorganizowanego (pacjentki były zapraszane na badania) prowadzonego w Polsce do 2016 roku była cytologia konwencjonalna. W przypadku skriningu oportunistycznego funkcjonującego obecnie pacjentka chcąca w nim uczestniczyć, sama musi zgłosić się na badanie, którym jednak nadal pozostaje cytologia konwencjonalna.
W skali populacyjnej testy w kierunku HPV nie są w Polsce refundowane jako pierwotne testy przesiewowe (te, które wykonuje się jako pierwsze w całej badanej populacj). Ciężar ich finansowania spoczywa zatem na środkach prywatnych każdej z pacjentek, co ze zrozumiałych względów ogranicza skalę ich wykonywania.
Dla płatnika publicznego cytologia konwencjonalna pozostaje badaniem najtańszym. Dodanie do tego niewystarczającego poziomu wiedzy lekarskiej (ale również samych pacjentek), niechęci do przyswajania i wprowadzania nowych rozwiązań, jak i strachu przed poczuciem stygmatyzacji ze strony kobiet z wynikiem dodatnim w kierunku HPV, tłumaczy niesłabnące przywiązanie do cytologii.
W Centrum Zdrowia Kobiety Corfamed testy w kierunku HPV są wykonywane od 2004 roku – mówi dr Maciej Mazurec. Początkowo jako uzupełnienie badania cytologicznego, a od 2012 roku wspólnie z cytologią jako integralna część testu połączonego/cotestingu stanowiącego
najskuteczniejszą formę prewencji wtórnej raka szyjki macicy. Po blisko dziesięciu latach stosowania tego badania w naszym Centrum osiągnęliśmy sukces w postaci tego, że nasze pacjentki nie boją się już poddawać najbardziej skutecznemu testowi skriningowemu, w zdecydowanej większości wybierając test oparty o wykrywanie infekcji HPV.