Go to content

10 odkryć Agnieszki Maciąg, które zmieniły jej życie

Fot. Materiały prasowe

Agnieszka Maciąg, wzbudzająca zachwyt na całym świecie modelka, porzuciła blask fleszy na wybiegu, pośpiech i sławę. Żyje w zgodzie z naturą, pisze książki, prowadzi warsztaty dla osób, które – tak jak ona niegdyś – szukają dla siebie nowej drogi. Oto jej 10 najważniejszych odkryć, dzięki którym odnalazła zdrowie, spokój, miłość, szczęście i spełnienie.

Joga – łączy ciało, umysł i duszę

Będąc modelką koncentrowałam się na swoim wyglądzie zewnętrznym. Łudziłam się, że dzięki urodzie odnajdę szczęście. Myliłam się. Nie doceniałam jak ważna jest harmonia ciała, umysłu i duszy. Bez harmonii tego boskiego trygonu trwałe szczęście nie jest możliwe.

Zawsze byłam osobą aktywną. Ale kiedyś, gdy chodziłam na aerobik czy na siłownię, ćwiczyłam po to, by dbać o swoją sylwetkę. Chciałam podobać się ludziom, osiągnąć wizualne efekty – to było moim głównym założeniem. Wszystko się zmieniło, gdy odkryłam jogę. Joga nie koncentruje się na fizyczności – wykonując asany (pozycje jogiczne), zwracamy się do swojego wnętrza, łączymy się z tym, kim naprawdę jesteśmy. Uczy nas wiele o naszym ciele, ale pokazuje także, w jaki sposób funkcjonuje nasz umysł i emocje.

Joga jest połączeniem ciała, umysłu i duszy. Dzięki praktyce jogi zauważyłam na przykład, że umysł nie zawsze jest moim sprzymierzeńcem – czasami jest moim największym sabotażystą, wewnętrznym krytykiem. Produkuje myśli, które mnie zniechęcają do jakiegoś działania, mówi, że nie dam rady, żebym sobie odpuściła… Joga nauczyła mnie, żeby mieć dystans do tego, co myślę. Nauczyłam się pozycji obserwatora – myśli sobie przepływają jak chmury na niebie. Ja je widzę, ale nie zwracam na nie uwagi, robię swoje. Decyzję o tym, co będę robiła podejmuje moje silne, spokojne wyższe JA, a nie mój przelękniony, niespokojny „małpi” umysł. Trzeba nauczyć się je od siebie odróżniać. Joga w tym bardzo pomaga.

Codziennie rano praktykuję jogę w domu sama, ale czasami ćwiczę także w grupie. Joga to niezwykłe, ogromnie cenne doświadczenie jedności z innymi ludźmi. Spotykają się na macie osoby wykonujące różne zawody, w różnym wieku, o różnym statusie materialnym. Na macie wszyscy jesteśmy równi. Tutaj nie ma znaczenia, jaką wyznajemy religię, skąd pochodzimy, jakie mamy polityczne przekonania. W czasie praktyki jogi zamykamy oczy, koncentrujemy się na własnym wnętrzu. To jest spotkanie z samym sobą. Ale poprzez to głębokie spotkanie ze sobą możemy spotkać się z innym człowiekiem na zupełnie innym poziomie. I to jest przepiękne doświadczenie. Podobnie jak to, że w jodze – w przeciwieństwie do większości sportów – nie ma rywalizacji, parcia na wynik, pokazywania swojej przewagi. Przeciwnie – praktyka jogi tworzy jedność, zrozumienie, łagodność, akceptację. A to daje ogromną ulgę, wolność i niesie spokój.

Medytacja – pomaga odpowiedzieć na pytanie: „Kim jestem?”

Kiedyś byłam zupełnie odcięta od swojego wnętrza i od otaczającej mnie natury. Chodziłam nad morzem czy po lesie, ale niczego nie widziałam ani nie czułam, ponieważ cały czas byłam pogrążona w swoich myślach. Nie regenerowałam się, nie wypoczywałam, nie czerpałam siły z tego, co jest wokół mnie. Z tego więzienia, jakie zbudowały mi myśli, wyrwały mnie właśnie joga oraz – będąca pogłębieniem procesu spotkania ze sobą – medytacja. Dzięki medytowaniu zaczęłam nie tylko klarownie widzieć, ale również czuć!

Kiedy medytujemy, stajemy się obserwatorami siebie, uczymy się dystansu do swoich myśli, problemów, do tego, co się w naszym życiu dzieje. Przybliżamy się krok za krokiem do odpowiedzi na pytanie: „Kim jestem?”. A to jest najważniejsze pytanie, jakie człowiek powinien sobie w życiu zadać. Tymczasem odpowiedź na nie bywa bardzo trudna… W naszej cywilizacji mówimy: „Jestem matką”, „Jestem lekarzem” czy „Jestem nauczycielką”. Utożsamiamy się z funkcjami, które pełnimy w społeczeństwie albo w naszym życiu rodzinnym. Ale przecież my, w naszej najgłębszej, prawdziwej naturze, jesteśmy kimś znacznie większym. Medytacja pozwala nam to poczuć, odnaleźć prawdę o sobie. Dzięki temu nabieramy innej perspektywy patrzenia na świat i na wszystko, co nas otacza. W tym rodzi się zrozumienie, poczucie sensu i siły.

Jeśli poznamy lepiej siebie, spojrzymy w inny sposób na role, które wykonujemy w życiu. Możemy wykonywać je lepiej – bez napięcia, frustracji, z większą wdzięcznością i świadomością. I to jest dla mnie ogromnie ważne w medytacji. Z biegiem czasu staje się dla nas stylem życia. Uczymy się praktykować medytację podczas zmywania naczyń, gotowania albo chodzenia. To nie jest „wyłączenie się”, ale przeciwnie, doświadczanie wszystkiego z prawdziwą świadomością.

Medytacja pozwala nam nie tylko być w swoich myślach, ale również doświadczać siebie i świata wokół nas. Dzięki medytacji możemy wyjść poza umysł. Wtedy dzieją się rzeczy niezwykle, odkrywamy spokój, poczucie szczęścia, o którym nie mieliśmy wcześniej pojęcia. Dzisiaj każdy dzień zaczynam od jogi, medytacji i śpiewania mantr. To najpiękniejszy początek dnia, jaki można sobie wymarzyć. Daje mi to klarowność, zdrowie, spokój, siłę i ogromną radość z życia, nawet podczas największych wyzwań codzienności.

Medytacja dla początkujących: 5 wskazówek jak medytować

Mantry – lekarstwo na lęk, krytykę, niepewność

Mantry to krótkie pieśni – proste, powtarzalne słowa są zapisane w sanskrycie, melodia jest spokojna, kojąca. Pieśni te różnią się od zwykłych piosenek, jakie śpiewamy na co dzień, tym, że wprawiają nasze ciało i umysł w wysokie, piękne i mocne wibracje, czyli podnoszą naszą dobrą energię.

Każdy z nas tworzy wibracje, świadomie lub nieświadomie. Każde słowo, które wypowiadamy w ciągu dnia niesie ze sobą jakieś wibracje. Dlatego możemy doświadczać złości, lęku, niepokoju czy frustracji, lub wręcz przeciwnie – spokoju, siły, radości. Wybór należy do nas. Każdy z nas skąpany jest również w morzu wibracji, które tworzą inni – wszystko wokół nas jest wibracją i energią, która ona niesie. To, z kim jem posiłek, czego i kogo słucham, z kim rozmawiam, wpływa na każdego z nas, oddziałuje na nas energetycznie. Sami to często czujemy – po spotkaniu z jedną osobą czujemy się radośni, spokojni, z inną – smutni i pełni lęku. Teraz, w czasie epidemii, na świecie jest wiele niskich wibracji – krytyki, obaw, niepokoju, narzekania, złości. Możemy nieświadomie chłonąć te wibracje i sami zaczynamy doświadczyć takich emocji – zaczynamy się bać, stajemy się niespokojni. Ludzie, którzy mają dach nad głową, jedzenie, zdrową rodzinę, zasypiają z lękiem o przyszłość. A przecież – gdyby spojrzeć na ich życie racjonalnie – wszystko „tu i teraz” jest dobrze. Ludzie często tego nie widzą i nie doceniają. A kiedy nie doceniamy darów, które posiadamy, otwieramy furtkę, aby je utracić. Ja też kiedyś kładłam się do łóżka i zaczynałam się zamartwiać o przyszłość, snułam czarne scenariusze z nadzieją, że może znajdę rozwiązanie. Dużo czasu upłynęło, zanim zrozumiałam, że to tak nie działa. Czarnowidztwo zaburzało mój sen, sprawiało, że budziłam się zmęczona i sfrustrowana, co jeszcze nakręcało spiralę negatywnej energii. Na szczęście odkryłam mantry, które są wspaniałym narzędziem pozwalającym nam podnieść wibracje. Wystarczy zaśpiewać jedną z nich, np. „RA MA DA SA”, i po 11 minutach śpiewu nasze wibracje z niskich (niepokój, złość) zmienią się na wysokie – zaufanie, radość, spokój. Efekt bywa naprawdę zdumiewający – śpiewanie mantr może dosłownie z dnia na dzień zmienić na lepsze nasze życie.

Fot. materiały prasowe

Wysokie wibracje pomagają nam zresztą także w inny sposób. Jeśli podniesiemy wibracje, szybciej i skuteczniej poradzimy sobie z problemami i wyzwaniami życiowymi. Kiedy mamy dobrą energie, pozytywne nastawienie, nagle widzimy rozwiązania naszym problemów, wspaniałe, olśniewające pomysły i mamy siłę, by poradzić sobie nawet z ogromnymi wyzwaniami. Mantry dają moc, by ruszyć z miejsca i w dodatku nieść te pozytywne wibracje dalej, do innych ludzi. Jeżeli na przykład ktoś szuka pracy i idzie na rozmowę kwalifikacyjną z pozycji lęku i przerażenia (czyli ma niskie wibracje), zostanie inaczej odebrany, niż osoba, która jest spokojna, pewna siebie, pozytywne i emanuje wewnętrzną mocą. W tym właśnie może pomóc zaśpiewanie mantry, która radykalnie zmienia nasze biopole energetyczne. Ludzie podświadomie zaczynają nas inaczej odbierać. Nie są to żadne „czary-mary”, ale fakty zbadane naukowo. Zresztą oczywiste jest, że chętniej przebywamy z osobami, które są optymistycznie i pozytywnie nastawione do świata, niż z takimi, które są pełne lęku, narzekania i frustracji.

Ja, mój mąż i nasza córeczka Helenka śpiewamy mantry codziennie rano i nawet jeżeli się budzimy w pochmurny dzień i wszystko wygląda nieciekawie, to po zaśpiewaniu mantry mamy zapał, zaczynamy dziękować za to, że jest, jak jest, nawet za to, że pada deszcz. Zamiast narzekać, widzieć negatywy, otwieramy się na to, co jest pozytywne, a to nas wzmacnia i daje sił e do działania. Tak właśnie działają wysokie wibracje.

Naturalne terapie – dzięki nim mój organizm wrócił do równowagi

Jako racjonalny Byk przez wiele lat bardzo wierzyłam w antybiotyki i medycynę klasyczną. Medycyna konwencjonalna ma niezaprzeczalne osiągnięcia i jest wspaniała, ale nadużywanie leków, w tym również antybiotyków, przynosi odwrotny skutek od zamierzonego – ogromnie wyjaławia i osłabia organizm. Tak właśnie stało się w moim przypadku. Chorowałam tak długo, często i intensywnie, ale lekarze zupełnie nie potrafili mi pomóc. Kilkanaście razy w roku przyjmowałam najróżniejsze antybiotyki i byłam coraz bardziej słaba i chora. U kresu wytrzymałości, osłabiona i zrozpaczona, trafiłam do naturoterapeuty. Byłam bardzo sceptycznie nastawiona do jego metod, ale naprawdę nie miałam już innego wyjścia. Specjalista ów zaczął od oczyszczania mojego organizmu za pomocą ziół: piłam napar z pokrzywy, jadłam ostropest, wzmacniałam się pyłkiem pszczelim. Leczyłam propolisem i innymi naturalnymi metodami. Efekty tej kuracji były spektakularne! Czułam się coraz lepiej się czułam, byłam coraz mocniejsza, wracała moja energia, aż wreszcie byłam zaskoczona, że mogę czuć się tak doskonale! Okazało się, że wcale nie potrzebuję chemicznych leków, by poczuć się lepiej i przywrócić organizm do równowagi. Zaczęłam zgłębiać te zagadnienia, a następnie dzielić się moją wiedzą i doświadczeniem poprzez pisanie książek o zdrowym stylu życia. Wiem, że pomogły radykalnie zmienić życie bardzo wielu osobom.

Kiedy zaszłam w ciążę z Helenką, okazało się, że zioła nie zawsze są polecane kobietom w ciąży. Podczas silnej infekcji gardła sięgnęłam po homeopatię – lekarka podpowiedziała mi, że jest to metoda całkowicie naturalna i bezpieczna podczas ciąży. Nie byłam przekonana do skuteczności maleńkich granulek, ale efekt tego leczenia mnie zaszokował. To było niezwykłe odkrycie – okazało się, że w moim przypadku homeopatia okazała się niewiarygodnie skuteczna. Błyskawicznie pokonałam infekcję. Całą ciążę radziłam sobie z różnymi problemami zdrowotnymi tylko za pomocą homeopatii. Kiedy urodziła się Helenka, od pierwszych dni w ten sam sposób leczyłam lub łagodziłam różne dolegliwości okresu noworodkowego, potem niemowlęcego.

Ponieważ homeopatia w moim przypadku zawsze działała fenomenalnie, została z nami na stałe. Ja i mój mąż zawsze mamy przy sobie kilka homeopatycznych leków pod ręką. Ostatnio Helenka uderzyła się podczas wyprawy w góry – wystraszyła się, bolała ją szyjka, płakała. Robert natychmiast wyciągnął z plecaka granulki z Arnicą i podał dawkę Helence. Córeczka od razu się uspokoiła i po kilku minutach już nie pamiętała o wypadku. Skręcona noga, przygotowanie do zabiegu, jakikolwiek siniak, rana, uraz – Arnica to podstawowy lek. Latem mamy przy sobie Dapis, świetny żel na wszelkie użądlenia. Latem bardzo się przydał wraz z granulkami Apis, ponieważ użądliła Helenkę osa. Po podaniu homeopatii ślad po ukąszeniu znikł w ciągu pół godziny. To wręcz niewiarygodne! Co ciekawe, żel homeopatyczny sprawdził się także, gdy Robert poparzył się na słońcu. W czasie epidemii koronawirusa przyjmujemy profilaktycznie preparaty homeopatyczne wzmacniające odporność.

Dla mnie też homeopatia okazała się wybawieniem, gdy weszłam w okres menopauzy. Przetestowałam wszystkie zioła, leki, suplementy i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że najszybciej i najskuteczniej działały leki homeopatyczne. Uderzenia gorąca przechodziły mi po 5 minutach! Opisałam to szerzej w mojej książce „Menopauza. Podróż do esencji kobiecości”, gdzie podaję link do badań naukowych, które potwierdzają rewelacyjne działanie homeopatii podczas menopauzy.

Zdrowe odżywianie – inwestycja w zdrowie ciała i duszy

Moje wielkie zmiany w życiu zaczęły się też od zmiany na talerzu, od tego, że zaczęłam świadomie gotować i świadomie się odżywiać. Wbrew pozorom ma to silny związek z poprzednimi punktami, ponieważ gotowanie stało się dla mnie rodzajem wyciszenia, elementem medytacji. Przed moją przemianą zawsze narzekałam na gotowanie – że mi się nie chce, że muszę, że to obowiązek narzucany kobietom… Zawsze byłam buntowniczką, uważałam więc, że jeśli kobieta nie chce, to wcale nie musi gotować. I mimo że wychowałam się w domu, w którym moja mama bardzo dobrze gotowała, przez wiele lat przechodziłam okres buntu i omijałam kuchnię szerokim łukiem.

Kiedy 14 lat temu zaczęłam żyć świadomie, spojrzałam na gotowanie zupełnie inaczej. Zrozumiałam, że jest elementem karmienia samej siebie – karmienia na wielu płaszczyznach. Chciałam karmić się dobrymi myślami, dobrymi słowami, a więc i dobrym pożywieniem. Gotując, zaczęłam czuć wdzięczność za warzywa, za przyprawy, owoce. Za wszystko, co pochodzi z ziemi, karmi nas i daje nam życie. Doceniłam kolory przypraw, ich intensywne aromaty, uczyłam się, jak działają na nasz organizm. Oczywiście, że odżywianie to fizjologiczny proces, ale dla mnie stało się czymś wręcza metafizycznym. Na tym etapie, na którym teraz się znajduję, wiem już dużo na temat ajurwedy. Rozumiem już, że we wszystkim na świecie – także w człowieku – istnieje element ziemi, ognia, wody, powietrza. Te elementy muszą być równoważone odpowiednimi daniami, smakami, ich termiką. Gotowanie stało się dla mnie głębszym procesem, w którym tkwi głęboka mądrość. Świadome odżywianie to moja inwestycja w zdrowie, długowieczność, ale też w zdrowe emocje – ponieważ odżywianie ogromnie wpływa na naszą emocjonalność, nasze myślenie, co bezpośrednio przekłada się na jakość naszego życia. O tym wszystkim szerzej piszę w mojej najnowszej książce „Smak wiecznej młodości”, która stała się bestsellerem.

Życie w zgodzie z naturalnym zegarem biologicznym – nadaje życiu rytm i sens

Kiedyś byłam przekonana, że jestem typem sowy – czyli osobą, która ma w naturze późne chodzenie spać i późne wstawanie. Byłam tak przywiązana do tej wizji, że kłóciłam się z osobami, które starały się mnie przekonać do zmiany rytmu dnia. Dzisiaj już wiem, że czegoś takiego jak „typ sowy” czy „typ skowronka” po prostu nie istnieje, to jest wymysł naszej współczesnej cywilizacji. Dla naszego dobra i zdrowia powinniśmy podążać za naturalnym rytmem dnia i nocy, w zgodzie z naturą pracować, spać, odżywiać się. W określonych godzinach wytwarzają się bowiem w naszym organizmie różnego rodzaju hormony. Jeśli poprzez późne chodzenie spać zaburzamy ten proces – wszystko się sypie. Na przykład o godzinie 22.30 podczas snu nasz organizm produkuje substancje pielęgnujące naszą urodę, pomagające się nam zregenerować… Później już nie jesteśmy w stanie ich wytworzyć… I to my, kobiety, najboleśniej odczuwamy takie zawirowania, bo bardzo łatwo naruszyć naszą subtelną równowagę hormonalną.

I wcale nie chodzi o to, że mamy żyć w zgodzie z jakimś schematem, wymuszać coś na sobie! Wręcz odwrotnie – gdy poznamy nasz wewnętrzny rytm, zaczniemy za nim naturalnie podążać, nagle poczujemy, że wszystko „wskakuje na odpowiednie miejsce”. Zaczynamy dobrze się czuć, mamy mnóstwo energii… Ja teraz z największą radością wcześnie wstaję i uwielbiam to absolutnie! Mam wtedy świeży umysł, mnóstwo energii, żeby pisać, tworzyć nowe rzeczy. Mój dzień jest piękny, długi, ma zupełnie inną jakość. Wiem też już, że czas między 15.00 a 16.00 to moment zmęczenia, kiedy powinniśmy wypocząć – pozwalam sobie na to… Jeśli podążamy za tym, nie walczymy z tym, to nasze życie nabiera właściwego rytmu, sensu, staje się naprawdę piękne. O tym wszystkich chętnie i szczegółowo piszę w moich książkach i na moim blogu.

Ukochanie siebie – głęboki proces samoakceptacji

To dla mnie bardzo ważny proces. Przez wiele lat pracowałam jako modelka, więc byłam nauczona samokrytyki, dążenia do doskonałości, zmuszania siebie do spełniania ideałów narzuconych z zewnątrz. Żyłam w poczuciu ciągłej rywalizacji, konkurencji. To wszystko spowodowało, że miałam to „ukochanie siebie” bardzo zaburzone. Mój wewnętrzny krytyk ciągle mnie „biczował” – za to, że trochę przytyłam, że moja skóra nie jest perfekcyjna, że mój nos nie jest idealny. Krytykowałam siebie, że jestem niedostatecznie mądra czy inteligentna. No zawsze było coś takiego, co powodowało, że nie byłam dość „godna”, by zasłużyć na to, by siebie ukochać.

I to był długotrwały proces, gdy uczyłam się odpuszczać, poznawać siebie, zaprzyjaźniać się ze sobą, doceniać siebie.

Najgorszego krytyka nosimy w sobie. On wcale nie jest na zewnątrz, tylko wewnątrz nas.

Proces, w którym uczyłam się kochać samą siebie, opisywałam w książkach „Pełnia życia” i „Miłość. Ścieżki do wolności.” Musimy się zmierzyć podczas tego procesu z tym, co nie pozwala nam siebie kochać – z oczekiwaniami narzuconymi przez społeczeństwo, kulturę, w której się wychowaliśmy, rodziców, szkołę, nas samych i naszych partnerów. To wszystko wymaga świadomości, przyjrzenia się sobie, nabrania dystansu, przebaczenia sobie i innym.

Ukochanie siebie nie jest też umiejętnością daną nam na zawsze. Musimy każdego dnia w sobie ją pielęgnować, ponieważ cały czas się zmieniamy. Ten proces dotyczy zwłaszcza nas, kobiet – zmieniamy się wiele razy w ciągu naszego życia. Kiedy dojrzewamy, kiedy jesteśmy w ciąży, potem po ciąży… Nawet w ciągu miesiąca zmieniamy się wielokrotnie (kiedy jesteśmy przed okresem, w jego trakcie i po nim), potem przychodzi menopauza. Zmienia nasze ciało, nasze potrzeby, emocjonalność. Nie dążmy więc do perfekcjonizmu, mamy prawo czuć różne emocje czy potrzebować w pewnym momencie wiekcej ruchu, a czasem odpoczynku.

Nasza samoakceptacja wymaga więc aktywności przez cały czas – okazywania sobie zrozumienia i wyrozumiałości. Trzeba pamiętać na każdym etapie naszego życia, aby siebie doceniać, kochać i akceptować pomimo niedoskonałości. Co ważne, samoakceptacja wcale nie oznacza braku samodyscypliny! Samodyscyplina, czyli troskliwe, mądre dbanie o siebie, także jest potrzebna – musimy ją mieć, żeby się codziennie poruszać, iść na spacer, zrobić medytację, zdrowo się odżywiać. Aby świadomie wybrać to, co dobrze nam służy i wzmacnia na dobrą przyszłość.

Świadome macierzyństwo – to nieustanne otwieranie serca

Gdy pierwszy raz zostałam mamą, miałam 23 lata. Moje macierzyństwo było przypadkowe pod każdym względem. Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży z Helenką, miałam 42 lata. Urodziłam Helenkę już jako dojrzała kobieta, siłami natury, w domu. To drugie, mądre, świadome macierzyństwo zmieniło moje podejście do samej siebie, do samego porodu, pomogło mi się uporać z moimi własnymi lękami dotyczącymi pierwszej ciąży i porodu. Otworzyło mnie na moją kobiecość, mądrość, siłę i czułość. I to doświadczenie okazało się kluczowe nie tylko dla mojej małej Helenki, ale też wobec starszego, dzisiaj już dorosłego syna, Michała. To, że stałam się świadomą osobą, zmieniło na piękniejsze i głębsze również relacje z moim pierwszym dzieckiem.

Macierzyństwo jest dla kobiety darem mistrzowskim samodoskonalenia – jeżeli podejdzie do niego w odpowiedni sposób. To nieustanne otwieranie serca, to energia kobiecości, siły, mądrości, intuicji. To mądre dawanie dziecku siebie bez oczekiwania czegokolwiek w zamian. Świadome macierzyństwo to mistrzostwo człowieczeństwa – tak to widzę. Bo przecież człowieczeństwo to jest właśnie empatia, dzielenie się, wspieranie, miłość. Macierzyństwo uczy nas bezwarunkowej, idealnej miłości. Czyli najwyższego poziomu człowieczeństwa, jaki można sobie wyobrazić.

Świadome partnerstwo – to odpowiedzialność za własne emocje i szczęście

Wszystkie wychowałyśmy się na bajkach o księciu, który się zjawi, pocałuje nas i sprawi, że będziemy szczęśliwe. Niestety, wierząc w te bajki, nie zbudujemy szczęśliwego, trwałego związku, ponieważ książę, czyli partner idealny, nie istnieje. Każdy mężczyzna, którego w życiu spotykamy, też jest człowiekiem, który ma swoje problemy, swoje wyzwania, jakieś traumy z dzieciństwa. I ja, i on jesteśmy w tej samej sytuacji. Żaden pocałunek niczego magicznie nie załatwi.

Co więc zrobić? Jak zbudować mądry, szczęśliwy związek z drugą osobą? Mnie się to udało z moim ukochanym mężem Robertem. Ale był to długi i niełatwy proces. Przede wszystkim warto uświadomić sobie, że zbudować świadome partnerstwo można wówczas, gdy oprze się je na mocnym fundamencie, czyli na ukochaniu siebie. Jeśli nie potrafimy siebie kochać, często oczekujemy, że partner (jak książę) nas uszczęśliwi. Spełni nasze oczekiwania, zaleczy nasze rany wyniesione z dzieciństwa, rozczarowania czy frustracje. Tymczasem nie o to chodzi, żeby się na kimś „uwiesić” i czekać, żeby załatwił coś za nas. Partner wcale nie musi odczytywać wszystkich naszych potrzeb i myśli. Żaden człowiek na świecie nie ma takich magicznych mocy! Bardzo często kobiety popełniają ten błąd. Mówią: „Skoro mnie kochasz, to powinieneś sam wiedzieć”. No nie… Świadome partnerstwo to jest umiejętność rozmawiania, otwartego wyrażania swoich potrzeb, rozumienia tego, że partner nie czyta w moich myślach, to umiejętność komunikowania się, stawiania granic, uświadomienia sobie i przekazania tego, czego chcę, a czego nie, na co się godzę, a na co nie, na co sobie pozwalam, a na co nie. Ale jest to również umiejętność uważnego słuchania i słyszenia drugiej osoby, jej potrzeb i jej punktu widzenia.

Fot. Materiały prasowe

Fundamentem każdego związku w naszym życiu jest uszanowanie i pokochanie siebie, przyjęcie odpowiedzialność za swoje emocje i poczucie szczęścia. To samo tyczy się drugiej strony – twój partner też nie może oczekiwać, że załatwisz problemy za niego – to jego odpowiedzialność. Jeśli zrozumiecie to obydwoje, będziecie mieli tego świadomość, wówczas będziecie się mogli wspierać i stworzyć prawdziwe partnerstwo i razem pokonywać wyzwania codzienności.

Dzielenie się wiedzą – pragnę do świata wnosić dobro

Mam poczucie, że przez 37 lat mojego życia cierpiałam. Mimo że odnosiłam duże sukcesy, to wewnątrz mnie było cierpienie. Ponieważ za każdym razem gdy chłoszcze nas samokrytyka, brak akceptacji, złość, lęk – cierpimy. I kiedy się wreszcie od tego uwolniłam, kiedy znalazłam narzędzia i metody na to, jak wrócić do równowagi i odnaleźć szczęście, chcę tą wiedzą podzielić się z ludźmi. Pragnę z całego serca, żeby ludzie byli szczęśliwi. Czuję, że bardzo dużo wsparcia w moim procesie przemiany dostałam od wszechświata, ale sama również wykonałam nad sobą ogromną pracę, bo tego nigdy nikt za nas nie zrobi. To jest nasze zadanie. Na swojej drodze spotkałam mnóstwo wspaniałych osób, przeczytałam mnóstwo książek, wzięłam udział w wielu warsztatach, przepracowałam całe lata codziennych lekcji. Czuję ogromną wdzięczność za to, co zrobiłam, co otrzymałam, i pragnę to przekazać dalej. Dlatego piszę książki, prowadzę blog oraz warsztaty dla kobiet.

Aby mogło tak się stać, kilka lat temu musiałam dokonać radykalnego wyboru. Czy w mojej pracy zawodowej skoncentruję się na zarabianiu pieniędzy, robiąc to, czego nie lubię i co nie jest do końca dobre, czy też postawię wszystko na jedną szalę i będę dzielić się dobrem, które otrzymałam. Bałam się. Nie byłam pewna, czy mogę utrzymać się, tworząc to, co jest ze mną spójne, to, w co wierzę całym sercem. Bałam się, ponieważ jestem normalnym człowiekiem, który ma rodzinę, płaci rachunki, kupuje żywność. Niczego nie dostaję za darmo. Wybór mojej ścieżki życiowej i zawodowej był procesem przepracowania zaufania i odwagi. Proces ten opisałam w książce „Pełnia życia”. Żyję pełnią. Zdobyłam mądrość, odwagę i siłę. Piszę książki, które są bestsellerami. Mój blog odwiedza w każdym miesiącu ponad 300.000 unikalnych użytkowników. Na moje warsztaty miejsca znikają w ciągu kilku godzin. Niosę dalej wiedzę i mądrość, którą otrzymałam i przepracowałam. Z każdym rokiem jaśniej widzę, że podjęcie ryzyka i całkowita zmiana mojego życia to była doskonała decyzja. Jestem prawdziwa, więc ludzie mi ufają. Jestem wiarygodna, ponieważ to, jak żyję, to, o czym piszę, i to, co robię, jest spójne. Otrzymuję mnóstwo listów oraz komentarzy i wiem, jak wspaniale moja praca zmienia życie tak wielu osób. To jest bezcenne. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym robić coś ważniejszego i piękniejszego. Jestem szczęśliwym, zdrowym i spełnionym człowiekiem, który z pokorą, siłą i wdzięcznością w sercu rusza w kolejne wyzwania codzienności.


Dorota Mirska
redaktor naczelna www.naturalnieozdrowiu.pl