Wysoki stres to pułapka uzależnień. Jak zatroszczyć się o siebie i być czujnym w trudnych czasach? Na to pytanie odpowiadają Małgorzata Ohme i psychoterapeutka Joanna Flis, autorka książki „Współuzależnieni. Jak zatroszczyć się o siebie i budować zdrowe relacje z osobami uzależnionymi”. Całą rozmowę można zobaczyć na platformie Mindgram.
Małgorzata: Czy czas pandemii, a teraz wojny, który obfituje liczne stresory, sprawił, że uzależnialiśmy się częściej?
Joanna: Tak, ten czas był wyzwaniem, bo też zmienił naszą wewnętrzną mapę świata. Dotychczas większość z nas myślała, że na tym świecie można polegać i że jest on przewidywalnym miejscem. Mamy więc wyzwanie, a ono zawsze implikuje u niektórych osób niekoniecznie zdrowe sposoby na rozwiązywanie kryzysów, które są wewnętrzne. Dlatego wzrosła ilość osób korzystających z sieci w sposób nałogowy. Są badania (raport Nask „Nastolatkowie 3.0”), które pokazały, że 94% młodych ludzi cierpi po okresie pandemii na FOMO (fear of missing out – ssytuacja, w której osoba odczuwa przeraźliwy strach przed tym, że ominie ją jakaś ważna informacja i z tego powodu czuje potrzebę stałego monitorowania wydarzeń przy użyciu smartfona, czy komputera — przyp. red.) W czasie pandemii o 50 minut więcej spędzamy przy telefonie i teraz trudno nam się z tego wycofać. Izolacja i brak więzi społecznych wpłynęła na to, że szukamy w Internecie więzi, a nawet wsparcia psychologicznego.
Rozwinął się także bing-watching, czyli oglądanie seriali nadmiarowo, po 10 odcinków na raz. Uzależniliśmy się nawet od słuchania podcastów, które oczywiście są potrzebne, ale musimy zdać sobie sprawę z tego, że nie powinniśmy cały dzień chodzić ze słuchawkami w uszach. To nie jest zdrowe i pokazuje, że wypełniamy swoją głowę cały czas różnymi treściami, uciekamy od tego, co w tej głowie po prostu mamy. Rozwinęło się wiele kompulsywnych zachowań. Ludzie sięgają po telefon 120 razy dziennie i kupują coraz więcej, zwłaszcza przez Internet. Rozwijamy się nie tylko w zachowaniach nałogowych, ale też kompulsywnych. Coś takiego się dzieje, że mamy coraz mniejszy repertuar kontentowania napięcia.
Zobacz także: „Mój ojciec pije wódkę tak, jak my herbatę. Piwo, jak my wodę. A ja? Mam ataki paniki i napady gniewu”
Jeśli chodzi o alkohol, to ostatnie badania Uniwersytetu Jagiellońskiego pokazują, że na każdego mieszkańca, włączając w to dzieci, pijemy jedno piwo dziennie. To pokazuje, jaka jest skala. Do tego trzeba dołożyć fakt, że ten wskaźnik od wielu lat stale wzrasta. Czasem myślimy, że w latach 90. było źle, ale statystyka pokazuje jednak, że jesteśmy w gorszym miejscu.
Ostatnio zajmowałam się tematem jedzenia kompulsywnego, które pełni różne funkcje np. redukuje napięcia. Sięgamy też po jedzenie z powodu nudy. Jaki widzisz tu mechanizm? Dlaczego sobie z tym nie radzimy?
Joanna: Królową matką uzależnienia jest nałogowa regulacja uczuć. Po pierwsze: nie rozpoznajemy emocji. Po drugie: mamy niską zdolność do znoszenia emocji o silnym natężeniu i wszystko nam się wydaje dużo trudniejsze. A po trzecie: na nierozpoznane emocje reagujemy tylko w jeden sposób – nałogowy.
Wiele dzieciaków, które wychowują się w domach, w których mało się mówi o emocjach, nie potrafi od początku tych emocji nazywać. Jeśli te osoby trafią na przestrzeń, która jest w stanie regulować ich pobudzenie układu nerwowego w górę albo w dół, to jest to piękny fundament do tego, by rozwinęło się uzależnienie. U źródeł każdego uzależnienia leży trudność w rozpoznawaniu swoich stanów emocjonalnych, nieumiejętność przypisywania im prawdziwych potrzeb i ich adekwatnego zaspokajania. Mamy więc trzy kroki: muszę wiedzieć, co czuję. Muszę wiedzieć, co to dla mnie oznacza. Muszę umieć się tym zająć.
Zobacz także: Dorosła Córka Alkoholika. Wstyd czy siła, które bierze się z twojej wyjątkowej wrażliwości
W pewnym sensie zachowania kompulsywne albo nałogowe zwalniają nas z tego obowiązku. Ja mogę wykonać mniej pracy, sięgnąć po dwie kostki czekolady i zagłuszyć w ten sposób cokolwiek czuję: nudę, bezsilność, złość, żal, samotność. To dotyczy jakichkolwiek emocji, które niosą ze sobą cząstkę wiedzy na temat nas samych. Mogę się temu nie przyglądać, mogę to zagłuszyć.
Kultura i rodzina bardzo mocno unieważniają emocje. Dobrze, by już małe dziecko miało prawo przeżywać ich cały repertuar. My zazwyczaj jednak słyszymy: „Nie płacz, nic się nie stało, nie histeryzuj”. Jeśli unieważniamy część emocji, to unieważniamy wiedzę młodego człowiek na temat samego siebie. Na dzień dobry termostat jego wewnętrzny jest już uszkodzony. Pamiętajmy, że my potrafimy unieść tylko taką emocję, którą jesteśmy stanie w sobie poczuć. Jeśli środowisko unieważnia, nie masz na to szansy, bo mechanizmy obronne zniekształcają to doświadczenie i wtedy… boli cię głowa, brzuch, albo sięgasz po czekoladę czy alkohol. Po prostu nie masz dostępu do tego swojego centrum sterowania światem.
Małgorzata: Dzieci w rodzinach alkoholowych często dostają mylne przekazy od rodziców: „To nieprawda, że tata przyszedł pijany. To się nie wydarzyło!” Dlatego uczą się, że to, co widzę i czuję nie jest prawdą. To burzy im zaufanie do samych siebie.
Joanna: Dlatego tak wielu z nas nie ma dostępu do swojej intuicji, czegoś, co kiedyś miało potężne znaczenie dla ludzi, a teraz jest traktowane jako takie… czary -mary. A intuicja jest wypadkową tych naszych poczuć, doświadczeń, świadomości. Psychologowie twierdzą, że podstawową cechą syndromu DDA jest: nie widzę, nie słyszę, nie czuję. A przecież żebym mógł poruszać się po tym świecie, muszę najpierw mieć poczcie, że to, co czuję, widzę i słyszę jest prawidłowe i nikomu nie zagraża. (…) My natomiast bardzo ograbiamy siebie wzajemnie z naszych wewnętrznych zasobów. Bo emocje, to zawsze są nasze zasoby i drogowskazy. Dlatego osoby DDA zazwyczaj są bardzo zewnątrz sterowne, czyli uzależnione od tego, kto im coś powie, poradzi.
Małgorzata: Kiedy „nie nabyliśmy się dziećmi”, które mogły beztrosko bawić się, to tak naprawdę całe życie jest w nas ktoś, kto za tym tęskni. Zamieniamy się z rodzicami rolami. Musimy być dorosłymi za szybko. I to nam się czkawką odbija w dorosłym życiu. Ktoś mówi: on ma kryzys 30-latka, 40-latka, a okazuje się, że on „cofa się”, by nadrobić lata dziecięce, bo nie miał okazji nabawić się beztrosko w młodości. Trudno nam budować dorosłość, jak zatrzymaliśmy się na tym etapie dziecięcym, bo tylko pozornie jesteśmy tylko dojrzali.
Joanna: Wiele dzieci w takich rodzinach jest parentyfikowana przez swoich rodziców. To jest taka sytuacja, gdy zamieniamy się rolami. Dorosłe dziecko alkoholika, które było „bohaterem rodzinnym”, to jest właśnie taka postać sparentyfikowana. Później ta jego dojrzałość jest tylko pozorna i ono musi pomóc dorosnąć tym „niedojrzałym częściom” swojej osobowości. Najczęściej jednak tego nie chce. W zamian za to buduje w sobie np. poczucie kontroli, bo tylko to chroni go przed utraconą w dzieciństwie godnością. Musimy uświadomić sobie, jak wiele nieadekwatnego wstydu, upokorzenia i poczucia winy przeżywają dzieci w takich domach, w których dzieje się ta arytmetyka cierpienia. One muszą w niezdrowy sposób zbudować protezę poczucia własnej wartości. Najczęściej jest to proteza w formie: kontroli, dumy i przymusu bycia idealnym, perfekcyjnym.
Wyobraźmy sobie, że jesteśmy koszykiem. W przypadku DDA ten koszyk jest jednak dziurawy. Zbieramy do niego kolejne trofea, które mają nam podnieść poczucie wartości, ale to jest jak syzyfowa praca. Ponieważ koszyk jest dziurawy, wszystko z niego wypada. Odwaga polega na tym, by zobaczyć dziurawy koszyk i zdjąć maskę mocy. Zobaczyć, kim się jest naprawdę. Jeśli mamy przyzwolenie wewnętrzne, by dotknąć swojej słabości, by zobaczyć ją w sobie, to możemy iść o krok dalej – ta słabość tak naprawdę nic o mnie nie mówi. To jest tylko rana po doświadczeniach z dzieciństwa, powidok, pokłosie tego, co przeżyłam. A nie dowód na to, kim jestem. Tylko wtedy mamy szanse na zmianę. Zmianę swojego życia.
Cały wywiad można odsłuchać na YouTube.