Właściwie od szesnastego roku życia zawsze miałam jakiegoś chłopaka, faceta, partnera, męża, kochanka. Teraz jestem po czterdziestce i postanowiłam, że cholera, robię sobie przerwę. Od dwóch lat jestem sama i jest mi dobrze. Nie chcę już dłużej zabijać się w poszukiwaniu miłości, znudziło mi się jej żebranie, szukanie i łapanie każdego skrawka. Czuję się wolna… Przyjdzie, to przyjedzie. A jeśli nie, to trudno. I tak każdy z nas przechodzi przez życie w samotności.
Właściwie to sprzeciw budzi we mnie słowo „sama”, bo wcale tak się nie czuję. Spotykam się z przyjaciółkami, mam dzieci i absolutnie nie nudzę się. Myślę, że wcześniej potwornie bałam się tej samotności. Ale dlaczego? Czułam się słaba? Potrzebowałam się na kimś opierać? Atawistycznie pragnęłam pełnej rodziny? Silnego męskiego ramienia? Bycia dla kogoś superważną? Bycia kochaną? Pewnie wszystko po trochu sprawiało, że łapałam każdy okruch uwagi i miłości na mojej drodze. Dziś już tego nie potrzebuję.
Po raz pierwszy nie muszę się przejmować drugą osobą
Przez całe swoje życie za bardzo przejmowałam się facetami. Wybieram sobie kompletnie nieświadomie takich, którymi trzeba było się opiekować, albo takich którzy byli chłodni i niedostępni, a ja próbowałam „rozbić” ich skorupę, dokopać się do głębi serca. Stają mi dziś przed oczami jeden po drugim. Pierwszy był niezaradny, nie wierzył w siebie i słabo zarabiał. Ileż czasu ja straciłam na motywowanie go, pocieszanie i próbę pokazania mu jego mocnych stron? Inny unikał bliskości i właściwie musiałam żebrać o jego czułość. Potem przyszedł czas na męża, który okazał się alkoholikiem. Następnie na konkubenta, który był dla mnie bardzo dobry, ale nie potrafiłam go pokochać. Potem miałam krótki związek z facetem, który mnie okropnie zawiódł, bo zdradził. Następnie kilka szalonych romansów i jeden związek z facetem, który choć rozwiódł się ze swoją żoną, to nadal był na każde jej zawołanie. Po tej relacji powiedziałam sobie dość. Byłam z nimi rok, trzy lata, sześć lat… wszystko na marne. Starałam się, zawsze próbowałam zbudować coś trwałego i ciągnęłam ich do góry. Usilnie też próbowałam ich zmieniać na swoją modłę. Dziś mam dość facetów. Po raz pierwszy w życiu postanowiłam być sama, by zmierzyć się ze swoim największym lękiem.
Szybko poczułam, że nie jest tak trudno
Już wiem, że wcale nie jest tak źle być singielką w dojrzałym wieku. Wzięłam się w garść. Pozbierałam do kupy. Poszłam na terapię. W końcu mam czas na swoje pasje i mam święty spokój. Okazało się, że wiele kobiet w moim wieku chętnie spędza ze mną weekendy. Nie powiem, że jest łatwo być samemu, bo czasem oddałabym wszystko, by mieć osobę, do której mogę wieczorem przytulić się albo z którą mogę się podzielić kłopotami w pracy i poprosić ją o poradę. Nie zawsze mogę zadzwonić przecież do przyjaciółek, które mają dzieci i rodzinne sprawy. Nie zawsze one mają czas, by porozmawiać na wszystkie tematy. Ale coraz częściej znajduję oparcie w sobie, potrafię też sama uspakajać się, gdy napływa do mnie fala lęku czy też silnych emocji.
Dziś myślę, że moja decyzja, by lepiej poznać siebie, ma sens. Po dwóch latach czuję, że już kompletnie nie boję się samotności. Wiem, że jeśli na mojej drodze pojawi się fajny facet, to go nie odtrącę. Ale jeśli do końca życia przyjdzie mi żyć bez mężczyzny u boku, to naprawdę nie będę rwać włosów z głowy. Dlaczego kiedyś tak bardzo pragnęłam mieć drugą połówkę?
Dlaczego wydawało mi się, że życie w pojedynkę kompletnie jest niemożliwe? Czy myślałam, że miłość to po prostu najwyższa wartość? A może, że bez niej człowiek usycha, umiera i brakuje mu powietrza? Jest taki wiersz Wisławy Szymborskiej:
Bez tej miłości można żyć,
mieć serce puste jak orzeszek,
malutki los naparstkiem pić
z dala od zgryzot i pocieszeń
na własną miarę znać nadzieję…
Owszem, człowiek jest stworzony do tego, aby kochać. Bez miłości jego serce staje się puste jak skorupka orzeszka bez wnętrza. Wierzę też, że człowiek odnajduje swoją pełnię dopiero w relacji z dugą osobą. Bez ludzi usychamy. Bez miłości stajemy się puści. Ale czy to zawsze musi być miłość do mężczyzny? Ja dziś nie kocham żadnego romantycznego partnera, ale kocham swoich rodziców, dziadka, syna, córkę. Kocham też swoje przyjaciółki, a nawet swoje zwierzaki. Mam serce pełne. Naprawdę wierzę w to, co piszę.
Jak żebrak miłości
Wielu przewodników duchowych twierdzi, że prawdziwe pokochać partnera mądrą miłością można dopiero, kiedy pozałatwiamy swoje wewnętrzne konflikty. Zdanie: „Najpierw musisz pokochać siebie”, brzmi jak banał. Ale coś jednak w tym jest. Widziałaś kiedyś na ulicy żebraka? Nikt mu nie rzuca do kapelusza wielkich banknotów. Czasem ktoś się ulituje i wrzuca drobną monetę. Tak samo jest z żebrzącą o miłość kobietą. Czasem ktoś przystanie przy niej i da jej skrawek miłości. Fajny, silny spełniony facet szuka ciepłej, dobrej, spełnionej i silnej kobiety. Wiem, wiem… takich facetów jest na lekarstwo. Ale jak już powiedziałam, ja dziś wolę być sama niż z kolejnym żebrakiem miłości, z kolejnym nieudacznikiem, zdradliwym kochankiem, zakompleksionym narcyzem.
Wiem, wiem… ja nie jestem idealna. Nie szukam też kogoś idealnego i bez wad. Zdaję sobie sprawę z tego, że takich ludzi nie ma. Szukam faceta, którego nie będę chciała zmieniać. Bo wiem już, że to pachnie piekłem. Nie chcę też mieć gościa, o którego uczucia będę miała szaleńczo zabiegać, bo też byłam i w takim piekle. Pragnę spokojnej spełnionej miłości. Ale jeśli do mnie, nie przyjdzie, nie będę rwać włosów z głowy. Powiem : „trudno” i będę szczęśliwa.