Znasz to uczucie, kiedy myślisz, że już nic cię z nim nie wiąże, ale wciąż wiąże cię z nim prawie wszystko? Wiesz, że nic z tego nie będzie, nie powinno być, bo ta miłość cię niszczy, te emocje drążą w tobie ciemny korytarz, który donikąd nie doprowadzi. Nie z tym mężczyzną, nie na tych warunkach, nie w takiej relacji. Zostałaś skrzywdzona, wiele razy. Cierpisz w tym związku, dusisz się, a jednocześnie nie umiesz jeszcze żyć inaczej. Jeszcze, bo za chwilę się nauczysz. Tylko minie ci to nie-zerwanie. To uzależnienie od myśli, że stanie się cud.
Próbujesz od niego odejść i nie możesz. Bo chociaż rozum mówi nie oglądaj się za siebie, to całe twoje „ja” wciąż biegnie w jego stronę, wyrywa się. Wystarczy, że tylko zobaczysz odrobinę uczucia. Albo raczej czegoś, co ma sprawić, że w nie uwierzysz. Kiedy da ci choć cień szansy, że tym razem się wam uda. Przestań głupio wierzyć, że się uda.
I niby nie jesteście już razem. Powiedziałaś przecież, że to skończone. Drżały ci ręce, kiedy prosiłaś go o tę rozmowę. Patrzyłaś na niego oczami pełnymi łez punktując każdą sytuację, każde zachowanie, którym cię skrzywdził. Wyjaśniłaś, dlaczego nie możesz z nim być. Ale robiłaś to trochę tak, jakbyś chciała przekonać do tego samą siebie. On wie swoje. Czy w ogóle słuchał?
Jak zareagował? W najgorszy możliwy sposób. Jak chcesz, to odejdź. Przecież i tak ma cię w garści, bo go kochasz. Więc wrócisz. Śmieszna jesteś z tym dramatyzmem. Żałosna.
Minął tydzień. Tydzień pełen smutnych poranków, tego nieznośnego ciężaru, kiedy sama nie wiedziałaś, czy bardziej boli cię jego brak, czy fakt, że tak łatwo odpuścił. Tydzień nerwowego zerkania na ekran telefonu. Bo może jednak zawalczy o ciebie, o was…
Po tygodniu odebrałaś telefon, usłyszałaś jego głos i te same, dobrze znane ci słowa. Że tęskni, że nie może bez ciebie żyć, że zrozumiał jak źle cię traktował. I że cierpiałaś. Ale jeśli wrócisz, teraz będzie inaczej. Tylko wróć, bo on nie wie, co robić. Kocha cię. Tylko ty możesz go uratować. Przed samym sobą, oczywiście.
Na to czekałaś. Zgadasz się prawie od razu, chociaż milion razy obiecywałaś sobie, że to koniec. Że nigdy więcej. Wciąż brak ci sił. A potem historia się powtarza i znów odchodzisz i znów jesteś w „nie-zerwaniu”.
Takie nie-zerwanie to najgorszy moment w twoim nowym życiu, w życiu, które powinno jak najszybciej zacząć toczyć się bez niego.
Wyobrażasz sobie, że jesteś sama, ale to wciąż jedynie obrazy, w których on zniknął z twojego życia, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Piszesz w głowie historię, w której on nigdy nie istniał. Przegrywasz, bo nie ma w tobie akceptacji. Dla siebie. Nie akceptujesz tego, że z nim bylaś. Dlatego nie możesz pójść dalej.
To ty sama musisz sprawić, by on zniknął. To znaczy, pozwolić mu zniknąć, pozwolić, by przestał być dla ciebie taki ważny. Ta jego „ważność”, to, że wciąż ci na nim zależy, te złudne nadzieje na prawdziwy związek… To zródło twojego nieszczęścia.
Denerwuje cię, kiedy słyszysz: „co ty jeszcze robisz w tym związku, mało się nacierpiałaś?” Na litość boską, ty wiesz, ty to wszystko rozumiesz. Ale ciągle nie zrobiłaś jeszcze ostatecznego kroku, wciąż jesteś jeszcze po tej samej stronie.
Co ci mogę obiecać? Że po tej drugiej stronie, odzyskasz spokój. Że będziesz się budzić, (może wciąż odrobinę tęskniąc, ale już nie za nim, a za miłościa) z harmonią w duszy.
Tylko proszę, nie odbieraj już tego cholernego telefonu, nie godź się na spotkania, rozmowy. Nie wierz. Wykasuj numer, zerwij kontakt. Zajmij głowę innymi myślami. Siłuj się ze sobą i wygraj tę walkę, dla siebie samej. Zerwij naprawdę.