Dziś rano dostaję wiadomości: “zaczynam się bać”, “boisz się?”. Dzwoni moja mama, która mówi, że już nie wie, co myśleć. Znajomi opowiadają, że masakra w sklepach, pan z ochrony mnie rano zaczepia opowiadając, jak nie mógł dostać płynu do mycia naczyń. A ja w głowie sobie powtarzam: “tylko spokój nas uratuje”. A nie – mówię to już też na głos.
W ostatnim czasie przeprowadziłam sporo rozmów na temat strachu, paniki, o tym, co się z nami – ludźmi dzieje.
Strach jest naturalną emocją i zawsze, ale to zawsze pojawia się w sytuacji kryzysu, a z pewnością w kryzysie się znaleźliśmy. Kryzysie zagrożenia, poczuciu katastrofy. Reagujemy emocjonalnie, bo tak jesteśmy skonstruowani. Nawet ci, którzy na początku wyśmiewali “cały ten koronawirus”, dziś miny mają nietęgie. Jeden ze specjalistów powiedział mi: “Wyobraź sobie, co by było, gdybyśmy się nie bali, nikt by nad tym nie zapanował”. I trudno mu nie przyznać racji.
Strach jest emocją, która nas ogranicza, nie pozwala działać, myśleć racjonalnie. Zmusza nas do zachowań, o które byśmy się nie podejrzewali.
“Strach to grzech pierworodny. Niemal wszystko zło na świecie ma swe źródło w tym, że ktoś się czegoś boi. Jest to zimny, oślizgły wąż, który owija się wokół Ciebie. Nie ma nic okropniejszego ani bardziej poniżającego, jak żyć w bojaźni” pisała Lucy Mound Montgomery w “Błękitnym Zamku”. To jeden z cytatów, który towarzyszy mi od zawsze i przypomina, że życie w strachu nie jest rozwiązaniem, nie jest żadną metodą uleganie mu, wręcz przeciwnie – pomimo ogromu lęku powinniśmy stawić mu czoło.
Dołóżmy do naszego dzisiejszego strachu racjonalność. Taką mocną, ugruntowaną. Pomyślmy, czy nasz strach nie jest irracjonalny, czy nie wpadamy w paranoję, panikę, nie ulegamy zbiorowej presji, która nakazuje nam wręcz żyć w strachu?
Kiedy zastanawiam się, czego się boję, próbuję to nazwać – nie potrafię. Boję się, że zachoruję? Raczej nie, bo jakie jest prawdopodobieństwo, że mnie dotknie koronawirus. A jeśli zachoruję? Jestem w grupie niskiego ryzyka, jeśli chodzi o powikłania. Że zachorują moje dzieci? Wszystkie sensowne źródła mówią, że dzieci, nawet jeśli chorują, to przechodzą koronawirus lekko. Że zachoruje moja mama? Nie ma styczności z nikim, kto mógłby mieć kontakt z osobą zakażoną, mieszka w niedużej miejscowości, wie, że ma unikać skupisk ludzi. Że świat zginie? Że wszyscy zginiemy? Kiedy mówię to na głos, słyszę, jak absurdalnie to brzmi.
Jesteśmy w kryzysie, boimy się – to naturalne. Ale czy sami nie karmimy naszego strachu słuchając przekazów od znajomego znajomych innych znajomych? Czy w swojej głowie mamy wiedzę na temat zagrożenia opartą naprawdę na solidnej wiedzy? Czy na paskach programów informacyjnych czytamy: “sklepy są puste” czy “nie ma powodów do paniki, nie zamykamy sklepów”. Czy zamknięte szkoły to już koniec świata, czy profilaktyka, która z pewnością odniesie zamierzony skutek i zmniejszy liczbę zakażonych?
Nie nakręcajmy się. Włączmy sobie z dzieciakami jakiś fajny serial albo film, pograjmy w karty, scrabble nie śledząc na bieżąco informacji, odkładając telefony, włączając muzykę, zamiast serwisów. Złapmy oddech, dystans. Przeżyjemy to, przetrwamy, nauczymy się na błędach, bo okazuje się, że nie jesteśmy cywilizacją, która błędów nie popełnia. Odpuśćmy analizowanie rzeczy, na które wpływu nie mamy. Zadbajmy, by nasze dzieci nie żył w cieniu naszego strachu. Rozmawiajmy o lęku, o obawach, wątpliwościach i zapanujmy nad strachem, by nie zaciskał nam swojej pętli na gardle.
Jednego jestem pewna, z tego kryzysu wyjdziemy inni, odmienieni, bo każdy kryzys prowadzi do rozwoju, do zrozumienia, do refleksji. Teraz przeżywamy to wspólnie.