Dziś robię sobie wolne od wszystkiego – powiedziałam przez telefon mojej przyjaciółce. – Jest niedziela, a ja mam posprzątane i ugotowane. Poprosiłam nawet córkę, by przez cały dzień wychodziła z psem. Nic nie może mi zaburzyć tego dnia spokoju. Nie pościeliłam nawet łóżka, wracam tam w piżamie i będę czytała sobie książki. Chwilo, trwaj! Tylko jeszcze zrobię aromatyczną herbatkę – dodałam i rozłączyłam się, wcześniej otrzymując od przyjaciółki gratulacje za pomysł.
Niedawno robiłam wywiad z pewną lekarką, która zajmuje się technikami prawidłowego oddychania. Byłam na jej wykładzie i oświeciło mnie: ja w ogóle nie odpoczywam! Ale nie chcę się tu użalać, bo tak żyje większość kobiet. Kiedy mamy wolne, to sprzątamy kuchnię albo zajmujemy się inną zaległością. Teraz miało być inaczej. Nawet zamknęłam drzwi do swojej sypialni, wcześniej wyrzucając z pokoju kota, by mi nie przeszkadzał. Wzięłam książkę Olgi Tokarczuk „Bieguni”, którą zaczynałam już drugi raz i odpłynęłam, bo to jest fascynująca lektura, pod warunkiem, że nikt ci nie przeszkadza.
Układ współczulny i przywspółczulny – co to ma do odpoczynku?
Muszę tu nadmienić, że od wspomnianej lekarki dowiedziałam się też, że mój autonomiczny układ nerwowy składa się z dwóch – współczulnego i przywspółczulnego. Ten pierwszy często nazywany jest systemem „walcz lub uciekaj”, ponieważ jest zaangażowany w sytuacjach stresowych. Tymczasem przywspółczulny nazywamy układem „odpoczynku i trawienia”. Dlaczego? Bo często uruchamia się po niedzielnym obiedzie, kiedy mamy czas na relaks i ogarnia nas błogość. Ale w tym samym czasie nasz organizm przeprowadza różne bardzo skomplikowane działania naprawcze, które sprawiają, że potem mamy więcej sił, bo jesteśmy wypoczęci.
Nieopatrznie jednak zabrałam ze sobą do sypialni… telefon. Bzzz… Brrr… – rozległy się dzwoneczki. O matko, jakie to były głupoty: najpierw masa reklam, informująca mnie o najróżniejszych intratnych zniżkach: na soczewki, karmę dla psa i loty do Radomia. Kiedy ja udzieliłam na to wszystko zgód? Kiedy pozwoliłam się tak rozpraszać? Po co? Byłam zirytowana. Czy to w ogóle da się jakoś zablokować?
Potem zabrzęczały mi nad uchem rozmowy znajomych na różnych messengerach. Próbowałam to jakoś ogarnąć, coś grzecznościowo odpisać, ale powiem wam, że ludzie (których bardzo lubię!) piszą głupoty, w ogóle nie zwracając uwagę na interpunkcję, literówki i sens. Co za zabieranie czasu!
Postanowiłam więc wyłączyć telefon. Niech dzwonią i piszą, ja mam tryb samolotowy i czytam. Dalej więc moje oczy wędrowały po kartach „Biegunów” i czułam się przez chwilę fantastycznie. Ale po godzinie takiego bezruchu wszystko zaczęło mnie uwierać. Poszłam po poduszki i umościłam się wygodnie na nowo. Jak ktoś czytał „Biegunów”, to wie, że wątki są tam bardzo pourywane, przywiążesz się do jednej historii i już pojawia się nowa. To chyba jednak nie jest książka, którą da się przeczytać za jednym posiedzeniem – pomyślałam i natychmiast poczułam, że moje powieki stały się dziwnie ciężkie.
Nagle nad swoją głową zobaczyłam córkę. Absolutnie rozbawioną i mówiącą: „Widzę, że twój układ współczulny absolutnie zdechł”.
O rany, a która to godzina? Było już grubo po 18.00, więc spałam 5 godzin. Co ja teraz będę robić i czy usnę w nocy? – zadałam sobie pytanie, ale postanowiłam się nie poddawać i odpoczywać dalej.
Jak zamiast odpoczywać marnowałam czas
Podreptałam do lodówki, a tam po moich wczorajszych urodzinach pełno jedzenia. A na pierwszym planie prawie nietknięty tort czekoladowy. „To będzie mój obiad”, pomyślałam. Nałożyłam sobie podwójną porcję i wróciłam z nią do łóżka. Zemdliło mnie. Dobra, odpoczywam dalej. Wróciłam do „Biegunów”, ale już mi nie szło. Wygrzebałam z półki więc inną książkę: „Ogarnij się, czyli jak wychodziliśmy z szamba” Artura Nowaka i Marka Sekielskiego, znanego duetu, który pracował nad filmem dokumentalnym „Zabawa w chowanego”. Panowie opowiadają w niej o tym, jak zrywali z nałogiem alkoholowym. Czyta się znakomicie, ale to momentami mocno dołująca lektura.
Po godzinie nie dałam rady i włączyłam telefon. Matko, siedem nieodebranych. Postanowiłam oddzwonić do mamy, która od razu wkurzyła mnie tym swoim pytaniem wytrychem: „Czy u was wszystko dobrze?”. Zbyłam ją kilkoma dennymi opowieściami o tym, jak to u nas dobrze i po trzech minutach byłam wolna.
Ponieważ telefon już miałam włączony, zaczęłam nieopatrznie scrollować Instagram. I tym sposobem obejrzałam milion pięćset sto dziewięćset dennych filmików. Nie wiem, jak wy macie, ale na moim Instagramie wyświetlają się zazwyczaj rzeczy dotyczące psów i zębów. Już tłumaczę. Chyba chodzi o to, że śledzą nas jakieś pliki cookies i podsuwają nam te obrazy, nad którymi zawieszamy najdłużej oko. A ja lubię oglądać, jak ktoś wierci w zębach, a potem wypełnia go plastyczną masą, albo jak robią te piękne białe nakładki szczerbatej dziewczynie. Co zaś się tyczy zwierząt, oglądam głównie labradory. Jest taka seria: właściciel warczy na psa i czeka na jego reakcję. A pies hyc pod kanapę się chowa z przerażenia. Albo jest taki gość, co nazywa się „Grunt the fetch ball king” i on ma filmiki, na których ogląda, jak ktoś adoptuje, ratuje lub reanimuje pieska. I ten wielki umięśniony facet płacze jak małe dziecko, kiedy to ogląda. Czujecie, ja oglądam gościa, co płacze, że coś ogląda. Masakra! Ani się obejrzałam, a na zegarze wybiła godzina. 21.00 godzina. Scrollowałam dwie godziny. To ma być wypoczynek? To chyba bardziej przypomina niszczenie sobie mózgu!
W tym momencie wiedziałam już, że mój dzień relaksu jest skrajnie beznadziejny. Totalnie go sobie zepsułam.
Nie muszę już chyba mówić, że nie mogłam tej nocy zasnąć do 3.00 nad ranem. Wszystko mnie od leżenia bolało, przekręcałam się całą noc z boku na bok. A rano? Obudziłam się bardziej zmęczona, niż byłam dobę wcześniej.
Co o odpoczywaniu piszą w „Psychology Today”?
- Odpaliłam „Psychology Today” – by poczytać, co się ze mną działo. Przecież naprawdę tego „dnia odpoczynku” zatrzymałam się i nic nie robiłam. Co było nie tak?
- „Nie oczekuj, że stres zniknie, gdy przytulisz się na kanapie. Nasze mózgi są zaprogramowane na regenerację poprzez relaksację, ale nie zawsze od razu nadrabiają zaległości”, napisała Grace Blair, dziennikarka i studentka nauk biologicznych na Uniwersytecie Floryda.
- Uzależniając czas odpoczynku od tego, czy na niego zasłużymy po wykonaniu określonej pracy, może skutkować odczuciem niepokoju, gdy w końcu pozwolimy sobie na zwolnienie tempa.
- Innym czynnikiem, który może sprawić, że relaksacja będzie rozczarowująca, jest posiadanie z góry przyjętych wyobrażeń, jak ona powinna wyglądać.
- Czasem wymuszamy na sobie ten relaks, choć akurat tego dnia czujemy się fizycznie i psychicznie bardziej przygotowane do aktywności.
Grace Blair napisała na koniec: „Usunięcie wszelkich oczekiwań związanych z relaksem może być kluczem do prawdziwego czerpania z niego radości. Wykluczając wszelkie progi produktywności związane z zasłużeniem sobie na dzień wolny lub wszelkie pomysły, jak powinien wyglądać relaks, możemy sprawić, że nasz ODPOCZYNEK stanie się naprawdę tym, czym powinien być: przerwą od wymagań.
Może i racja? ! A wy, co o tym wszystkim myślicie?