Ruszamy z cyklem „Zapiski z terapii”. Będziemy opowiadać co dzieje się w gabinetach u psychoterapeutów. Co daje terapia, dla kogo jest, w czym może pomóc. Wszystkiego dowiedzie się czytając historie pacjentów i ich wrażenia z terapii.Cykl rozpoczynamy relacją Magdy. Magda jest po trzydziestce, ma męża, dwójkę dzieci. Terapię zaczęła w momencie, w którym czuła, że dusi się w swoim życiu. Wydawało się jej, że wszystko z powodu… śmierci Taty.
Dlaczego się zdecydowałam na terapię? To był impuls. Jeden dzień, kiedy miałam poczucie, że tonę, że nie mam już siły zapanować nad swoim życiem, emocjami. Wyszukałam numer. Zadzwoniłam. Miałam poczucie, że ktoś wyciągnął rękę, żebym się nie utopiła. Że ktoś spojrzy na moje życie z boku i powie, co mam robić. Tak… tu się bardzo myliłam.
Co czułam idąc już na terapię? Chyba przede wszystkim ciekawość. To było z pewnością najbardziej dominujące uczucie. Byłam ciekawa, co się wydarzy, czego się dowiem o sobie. I bałam się. Bardzo. Że dowiem się czegoś, czego nigdy nie chciałam wiedzieć.
Pierwszy raz. Piątek, godzina 15:00
Terapeutka: Dlaczego Pani do mnie przyszła?
Ja: Właściwie, to nie wiem.
Terapeutka:???
Ja: Kiedy zadzwoniłam do Pani, żeby się umówić to był impuls. Czułam, że lecę głową w dół i zaraz się rozbiję, że nie mogę nad tym zapanować.
Terapeutka: A dziś Pani tego nie czuje?
Ja: Dziś to nie wtedy (śmieję się). Właściwie szłam do Pani i się zastanawiałam, po co idę, wszystko jest już w porządku.
Terapeutka: Co znaczy w porządku?
(co za uparta baba, dałaby spokój i bym wyszła)
Ja: No, że już nie spadam. Udało mi się zatrzymać, mam nad tym kontrolę.
Terapeutka: A jednak Pani przyszła…
Ja: Bo się umówiłam, nie mogłam nie przyjść.
(czuję, jak rośnie mi gula w gardle, ja na fotelu, ona też, patrzy tak spokojnie, a ja za chwilę nie wydobędę z siebie ani słowa, bo się zwyczajnie rozpłaczę, w głowie rozbrzmiewa pytanie „co się z tobą dzieje?”)
Cisza (mam wrażenie, że powinnam coś dodać, powiedzieć)
Ja: Nie wiem… Mam dość, chcę się zapaść pod ziemię, zasnąć i przeczekać, aż to wszystko się skończy.
(mówię „wszystko” i już wiem, że to ogólnik, że będę musiała to nazwać, chcę uciec, ale Ona chyba to wyczuwa)
Terapeutka: Proszę opowiedzieć o sobie.
(więc opowiadam, o rodzicach, o tym, że tata nie żyje – wtedy byłam pewna, że tym się skupimy, o dzieciach, pracy, mężu, który wkurza mnie pierdołami, skupiam się na dzieciach, mówienie o nich daje mi spokój, zresztą to taki bezpieczny temat)
Terapeutka: Proszę opowiedzieć o tym, jak była Pani mała, pierwszą rzecz, jaką Pani pamięta.
Ja: (szukam w głowie, cisza się przedłuża) Nie wiem, jak tata zaprowadza mnie do przedszkola. 200 metrów przed nim mnie zostawia, żebym sama już sobie doszła. Biegnę i się wywracam, kiedy się oglądam tata już jest daleko. Nie wołam go. Taka pozdzierana, z kolanem rozbitym wchodzę do przedszkola.
(dziwię się, że to pierwsza rzecz, która przyszła mi do głowy, przecież jest tyle innych, szybko uzupełniam wspomnienia)
Ja: Pamiętam też, jak dostałam pod choinkę lalkę, nienawidziłam lalek… I jak łyżwy dostałam i jeździłam na nich po chodniku, były takie zimy, że chodniki były oblodzone.
Terapeutka: A siostra?
Ja: Siostra? Pamiętam, jak mamę zabierali do szpitala, jak tata przyszedł do cioci, u której byłam i powiedział, że mam siostrę.
Terapeutka: Co Pani czuła?
Ja: Co czułam? Nie wiem, chyba się cieszyłam… Pamiętam, jak przyjechali z nią po mnie do przedszkola. Miała taką czarną głowę, długie sterczące włosy. Kiedyś, jak płakała, powiedziałam mamie, że pewnie ma mokro, nie chciało mi się jej bawić. Mama powiedziała, żebym ją przebrała. Więc zmieniłam jej pieluchę, zawołałam mamę, żeby włożyła ją z powrotem do łóżeczka, bo nie miałam jak. Mama była w szoku, że to zrobiłam. Miałam sześć lat.
(nie chcę mówić o tym, jak byłam mała, po co to komu, mam nadzieję, że już wystarczy tych wspomnień, nie chcę mówić o mamie, siostrze, chcę o tacie)
Terapeutka: A co Pani pamięta o mamie? Jak była Pani mała, takie najwcześniejsze wspomnienie.
(znowu grzebię w głowie, irytując się, że nie mogę sobie nic przypomnieć, w końcu jest).
Ja: No pamiętam, jak mama zaprowadziła mnie pierwszy dzień do przedszkola i zostawiła. Nie płakałam, pocieszałam wszystkie dzieci.
(uff, poczułam ulgę i dumę, że jednak coś znalazłam, niepokój czaił się gdzieś z tyłu głowy… nie wiedziałam, dlaczego się pojawił).
Terapeutka: Coś jeszcze, ale nie, nie z czasów, gdy była już Pani siostra, wcześniej.
(głowa mi paruje i nagle trafia do mnie, że nic nie pamiętam, że nic nie ma, pustka! I łzy w oczach)
Ja: Nie wiem, nie mogę sobie przypomnieć, ale na pewno coś było.
Terapeutka (ze spokojem): Możemy zacząć terapię, to nie będzie łatwe. Terapia to ciężka praca z samym sobą. Ja w tej pracy i zrozumieniu siebie mogę Pani towarzyszyć. Ale uprzedzam, będzie mnie Pani nienawidzić, będzie chciała stąd wyjść i nigdy nie wracać. Albo przyjść i nic nie mówić. Będzie Pani czuć nienawiść i zaraz potem miłość do najbliższych. Terapia to huśtawka emocji, nauczenie się mówienia o nich. Tak naprawdę od Pani będzie zależeć, w jakim tempie i w jakim stopniu się Pani z tym upora.
(czy naprawdę właśnie to powiedziała? Terapia zweryfikowała to, co ja chciałam usłyszeć, a co ktoś mówił naprawdę, później to odkrycie mnie zaskoczyło)
Terapeutka: To co, umawiamy się? Proszę sobie przypomnieć wspomnienia związane z Pani mamą, na następną sesję.
(nie przypomniałam sobie, okazało się, że jej nie pamiętam, jakby jej nie było wcześniej, kiedy byłam mała, pamiętałam, jak okładała mnie wieszakiem, bo czegoś nie zrobiłam – tylko raz mnie uderzyła, na rękach trzymała moją małą siostrę, ale miałam już wtedy siedem lat, reszta wspomnień jest jeszcze młodsza)
Piątek (już kolejny) godz. 15:00
(lubię moją terapię, najbardziej lubię, jak odkrywam coś dla siebie, uczę się, wchodzę z uśmiechem i opowiadam, jak świetnie się czuję, jak mierzę się z tym, o czym mówimy, wyciągam wnioski, jestem dumna z siebie)
Terapeutka: I liczy Pani na pochwałę?
(oniemiałam)
Terapeutka: Powinnam Panią pochwalić? Przychodzi tu Pani co tydzień, mówi o tym, jak świetnie sobie Pani radzi z terapią, opowiada mi Pani to wszystko, czego się nauczyła, jakie ma wyniki. Robi to Pani, żeby mi pokazać, jakim jestem świetnym terapeutą, a Pani wyjątkową klientką? Że zadzwonię do mojego superwizora i powiem: „Wiesz, jaką mam świetną dziewczynę, jakie robi postępy. To prawdziwy skarb”.
(siedzę lekko wmurowana, czy ona się ze mnie nabija? Czy jej ton jest sarkastyczny? Jestem w szoku i wściekłość we mnie narasta, ale uśmiecham się lekko)
Terapeutka: Wchodzi Pani w rolę grzecznej i pilnej uczennicy, która robi wszystko, by dostać jak najlepszą ocenę. A może w rolę grzecznej córki, która robi wszystko, by zadowolić swojego rodzica?
(łzy płyną mi po policzkach, czuję się upokorzona, zmieszana z błotem, widzę Ją, a raczej jej wielki obcas, którym wdeptuje mnie w ziemię, jak robaka nic nie znaczącego, a przecież tak się starałam, jak ona tak może mówić, nie chcę się chwalić, ja to naprawdę wszystko zrozumiałam, przerobiłam, idę w złą stronę? Co robię nie tak? Niech ona mi powie! Czy to źle, że się staram?)
Cisza
Cisza
Terapeutka: Co Pani czuje?
Ja: Nic (przełykam łzy)
Cisza
Ja: Jest mi smutno, bo to nie jest tak, jak Pani mówi, ja naprawdę się staram.
(chcę ją przekonać, że się myli, a może ja źle wybrałam terapeutę?)
Terapeutka: Ale ja nie powiedziałam, że się Pani nie stara.
(patrzę na nią kompletnie zdezorientowana)
Terapeutka: Jest Pani na mnie zła?
Ja: Nie
Terapeutka: Nie czuje Pani złości?
(gula w gardle znowu rośnie, mam wrażenie, że zaraz zacznę szlochać w głos, że już nic tego nie powstrzyma)
Ja: Mam gulę w gardle, nie mogę mówić.
Terapeutka: To proszę opowiedzieć, co jest w tej guli
(jak to opowiedzieć, co jest w guli? czuję się, jak przepuszczona przez maszynkę do mielenia mięsa)
Ja: Robaki
Terapeutka: Jakie robaki?
Ja (ocierają łzy, łapiąc oddech smarkając w chusteczki postawione na biurku): Jest taki zwiastun jakiegoś filmu. Nie wiem jakiego. Tam jest kobieta, która otwiera usta i wychodzą z niej robaki, całe mnóstwo, rozlewają się wokół. Ona jest taka przerażająca…
Terapeutka: Boi się Pani, że jak otworzy usta, to te robaki się wysypią?
Ja: Tak
(wydukuję i dociera do mnie, że ta gula to wściekłość, że to złość, którą tłumię w sobie, zamieniam w łzy i sztuczny uśmiech, otwieram oczy i chcę coś jeszcze powiedzieć, ale dzwoni dzwonek. Koniec. Do następnego piątku. Zostaję z tym.)
Dziś wiem, że te spotkanie z terapeutą to było najlepsze, co mogłam dla siebie zrobić. Terapia to nazwanie mechanizmów, które powodują te a nie inne uczucia. To mnie zaskoczyło najbardziej, że można przyjrzeć się sobie z boku. Do dziś to robię. Siadam na fotelu mojej terapeutki i przyglądam się sobie z dystansem, z wiedzą, którą zdobyłam. Wiele emocji potrafię nazwać, pochylić się nad nimi i dojść do tego, skąd się we mnie biorą. Nie powierzchownie, ale czym są głębiej powodowane.