Go to content

Magda. Walka z murem. „Wszystko we mnie krzyczy, zerkam na zegarek, ile czasu zostało?”

Fot. Unsplash / Martin Wessely / CC0 Public Domain

Wróćmy do świata Magdy, trzydziestolatki i jej terapii. Magda ma syndrom wzorowej uczennicy, nie chce nikogo rozczarować. Na terapii pracuje m.in nad odczuwaniem i wyrażaniem złości.

Magda (po kilku miesiącach) ma wrażenie, że dużo już przepracowała. Dochodzi do momentu w którym czuje, że spotkania u terapeutki nie są potrzebne, męczą ją. Nie wie, że to jest naturalny etap w procesie terapeutycznym. Na szczęście wie to jej psycholożka.

Piątek. Godzina 15:00

Tym razem myślałam, że nie zdążę na terapię. Wysłałam nawet SMS-a, że się spóźnię… Byłam jednak punktualnie.

Terapeuta: Uprzedzała Pani, że się spóźni…

Ja: Bo myślałam, że mi się nie uda dojechać na czas.

(nie chce mi się nic mówić, czuję narastającą złość, pomyślałam, że przesiedzę 45 minut i się nie odezwę)

Terapeuta: Źle Pani wygląda. Schudła. Je coś Pani?

Ja: Kiepsko, nie mam apetytu.

(w głowie budzi się słowo „depresja”)

Terapeuta: A jak ze snem?

Ja: Kiepsko.

(czuję ciepło, które się po mnie rozlewa, tylko dlatego, że ktoś się mną zainteresował, zauważył moje zmęczenie…)

Terapeuta: Jeśli będzie się to utrzymywać, trzeba będzie pomyśleć o wsparciu farmakologicznym.

(to jak uderzenie młotkiem w głowę, brutalne. No tak, zapomniałam, że tu obowiązują pewne zasady, jak mogłam się łudzić, że Ona przez chwilę będzie mi współczuć. Albo sobie poradzisz sama, albo dostaniesz tabletki, jakie to mi znane, nadal nie mam na kogo liczyć. Czemu spodziewałam się, że tym razem będzie inaczej)

Cisza.

(mam ją w głębokim poważaniu, niech spada, nic jej już nie powiem, jak mam sobie sama pomóc, to po co tu mam jeszcze cokolwiek mówić, jak widać już mi terapia nie pomaga. Brak apetytu, bezsenność, co to za terapia, w trakcie której wpada się w taki stan?!? Wszystko we mnie krzyczy, zerkam na zegarek, ile czasu zostało?)

Cisza.

Terapeuta: Dlaczego się Pani nad sobą znęca? Doprowadza się do takiego stanu?

(patrzę na nią)

Terapeuta: Nie jest Pani dla siebie dobra, wysoko stawia sobie poprzeczkę, dużo wymaga od siebie…

(czuję, jak gula rośnie mi w gardle. A dziś obiecałam sobie, że nie będę płakać, że nie okażę żadnych emocji, nic jej już nie powiem. Łzy zaczynają mi lecieć po policzkach)

Ja: Może to z tego wchodzenia w rolę pilnej uczennicy…

(mówię cicho i wyciągam chusteczki z pudełka, zawsze wtedy myśli uciekają mi do tych chusteczek, że niemożliwym jest, by one w gabinecie terapeuty nie stały. Wysmarkanie nosa, to chwila na oddech od emocji)

Cisza. Ona nic nie mówi. Siedzi w tym swoim fotelu i żaden mięsień na twarzy jej nie drgnie, patrzy na mnie.

Ja: Wydaje mi się, że mogę coś dobrego i wartościowego osiągnąć, dopiero wtedy, gdy włożę w to dużo wysiłku. Nic co wartościowe nie może przyjść łatwo.

(mówię głośno, a w głowie, jakby obok, analizuję swoje słowa, które mnie samą zaskoczyły, faktycznie, jeśli coś przychodzi mi łatwo, to uważam, że nie jest godne uwagi, nie zasługuje na uznanie, jakbym zawsze szukała czegoś, w co muszę się zaangażować i czemu się poświęcić, jak choćby w pracy, zmieniam ją, kiedy nie stawia mi już wyzwań, staje się prosta…)

Cisza. (choć w mojej głowie huczy od myśli)

Terapeuta: O czym Pani myśli?

Ja: O tym, co trudne…

(nie, ją nie obchodzi przecież co czuję, nie chcę z nią rozmawiać)

Terapeutka: Terapia jest trudna?

Ja: Mam wrażenie, że doszłam do muru, że już dalej w terapii nie mogę się ruszyć.

Terapeutka: Jaki jest ten mur? Proszę opowiedzieć.

Ja: Ogromny. Opieram się o niego kolanami… Ręce mam rozłożone na boki i szukam furtki, żeby móc przejść…

Terapeutka: A jak tam nie ma furtki.

(czy ja zawsze muszę płakać, już nie mogę powstrzymać łez i poczucia beznadziejności, nie chcę myśleć, że nie pokonam tego muru, choćbym miała sobie podrapać kolana do krwi, to przejdę, zrobię krok do przodu, najtrudniejszy, wtedy będę mogła być z siebie dumna… )

Terapeutka: A jak zamiast furtki znajdzie Pani młotek. Uderzy nim Pani w mur i on się rozsypie od jednego, lekkiego uderzenia, okaże się, że nie jest taki mocny i nie potrzeba się męczyć, by go pokonać…

(nie chcę tego słuchać, chcę uciec, jak to rozsypie się, przecież, żeby go pokonać muszę w to włożyć mnóstwo wysiłku, jak stuknę młotkiem, to jego przejście będzie nic nie znaczące)

Terapeutka: A może ten mur okaże się niski, taki do kolan, który lekko Pani przejdzie…

(nie jestem w stanie nic powiedzieć, zaprzeczyć, że to niemożliwe)

Dzwoni dzwonek. Na dzisiaj koniec.

Kilka tygodni później w tym moim obrazie urosłam, byłam tak duża, że podnosząc nogę przeszłam przez ten mur…

cdn.


Przeczytaj pozostałe zapiski z terapii Magdy:

  1. Pierwszy raz. „To był impuls. Czułam, że lecę głową w dół i zaraz się rozbiję, że nie mogę nad tym zapanować”

  2. Walka z murem. „Wszystko we mnie krzyczy, zerkam na zegarek, ile czasu zostało?” –  czytasz ten odcinek.

  3. Nie chcę dziś wychodzić. Tam jest mi dobrze i bezpiecznie. Cholera znowu płaczę