Go to content

„Napady paniki to moja codzienność. Tak się żyje w lęku”

Photo by Ehimetalor Akhere Unuabona on Unsplash

Już wiem, że nerwica to siostra depresji. Tak samo niszczy, tak samo jej nie widać. Wiem, że jeśli spotykamy się na ulicy, myślisz, że jestem normalną kobietą. Jedną z wielu, które mijasz. Może parkuję samochód przy twoim aucie, może stoję za tobą w kasie. Nie stoję skulona, nie drży mi głos.

Jeśli jesteś moim pracodawcą, uważasz, że całkiem dobrze sobie radzę. Możesz na mnie polegać. Mam wyobraźnię, potencjał, potrafię pracować po nocy i genialnie „czuję” ludzi. Jeśli znasz mnie z Facebooka, czy Instagrama jesteś przekonany, że mam fajne życie. Dzieci, mąż, rodzice, podróże, przyjaciele i znajomi. Dużo znajomych.

Może tylko jeśli jesteś moim przyjacielem, to wiesz coś więcej. Ale też niewiele. Nie lubię mówić o słabości. Czasem wydaje mi się, że nie mam prawa. Moje życie jest poukładane. Nie nadaje się na scenariusz filmu, czy dobrą historię. Nie nadaje się na dramat, ani na komedię.

Moje piekło jest w mojej głowie. W moim ciele, które podąża za podszeptami umysłu. A może też to masz, a ja nie wiem tego o tobie. Lęk nie jest modny. Największą siłą jest pokonywanie siebie, mobilizowanie. Wyzwania. Jak więc pasuje do tego ból brzucha przed stresującymi sytuacjami? Nie, nie takimi, które da się pokonać.

Musisz czasem odwoływać spotkania, bo lęk jest tak silny, że nie możesz oddychać. Boisz się rozmawiać przez telefon, bo wciąż ci się wydaje, że osoba po drugiej stronie myśli, że jesteś głupia. Gorsza. A jeśli nawet tak nie myśli, zaraz zrobisz coś, co pokaże jej, że właśnie taka jesteś. Wolisz, więc unikać takich spotkań i rozmów. Tak, ludzie się na ciebie obrażają, że coś odwołujesz. Ale jak masz powiedzieć w tym świecie sukcesu, że ty się boisz? I tak naprawdę nie wiesz czego?

W nocy często nie śpisz.

W spokoju i ciszy wypełzają demony. Boisz się, na przykład, że twój mąż umrze na raka. Wali ci serce, klatka po klatce przed oczami stają ci obrazy. To jest pewne, on umrze. Widzisz nawet lekarza, który stawia diagnozę. Nie, nigdy nie byłaś w centrum onkologii.

Innym razem jesteś pewna, że on zginął w wypadku. Masz ochotę zadzwonić do niego milion razy. I jeszcze do jego znajomych. Nikt nie powinien spóźniać się do domu! To nie może skończyć się dobrze.

Boisz się, że umrze twoje dziecko. Potrąci je samochód. Ktoś je zgwałci. Znów widzisz to scena po scenie. Dusisz się z emocji. Już jesteś matką po stracie, choć dziecko spokojnie śpi obok. Widzisz też przed oczami śmierć innych swoich bliskich. Czasem swoją. Też pieprzyk, którego nie zbadałaś to na pewno rak, ginekolog nie zauważył guza, badania krwi kłamią. Ty jesteś chora! Znów nie możesz oddychać.

Wstydzisz się tego, bo wiesz, że są ludzie, którzy przeżywają te dramaty w realnym życiu. Ty może byś też przeżyła. Problem w tym, że i tak odtwarzasz to wciąż od nowa, choć realnie nie ma zagrożenia.

To tak, jakbyś ileś razy chowała bliskich i samą siebie. Nie potrafisz wytłumaczyć tego lęku, ale on cię niszczy, osłabia. I nie możesz włączyć pełnego trybu walki, bo przecież to WSZYSTKO CI SIĘ WYDAJE.

Boisz się zwyczajnych sytuacji. Odwlekasz działanie. Nie odpisujesz, nie widujesz się, nie idziesz do urzędu. Bo tam czeka straszność. Lepiej tego uniknąć.

Czasem dusisz się w pomieszczeniach.

To nie dzieje się zawsze, nie możesz się więc na to przygotować. Nagle, na lotnisku oblewa cię zimny pot i nie możesz nabrać powietrza. Spada na ciebie sufit, drżą ci ręce, czujesz suchość w ustach. Albo na zakupach. Za dużo ludzi koło ciebie i już czujesz, że on nadchodzi. Lęk. Ciemność przed oczami, obręcz, którą ktoś zaciska na twojej głowie.

A przecież jeszcze przed chwilą byłaś, jak ci ludzie obok: swobodna, spokojna i wiedziałaś, że żaden sufit na ciebie nie spada. I nikt niczego na tobie nie zaciska.

To po prostu napad paniki. Chemia mózgu. Niektóry mówią, że problemem jest temperament, inni, że pierwsze doświadczenia i brak poczucia bezpieczeństwa w dzieciństwie. Czasem tama puszcza, bo przeżywasz ogromny kryzys. Psycholodzy nazywają to „wyzwalaczami”. Drobiazgi, które poruszają ukrytą w tobie lawinę.

Lęk to twoje DNA, paradoksalnie mija, gdy bardzo dużo się dzieje i musisz walczyć. Gdy opiekujesz się innymi, gdy musisz kogoś wspierać. Pojawia się w chwilach pozornego spokoju. Męczy i dręczy. Grozi, że twój spokój zaraz się skończy. Mówi, że jesteś nikim i niczym, że nic cię nie czeka, nic się nie uda. Czasem atakuje tak absurdalnie, że sama nie wiesz, czy śmiać się, czy płakać.

Boisz się duchów, jak dziecko.
Ciemności.
Lasu.
Samochodów
Wysokości
Pająków
Latania
Zamknięcia

Zdarza się, że wpadasz w obsesję. Ubrania muszą leżeć równo, ręce być doskonale umyte, rzeczy ułożone w taki, a nie inny sposób. Długo nie wiesz, że to też „objaw”.

Boli cię całe ciało, więc chodzisz od lekarza do lekarza. Może to walące serce to nadchodzący zawał? Może zimne poty świadczą o problemach z krążeniem? Mroczki przed oczami są zaburzeniami neurologicznymi? W końcu ktoś wpada na pomysł, że to jednak nerwica lękowa. Wysyła cię do psychiatry, na terapię. Dostajesz leki.

Jeszcze nie wiesz, że dopiero po ich zażyciu zrozumiesz, co czują „normalni” ludzie. Albo co ty czułeś przedtem. Normalność. Organizm, który reaguje tylko na realne zagrożenia, umysł, którym nie rządzi strach. Sytuacje, które są sytuacjami, a nie Monte Everestami do zdobycia. Już nic nie destabilizuje ci życia. Do czasu. Bo lęk to przyczajony potwór. Zawsze może wrócić. Choć często pomaga sam fakt, że wreszcie się otworzysz. Na terapii albo przed przyjaciółmi. Ktoś złapie cię za rękę i powie: „Też to mam, też się boję”.