Spotkałam ją niedawno. Pamiętam, jak w liceum czarowała swoimi żartami, uśmiechem – nie była z niej żadna flirciara, ale nigdy nie bała się ludzi. Na studiach niewiele się zmieniło. A teraz? Inny człowiek, smutek. Zmęczona, przeźroczysta, nijaka, bo taka, jaką nigdy nie chciałaby być. Skąd to wiem? Bo do cholery (niestety) piszę o sobie… choć zapewne o wielu z nas.
Czasem myślę, że życie tylko czeka, by zamienić nas w klauny. Nigdy nie gódź się na bycie kimś, kogo nie cierpisz. Nawet w imię miłości. Kiedyś przyjdzie taki dzień, gdy popatrzysz lustro i pomyślisz sobie „cholera, jak ja siebie takiej nie lubię! Gdzie ta dziewczyna, z którą można było konie kraść? Kim jest u licha ten obmierzły babon naprzeciwko??? Bo, sorry, ale to nie mogę być JA!”. I co wtedy? Jak żyć, jak żyć z takim „malowanym pajacem”, przed którym nie możesz uciec?
Dlatego, gdy choć przez chwilę pomyślisz, że to nie ty, że to musi być okrutna pomyłka… STOP! Pozwól wrócić starej „TY” albo zostaw choć odrobinę przestrzeni, żeby nowa TY mogła się wreszcie narodzić. A skąd się bierze ta okropna baba, którą pewnego dnia spotykamy przed lustrem?
Hmm, wszystkie okropne baby lezą do nas powoli, cichutko, niezauważalnie… tylko po to, by pewnego dnia okazało się, że całkiem wygodnie siedzą sobie swoim wrednym dupskiem w naszym ulubionym fotelu. – Jak, kiedy, gdzie? – pytam przyjaciółkę, w nadziei, że usłyszę coś krzepiącego. – Psychologiem jesteś, na miłość boską, powiedz coś mądrego, cytatem rzuć, przypowiastką, cokolwiek! Niech ten babon już zniknie, ja przestaję siebie lubić, dramat…!
I kiedy tak sobie rozprawiamy nad najlepszą metoda pozbycia się „baby”, okazuje się, że żeby dać jej porządnego kopa w D… trzeba wiedzieć skąd przylazła! A każda z nich jest inna, sprytna okrutnie… Przychodzą i każą ci robić rzeczy, których robić nie chcesz.
Niektóre z nich mnie odwiedzały, inne mijały mnie na ulicy włócząc się za kobietami, które znam. Baby…
Pierwsza baba
Pierwsza baba przyłazi, gdy nie jesteś w stanie jej dostrzec. Gdy jesteś przekonana, że królowa jest tylko jedna i to ty nią jesteś. Idealny plan na życie, na rodzinę, na imprezę, na wszystko. Pani Perfekcja… Nie udało się? Niemożliwe, eh tam, wszystko się udaje, gdy człowiek jest młody i elastyczny. Nie analizuje, bo i po co. Gorzej, gdy zapomni też pomyśleć, popatrzeć ciut dalej niż dzisiaj… Gdy ściągnie te wszystkie sznurki, na których wiszą jego plany i wyobrażenia, tak ciasno, że sam się w nie zaplątuje.
I wtedy przyłazi baba i szepcze ci do ucha, a ty, oj głupia ty, naiwna jeszcze, niewinna, słuchasz… i myślisz sobie, że pewne rzeczy w życiu zmieniają się, bo tak wypada, bo taka już jest kolej rzeczy. Wierzysz w tym idealnym planie, że nasze życia to prosty plan rozpisany w punktach, które musisz odhaczyć. Na czas najlepiej. A reszta? Reszta nie istnieje – jeszcze nie, zobaczysz ją za jakiś czas.
Więc odhaczasz często na liście:
- pracę/karierę
- wielką miłość
- marzenia o gnieździe
- ten cholerny kredyt
- ślub
- dzieci
- wakacje…
… pach, pach, pach – zrobione, idealnie. Zbiórka, kolejno odlicz, wszystko się zgadza. Wtedy pierwsza baba nieśmiało z przedpokoju twojego życia wchodzi jedną noga do salonu. Bo zaczęłaś poświęcać wiele dotychczas ważnych rzeczy, nawet tego nie widząc.
Druga baba
Druga baba nie jest już tak nieśmiała, od razu wskakuje ci do łóżka. Hop. Coś podrzuca cię wysoko w górę i masz wrażenie, że spadasz, ale ty wolisz udawać, że to ziemia, z tej miłości wielkiej, zatrzęsła się w posadach. I wiesz, na co tej babie pozwalasz? Żeby w głowie przybiła ci olbrzymi stempel z napisem „w imię miłości”.
Tak wiele razy przychodziła do kobiet i kazała im myśleć, że ta „miłość” kosztuje wszystko. Jest warta każdej ceny, czasem każdego siniaka albo słowa. Że płaci się za nią zgodą na życie wbrew sobie, znikaniem, milczeniem, udawaniem, że tak wiele rzeczy „wcale nie jest ważnych”. Innym razem bardziej dyskretnie kazała im sobie powtarzać: „przecież nie jestem pępkiem świata, przecież to tylko na chwilę, przecież to wszystko przez…”.
I tak kęs po kęsie karmiła się ich poczuciem własnej wartości, pewnością siebie, kobiecością i seksapilem. Aż ogryzła je do „szarej myszki”, która boi się wyjrzeć z norki.
Trzecia baba…
… przyłazi z dzieckiem pod pachą i podpowiada ci, że ty już nigdy ważna nie będziesz. Że teraz musisz tak myśleć.
Jak szalona tańczysz w tym tańcu, śpiewając pod nosem, że możesz poczekać, że tak trzeba, że warto. Wierzysz w to z całego serca. Tak bardzo chciałabyś, żeby to wystarczyło. To, że ty dajesz z siebie milion procent, cały czas, całą siebie – to ma mieć moc naprawienia całego świata, każdego człowieka, każdego błędu (twojego i cudzego).
Trzecia baba uczy cię, że wszystko zależy od ciebie – że wszystko, co się wydarzy jest twoją odpowiedzialnością. Bez względu na to, czy masz na to wpływ, czy nie. Karze cię poczuciem winy, za każdą myśl o wolności. Programuje cię na jedno polecenie: „musisz dać radę, musisz móc”.
I tak pewnego dnia stajesz przed lustrem i myślisz: „Serio, ja to powiedziałam/pomyślałam/zrobiłam??? Ja?”.
Nieważne jak twoja baba będzie wyglądała i co ze sobą przytaszczy, ważne jest tylko jedno:
Jeśli kiedykolwiek nie spodoba ci się to, co zobaczysz w lustrze, nie czekaj, nie zwlekaj, nie pozwalaj byś straciła siebie. Jaką? Siebie prawdziwą. Fajną, mądrą kobietę, która częściej się uśmiecha niż płacze, którą śmieszą żarty i która chce siebie zwyczajnie lubić. Tę nieidealną, jedyną w swoim rodzaju wariatkę. Nigdy nie gódź się na bycie kimś, kogo nie cierpisz. Nawet w imię miłości.
Prędzej , czy później obudzisz się zmęczona, sfrustrowana, bez marzeń.
A babę… a babę kopnij w dupę i poślij do diabła!