Drogi Tato,
Nie znamy się. Nie wiesz o mnie nic prócz to, co zobaczyłeś na zdjęciach przesyłanych ci przez mamę i tych na Facebooku. Myślisz pewnie, że jestem do ciebie podobna, ale ja tego nie wiem. Na jedynym twoim zdjęciu, które mam, jesteś dużo młodszy, bardziej beztroski i tak niezmiennie obcy, że trudno mi nawet myśleć o tym, że teoretycznie jesteśmy sobie bliscy.
Kiedy byłam mała patrzyłam z zazdrością jak ojcowie moich koleżanek odbierali je ze szkoły. Nigdy nie byłeś jednym z nich. Nie widziałam cię tam ani razu. Nie uczyłeś mnie wiązać sznurówek, nie niosłeś na barana do domu. Nie wygłupiałeś się za plecami mamy, żeby mnie rozśmieszyć, kiedy jako nastolatka miałam napady głębokiego smutku. Jesteś nicością. Znakiem zapytania, na który nie mam odpowiedzi.
Jako dziecko pragnęłam jedynie twojej miłości, dotyku, ukojenia. Jako nastolatka pragnęłam być dla ciebie ważna. Dziś jestem dorosłą kobietą i chcę odpowiedzi na pytanie „dlaczego”. Dlaczego odszedłeś i potraktowałeś mnie tak, jakby mnie nigdy w twoim życiu nie było.
Dorastając, zaczynając rozumieć świat wokół mnie, zacząłem dostrzegać, że bycie rodzicem to o wiele więcej niż sama miłość. Tak, miłość jest bardzo ważna, ale jako ojciec nie tylko kochasz, ale też uczysz, tłumaczysz, a przede wszystkim JESTEŚ. Zawaliłeś w tej podstawowej sprawie. Przez całe moje życie zawalałeś. Pamiętam, jak mama płakała, bo nie płaciłeś alimentów, bo nie pamiętałeś o moich urodzinach, ani świątecznych prezentach. Bo nie chciałeś mnie poznać, dowiedzieć się jaka jestem.
Z czasem zaczęłam myśleć, że po prostu na ciebie nie zasłużyłam. Że nie zasłużyłam na to, żeby mieć ojca, takiego jak innego dziewczyny. Musiałam być jakaś niekompletna, ułomna, skoro nie chciałeś mnie nawet poznać.
Wczoraj otworzyłam wiadomość od ciebie. Pierwszą w moim życiu. Chyba nigdy nie zapomnę tego uczucia. Było mi zimno i gorąco jednocześnie. Serce biło tak mocno, jakbyś był tam naprawdę, jakby nie było to tylko kilka zdań na ekranie mojego komputera. Ten list znam na pamięć. Przeczytałam go chyba sto razy. Wiesz, napisałeś jak do starej znajomej, nie jak do córki. Albo przynajmniej ja uważam, że tak się nie pisze do córki.
Prosisz o spotkanie, podajesz numer telefonu. Wyskakujesz po dwudziestu trzech latach, jak królik z kapelusza „Hej, to ja, twój ojciec! Może kawa?”… Sorry tato, ale nie.
Byłam dziś u mamy. Jest niezwykle silna, piękna, mądra. Dawno wyleczyła się z ciebie, od sześciu lat ma wspaniałego faceta, który nigdy nie próbował mi ciebie zastąpić. Bo ciebie zastąpić nie można. Po tobie zostaje pustka, dziura, niezapisana kartka. I dla mnie czas budowania naszej relacji minął bezpowrotnie. Nie możesz bezkarnie pojawiać się w moim życiu w momencie, gdy z tą pustką dałam sobie radę. Gdy zobaczyłam, że życie pisze różne scenariusze, i gdy mężczyzna mojej mamy przywrócił mi wiarę w dobrą miłość. Ja już ciebie nie potrzebuję. Nie jestem już nawet ciebie ciekawa. Myślę, boję się, że nigdy nie potrafiłabym ci zaufać. Że gdzieś w tyle głowy kiełkowałaby stale myśl o tym, że pojawiasz się tylko na chwilę. Że znikniesz i znów cię nie będzie.
Dlatego musisz zrozumieć moją decyzję. Tak, jak teraz jest dobrze. Żałuję, że nie mogłeś być ojcem, którego pragnęłam. Żałuję, że nie mogłeś mnie kochać tak, jak wszyscy inni ojcowie kochają swoje córki. Żałuję, że nie mam taty, ale tego, co trwało ponad 20 lat, nigdy tego nie nadrobimy.
Córka, której nigdy nie poznasz.