Kiedy mężczyzna słyszy od kobiety „Kocham cię”, bardzo się na to cieszy, choć nie daje tego po sobie poznać, mówi terapeuta Krzysztof Bąk. Dlaczego faceci mają kłopot z wyznaniem miłości?
Wiele moich koleżanek twierdzi, że ich partnerzy nie chcą, nie lubią, unikają mówienia: „Kocham cię” i innych romantycznych i ciepłych słów.
– Tak rzeczywiście jest. Pani koleżanki wcale nie przekłamują rzeczywistości, bo fakty psychologiczne są takie, że mężczyźni w tej sferze czują się po prostu mniej pewni.
Dlaczego więc mają problem z mówieniem o uczuciach?
– Historia rozwoju jest taka, że mniej więcej w trzecim roku życia chłopcy powoli zaczynają budować swoją męską tożsamość i wtedy muszą zaprzeczyć własnym pragnieniom bliskości i zależności od matek. Przez pierwsze trzy, cztery lata życia chłopcy są blisko związani z matkami, podobnie jak dziewczynki, a potem to zaczyna się zmieniać. Chłopiec musi wypiąć tę swoją dziecięcą pierś i powiedzieć: „Teraz już chcę radzić sobie sam”.
Bo bycie mężczyzną w naszej kulturze oznacza bycie kimś, kto potrafi sprawnie rywalizować z rówieśnikami. Kiedyś bardziej chodziło o siłę fizyczną, teraz już pewnie o takie kompetencje sprawnego umysłu. Nie mniej cały czas jest to ten sam kontekst – rywalizacji, zwycięstwa i czucia się pewnie w chłopięcej grupie rówieśniczej.
Potem taki trzylatek przechodzi pod kuratelę taty, którego zachowania bacznie śledzi. Co się wtedy z nim dzieje?
– Najlepiej, gdy w trzecim roku życia ojciec bierze syna za rękę, zabiera go ze sobą na rower, na boisko, na wycieczki i uczy go swojego męskiego świata. Choć muszę powiedzieć, że dziś mężczyźni bardzo się zmieniają i chętniej wchodzą w role opieki wczesnotacierzyńskiej. Widać to wyraźnie w rozmowach w moim gabinecie terapeutycznym – ojcowie w sytuacji rozwodu głębiej niż na przykład piętnaście lat temu – przeżywają sytuację rozdzielenie z małym dzieckiem.
Czego uczy się chłopiec, obserwując ojca i dziadka?
– Ciekawy temat. Od drugiej wojny światowej minęło ponad 70 lat, a ja cały czas słyszę w opowieściach mężczyzn historie, które można wyjaśnić tylko cofając się do doświadczeń jego dziadka. Historia wojenna cały czas w nas wszystkich jest bardzo żywa. Wojna, podczas której mężczyźni czuli lęk zagrożenia życia, nie była czasem, w którym mogli mieć kontakt z miękką, emocjonalną częścią swojej natury. Wtedy głównie liczyła się sprawność działania i pragmatyzm życia codziennego.
Taki wzór funkcjonowania jest nieświadomie przekazywany pokoleniowo: chłopiec wychowywany przez ojca, który zaprzeczał delikatnej stronie swojej natury, najczęściej staje się podobny i w ten sam sposób wychowuje syna. Dziadek nie mówił żonie „kocham cię”, więc często dziś jego wnuk też tego nie potrafi. Chociaż trzeba powiedzieć, że wojna też mocno wpłynęła na kobiety. Przecież „matki wojenne” zostawały z dziećmi same i więcej obowiązków na nie spadało, a to spowodowało, że przyzwyczajały się do samowystarczalności.
Co dalej dzieje się zatem z chłopcem, który dzięki ojcu poznaje męski świat?
– Mężnieje i staje się mężczyzną w rozumieniu naszej zachodnioeuropejskiej kultury, która promuje: zaradność, spryt, sukces w pracy, wspinanie się po szczeblach kariery i stabilność finansową. Ale cały czas jest to budowane na stłumieniu tej emocjonalnej potrzeby, która w świecie dorosłych nazywana jest „miłością”.
Moje koleżanki skarżą się, że mężczyźni w odpowiedzi na zarzut: „Czemu nie mówisz mi, że mnie kochasz?”, słyszą od partnerów: „Ależ przecież ja dziś umyłem ci samochód!” Dlaczego tak jest?
– Bo mężczyźni, choć nie potrafią często tego nazwać, boją się poczuć swoją silną wewnętrzną potrzebę miłości i czułości. Wyobraźmy sobie, że jak chłopiec jest trzylatkiem, to zaczyna budować tamę, która ma zatrzymać to „pragnienie miłości”. Kiedy ma dwadzieścia lat i zakochuje się, to w jego wyobrażeniu ta tama musi zostać przerwana. Pojawia się więc fantazja, że cały rwący strumień tłumionych emocji, może nagle go przytłoczyć. Chłopiec to wszystko przecież powstrzymywał wiele lat. To jest dla niego „ziemia nieznana” i na jej obszarze czuje się niepewnie. A jeśli w dodatku już obudzi w sobie te pragnienia, to jeszcze będzie musiał skonfrontować się z odpowiedzią kobiety. Czy wtedy na pewno pojawi się odwzajemniona miłość?
Ale czemu nasi partnerzy wolą umyć samochód albo naprawić komputer, niż powiedzieć: „Kocham”?
– Mężczyzna jest przecież uczony, że powinien sprawdzać się w świecie działania i zadań, to jest coś konkretnego, co on zna i co rozumie. W tym czuje się bezpieczniej niż w świecie deklaracji emocjonalnej, w którym ogarnia go przerażenie.
Mój przyjaciel twierdzi na przykład, że nie lubi nadużyć słowa „kocham”, bo ono często powtarzane staje się puste i rutynowe. On mówi „kocham” w chwilach wyjątkowych.
– Jeśli mężczyzna musi zrobić wysiłek emocjonalny, by z jego ust padła „deklaracja uczuć”, to ona ma dla niego ogromne znaczenie. To nie jest coś codziennego. Kiedy zaś widzi kobietę, której łatwo przychodzą te słowa, zaczyna się zastanawiać: „No to, jak to jest? Ona mówi to cały czas, że mnie kocha. Ale czy to aby na pewno jest prawda?”. Stąd ta dewaluacja romantycznych słów. Jednak przecież ta łatwość mówienia o emocjach nie oznacza, że kobieta nie ma w sobie uczyć, tylko po prostu, że nie ma problemu z ich okazywaniem.
Dlaczego nam jest łatwiej okazywać uczucia?
– Ponieważ u kobiet rozszczepienie rozwojowe pomiędzy „pragnieniem miłości”, a „sukcesem społecznym” nie musi się zadziać. U kobiet łatwiej się to integruje, a ponieważ jesteście oswojone z ekspresją emocjonalną, to potraficie bardziej spontanicznie i swobodnie o tym mówić. Ja jednak myślę, że mężczyzna, który słyszy „Kocham cię”, to wewnątrz bardzo się na to cieszy, choć często stara się nie dać tego po sobie poznać.
Mam wrażenie, że panowie, którzy zaprzeczają, że tego nie lubią, robią to nie do końca świadomie. To jest rodzaj gry. Mają z tego przyjemność, a jednocześnie krygują się. Zaryzykowałabym jeszcze jedno stwierdzenie, że mężczyźni rzadziej wyznają miłość, ponieważ oni tej czułości i „deklaracji miłości” bardziej potrzebują.
Jestem absolutnie zaskoczona tym stwierdzeniem. Dlaczego bardziej potrzebują czułych słów?
– Ponieważ męski głód w tym obszarze, przez lata zaprzeczony, jest większy niż u kobiet. Z mojego doświadczenia terapeutycznego wynika, że desperacja i męskie tragedie związane z perturbacjami miłosnymi są dużo głębsze.
To znów mnie pan zaskoczył! W jakim sensie pan to mówi?
– Znacznie zdrady, zawodu miłośnego, ale nawet taki fakt, że kobieta przez tydzień nie odpowiada mu na SMS-a, kiedy tworzy się nowa relacja, bardzo mężczyznę boli. On z tego powodu przeżywa często wielkie dramaty.
Na koniec chciałam spytać, co my matki możemy zrobić dla swoich synów, by potem mówili żonom: „Kocham”?
– Powinnyście zaprosić ojców do współpracy w wychowaniu. Bardzo ważne, by dziecko widziało rodziców, którzy mówią do siebie czule i ciepło odnoszą się do siebie. To może być pocałunek, pogłaskanie, gest niekoniecznie nawet definiowany słowami. To wszystko pokazuje chłopcu, że w ramach męskości mieszczą się też takie zachowania. Jest jeszcze druga sprawa: taki stereotyp, że mama jest od przytulenia, a tata od wyzwań sportowych. Gdyby te role zaczęły się zrównywać, byłoby idealnie.
Jeśli chłopiec zobaczy na meczu swoją mamę, która gorąco mu kibicuje i tatę, który po przegranej rozgrywce go przytuli, to łatwiej mu będzie integrować obszar miłości i rywalizacji. Dobrze, by on czuł, że te światy się nie wykluczają. Myślę, że wtedy jego przyszła żona będzie słyszała częściej słowa: „Kocham cię”, „Jesteś dla mnie ważna” lub „Dzięki tobie jestem szczęśliwy”.