– To nie jest jakaś misja, czy bohaterski wyczyn. Trafiłem tu z wolontariatu, kilka lat temu i zostałem. I codziennie, coraz mocniej dociera do mnie, jak ważny jest spokój i obecność drugiego człowieka, w tych najgorszych, ostatnich chwilach. A nie każdy chory, ma możliwość odejść , otoczony najlepszą opieką i miłością. Tak to prawda, tu się nie da tak na chłodno, bez emocji, uczuć. Poznajesz tych ludzi, rozmawiasz z nimi, czytasz im książki, podajesz szklankę z wodą. I mówisz, żeby się nie bali, gdy ich serce zwalnia bieg. Choć sam bywasz przerażony, bo jedyne o czym jesteś w stanie myśleć w takich chwilach, to żeby już nie cierpieli. Choroba z którą zmagali się całe życie, odebrała im wszystko. A ty możesz im dać cząstkę siebie, zabrać lęk i po prostu być z nimi, do samego końca. To najważniejsze. I bywają momenty, że wracasz do domu, siadasz na krześle i chowasz twarz w dłoniach. I płaczesz, bo to że pomagasz, nie oznacza, że się z tym godzisz, że zawsze rozumiesz, że akceptujesz.
Szczególnie, gdy umierają bardzo młodzi ludzie. Gdy patrzysz, w gasnące oczy dwudziestolatka i wiesz, że on już nigdy więcej nie pójdzie na spacer, że nigdy więcej się nie zakocha. Gdy słyszysz jak pyta, czy to już, i czy nie będzie bolało. I czy ktoś tam na niego czeka, po drugiej stronie, bo tak bardzo boi się ciemności i zimna. A ciebie miażdży bezsilność i świadomość, że brutalna rzeczywistość, za kilka chwil wywiezie go, w czarnym, plastikowym worku. I nie wiem, co boli bardziej. Jego śmierć, czy ta straszna myśl, że łózko w którym spędził swoje ostatnie dni, nie będzie długo puste.
To ciężka praca, ale nie wyobrażam sobie, żeby tu nie być. To niezwykłe miejsce, choć ludzie określają je „przerażające”. A nie jest takie, jeśli oswoisz śmierć i zrozumiesz, że dotknie każdego, ciebie też. I, że rozmową albo wspólnym milczeniem, sprawiasz, że komuś jest lżej. A czasem i śmiesznie. Tak, potrafimy się tutaj również śmiać, żartować, ogrywać na wzajem w szachy. I plotkować, o nieskończenie długich nogach, nowej pielęgniarki. Mam w sobie tyle pięknych wspomnień, budujących dialogów, ważnych słów, które zostaną ze mną na zawsze. I obrazów pełnych twarzy, mieszkających tu bohaterów. Nie mógłbym inaczej nazwać człowieka, którego nowotwór wymęczył do granic możliwości, i który resztkami sił, podnosi się i podchodzi do okna. I dziękuje, za jeszcze jeden dzień. Nieważne, że zimny czy deszczowy, że znowu boli tak, że nawet morfina nie jest w stanie pomóc. On dziękuje, że dostał jeszcze kilka godzin, że może jeszcze raz, zobaczyć kawałek nieba, uśmiechnąć się do kogoś, zjeść obiad. To takie głupie, nieistotne sprawy, na codzień nie zwracamy na nie uwagi, nie zauważy ich. Są dla nas takie oczywiste, zwyczajne i wręcz banalne. A dla nich, to spełnione marzenie. To największe i najważniejsze. Marzenie o życiu, o jeszcze choć kilku oddechach, jeszcze jednym wschodzie słońca. Ty je po protu masz, bez większego wysiłku, a oni choć zmęczeni i bez sił, muszą o nie żebrać, targować się z Bogiem, o każde kilka minut.
Tak, to tutaj nauczyłem się żyć. Za każdym razem, gdy znowu kogoś „odprowadzam”, towarzyszę w ostatniej podróży, żyje jeszcze bardziej. Żyje za tych ludzi, bo tylko tak potrafię im podziękować. Za niezwykłe lekcje pokory i szacunku, za to, że nauczyli mnie dostrzegać to co ważne i być wdzięcznym, za to co mam.
Wczoraj w nocy, odeszła taka młoda dziewczyna, bardzo się lubiliśmy. Miała w sobie radość, którą powalała, zadziwiała i szokowała, bo nie wstawała już nawet, od miesiąca. Wszyscy tu zdawaliśmy sobie sprawę, jak cierpiała i z jaką przejmującą godnością to znosiła, bez cienia pretensji czy żalu. Gdy rozmawialiśmy ostatni raz, wspomniała, że zawsze chciała pojechać w Bieszczady i wdrapać się, na którąś z gór. I, że tak jej szkoda, że już nie zdąży.
Za tydzień mam urlop, już kupiłem bilety, zgadnij gdzie. I gdy usiądę zmęczony wędrówką, gdzieś na Połoninie, wyciągnę z plecaka list, który do mnie napisała. I przyciskając go mocno do serca, powiem – Dziękuje Asiu, że mnie tu zabrałaś. I głośno przeczytam ostatnie zdanie, jakie po sobie zostawiła – ” Powietrze w płucach uświadamia ci, że nie ma piękniejszego uczucia, bo dzięki niemu, wiesz że żyjesz. Dlatego życzę ci, nieskończonej liczby oddechów. ”
Kilka miesięcy temu, byłam w podobnym miejscu, w hospicjum dla dzieci. Ale dopiero po rozmowie, z moim dzisiejszym bohaterem zrozumiałam, co miał na myśli, wspominając, że ma w sobie tyle ważnych słów, które zostaną z nim na zawsze. Ja też takie mam. Fragment rozmowy, z umierającym dziesięciolatkiem :
” Bo ja tutaj umrę. Ale niech się pani nie smuci. Tu się dobrze odchodzi. Jest spokój i cisza, i wszyscy o nas dbają. O to, żebyśmy nic złego nie czuli. Pytałem tatę, jak to jest kiedy się umiera, bo zawsze myślałem, że wtedy ludzie krzyczą, ze strachu. A to, nie prawda. Bo gdy Grzesiu umierał, to nikt nie słyszał, taki był cichutki. I tata mi powiedział, że wtedy zaświeci ogromny księżyc i otworzy się okno. I będę mógł na niego polecieć. Bo śmierć to taka podróż i ja po prostu wyjadę. Tylko już nigdy, nie wrócę ”
Hospicja, to miejsca, dzięki którym, łatwiej znieść nawet ją – śmierć. A pracujący tam ludzie, zabierają to, co w niej najgorsze. Samotność.