Go to content

Psycholog: dla dzieci obrazy sadystycznie torturowanych ludzi są po prostu OK i oznaczają, że tak można

fot. Imgorthand/iStock

– Ostatnio do mojego gabinetu przyszła dorosła pacjentka, która opowiadała, że w wieku siedmiu lat obejrzała film, w którym główny bohater zmarł na raka i ona to doświadczenie ze swojej przeszłości wspominała jak traumę. Przytaczam tę historię dlatego, by czytelnicy zrozumieli, że małe dzieci naprawdę często rozumieją dosłownie to, co widzą na ekranie telewizora. Dla nich obrazy sadystycznie torturowanych czy zabijanych ludzi są po prostu okej i oznaczają, że tak można – mówi Igor Rotberg, psycholog i psychoterapeuta.

Nasze dzieci są dziś sprytniejsze od nas. Pokonują blokady rodzicielskie zakładane na smartfony w kilka minut. Jeśli zabraniamy im oglądania seriali dla dorosłych, które epatują brutalnością, idą do kolegów. To samo, gdy zakazujemy grać w GTA. Czy w dzisiejszym świecie jest sens zakładać dzieciom blokady na komputery i reglamentować smartfony? Czy słuszną karą jest odłączanie ich od internetu?

Czy pan oglądał „Sqiud Game”?



– Mam taką umowę ze sobą, żeby nie oglądać tego serialu ze względu na swoje zdrowie psychiczne i zawarte w nim sceny, które epatują brutalnością. Ponieważ jednak serial jest teraz popularny wśród młodzieży i, niestety, dzieci, postanowiłem zobaczyć jego fragmenty i doszedłem do wniosku, że ”Squid Game” nie jest jakąś nowością. To problem, z którym zmagamy się od dawna, bo widzieliśmy już podobne obrazy np. „Piłę”, „Igrzyska śmierci” czy „Więźnia labiryntu”. Jednak teraz kłopot polega na tym, że „Squid Game” zyskał tak olbrzymią popularność i z podobnymi sytuacjami rodzice będą mieć coraz częściej do czynienia, bo treści seriali dziś niesłychanie szybko się wiralują. A to oznacza to, że nasze dzieciaki wcale nie muszą mieć w domu Netflixa (gdzie serial jest oznaczony 16 +), by zyskać dostęp do tych obrazów. Treści rozpowszechniają się teraz w internecie błyskawicznie i trafiają w jakiejś części na portale dla małych odbiorców, nawet na te przeznaczone dla tych poniżej 13 roku życia.

Jeśli przypadkiem dziecko kliknie na jakiś link czy obrazek, to jest potem atakowane dziesiątkami podobnych i tu właśnie widzę kłopot. Jeśli dorosła osoba tak zrobi, może potem z pełną świadomością unikać tych treści, a maluch już nie! On będzie klikać dalej. Poza tym dorośli poradzą sobie z tym, bo mają dystans poznawczy i wykształcone mechanizmy obronne, które pomagają im radzić sobie z trudnymi emocjami. Natomiast małe dzieci nie mają jeszcze w pełni wykształconych płatów czołowych w mózgu, co utrudnia im odróżnienie fikcji od prawdy. Maluchy „kupują” wiele scen 1:1. Ostatnio do mojego gabinetu przyszła dorosła pacjentka, która opowiadała, że w wieku siedmiu lat obejrzała film, w którym główny bohater zmarł na raka i ona to doświadczenie ze swojej przeszłości wspominała jak traumę. Przytaczam tę historię dlatego, by czytelnicy zrozumieli, że małe dzieci naprawdę często rozumieją dosłownie to, co widzą na ekranie telewizora. Dla nich obrazy sadystycznie torturowanych czy zabijanych ludzi są po prostu okej i oznaczają, że tak można.

Dlaczego uczniowie przebierają się za tych oprawców w różowych kombinezonach i chcą tak chodzić do szkoły?



– Wie pani, tak było zawsze. Jak ja bawiłem się na podwórku z kolegami w ubiegłym wieku, wtedy w naszej czarno-białej telewizji dostępny był jeden serial „Czterej pancerni i pies” i myśmy przebierali się również za Niemców, czyli wcielaliśmy się w tych złych bohaterów. Przyczyna jest prosta: dzieci nie mają rozróżnienia na dobro – zło. To się kształtuje dopiero we wczesnym wieku nastoletnim. Natomiast kilkulatek odtwarza tę rzeczywistość, która widzi na ekranie. „Squid Game” z całą pewnością normalizuje przemoc, bo pokazuje, że można zabijać bez konsekwencji. To niestety może to kształtować nieprawidłowe mechanizmy zachowań. Jak kolega uderzy dziecko, może nie mieć wyraźnych wyrzutów sumienia i poczucia winy.



Co my rodzice powinniśmy teraz zrobić?

– W naszym dzieciństwie mieliśmy dostęp tylko do telewizora i jak mama powiedziała „nie”, to nie mieliśmy możliwości obejrzeć „filmu dla dorosłych”. Dziś jak zabronimy Krzysiowi, pójdzie on do Jurka i poprosi na przerwie w szkole, by ten pokazał mu wszystko na swoim smartfonie i nawet jak Jurek ma założoną blokadę tzw. kontrolę rodzicielską, często potrafi ją ominąć. Zakazywanie dziś już się nie sprawdza. Dlatego jest tylko jedno rozwiązanie – rozmawiać. Rodzic musi po pierwsze poznawać nowe aplikacje i „doszkolić się”, co jest teraz popularne na YouTube i na Tik-Toku. Druga sprawa jest taka, że nie powinniśmy oceniać od razu, że dzieci oglądają tylko głupie i nieodpowiednie rzeczy. Jak będziemy wszystko krytykować, syn czy córka nie powie nam potem, że coś go czy ją zaniepokoiło. Uzna, że to bez sensu, bo i tak zawsze jesteśmy na „nie”. Podam przykład, przyszła do mnie kiedyś pani z 15-letnim synem, by mu pomóc. Najpierw porozmawialiśmy wspólnie, potem zostałem z nim sam, by kontynuować rozmowę. Na koniec zaprosiłem mamę do gabinetu i powiedziałem jej, co udało mi ustalić, że rozwój syna jest prawidłowy, że wszystkie procesy, także te separacyjne, przebiegają w normie. Spytałam potem mamę, jakich syn ma ulubionych bohaterów i jakiego zespołu lub wykonawcy lubi słuchać. Pani milczała. Powiedziałem jej, że dowiedziałem się tych rzeczy po kilku minutach rozmowy, tylko dlatego, że zadawałem pytanie nieocenne. Mówiłem: „A to ciekawe, a dlaczego?”. Mama natomiast krzyczała tylko: „Za dużo komórki używasz! Co to za głupoty?!”. Dlatego on nie chciał z nią rozmawiać. Dziś rodzice muszą sobie uświadomić, że młodzi będą funkcjonować w tej wirtualnej rzeczywistości i że my tego już nie zatrzymamy.

Jesteśmy z pokolenia imigrantów cyfrowych, więc żeby zrozumieć tubylców cyfrowych, musimy wykonać pewną voltę poznawczą i porozmawiać z dziećmi, bo świat wirtualny dla nich jest bardzo realny. Oni w tym świecie się komunikują ze znajomymi, przeżywają w nim emocje. Oczywiście słownictwo też trzeba dobrać do wieku rozwojowego. Muszę jednak podkreślić tu, że z przykrością obserwuję, że dziś rodzice bardzo małym dzieciom, rocznym czy dwuletnim, serwują tablet zamiast smoczka, by mieć chwilę wolną dla siebie. Niestety to budzi mój jednoznaczny sprzeciw. Jest jeszcze jedna sprawa – jeśli rodzic zauważy, że jego siedmiolatek oglądał sceny ze „Squid Game” i spróbuje z nim na ten temat porozmawiać, nie może liczyć, że taka jednorazowa rozmowa zmieni coś od razu na stałe. To jest dłuższa praca nad budowaniem relacji, po to, by dziecko samo przyszło kiedyś i powiedziało: „Tato, Jacek mi pokazał na swojej komórce taki serial i ja wtedy czułem się źle, jakoś się przestraszyłem”. Ale żeby mogło się to wydarzyć, potrzeba bliskości i zaufania.

Czy jest więc sens zakładanie blokad rodzicielskich na tabletach smartfonach?

– Wszystko zależy od wieku rozwojowego. Nastolatek, jak będzie chciał coś zobaczyć, i tak zobaczy to u kolegi. Natomiast w przypadku młodszych, blokada ma sens, bo oni mogą przypadkiem kliknąć w coś nieodpowiedniego dla ich wieku. Zawsze w przypadku zakładania blokady, tłumaczyłbym, dlaczego to robię. Psychologowie podkreślają, że dziecko, przeglądając internet, może trafić przypadkiem na patostreaming czy pornografię. Pytajmy więc naszych synów i córki, czy wiedzą, co to jest patostreaming? Czy w klasie znajomi to oglądają? I co oni o tym myślą?

Dzieci chcą dziś grać w gry GTA, oglądać seriale dla dorosłych ze względu na znajomych, bo muszą być jak inni i na czasie.



– Pamiętajmy, że ostracyzm społeczny dla młodych nastolatków 11+ jest bardzo trudnym doświadczeniem, a wykluczenie z grupy zawsze boli. W takich sytuacjach warto rozmawiać i tłumaczyć, dlaczego my nie pozwalamy na jakieś konkretne gry czy filmy. Młodszym można zaproponować coś innego atrakcyjnego w zamian i pomóc wymyślić bezpieczną odpowiedź dla znajomych, którzy próbują imponować, że oglądają filmy 16 +. Zabieranie za karę telefonu i odcinanie od internetu dziecka, które obejrzało coś nieadekwatnego dla swojego wieku, moim zdaniem też nie ma sensu. Bo to jest druga strona medalu – taka kara sprawia, że sami uczymy syna czy córkę, jak ulegać przemocy.

Po stronie rodzica jest zatroszczenie się i rozsądna rozmowa, a nie mówienie „nie, bo nie”. Warto też zatrzymać się i zastanowić się, dlaczego dziecko chce grać w tę konkretną grę. Mówmy: „Rozumiem, że moje „nie” sprawia, że czujesz się dziś sfrustrowany. Ale po co ci ten film lub gra? Dlaczego jest taki ważny?”.

Czasem dzieci potrafią nas naprawdę umęczyć, wiercą dziurę w brzuchu, by na coś pozwolić. Mój przyjaciel, gdy syn pyta go po raz enty: „Tato, ale, czemu”, odpowiada: „Bo nie ma dżemu” i dalej już nie dyskutuje. Robi błąd?



– My rodzice jesteśmy tylko ludźmi, nie jesteśmy robotami. Chodzi o to, żeby częściej rozmawiać, niż nie rozmawiać. Nie musimy być idealnymi rodzicami. Dzieci często nas testują, do granic wytrzymałości. Jeśli więc odpowiemy: „Bo nie ma dżemu”, bo potrzebujemy odsapnąć, wróćmy do tej rozmowy następnego dnia. Możemy powiedzieć: „Wczoraj tak ci odpowiedziałem, bo byłem zmęczony, ale chodź, dziś pogadajmy”.


Znam też rodziców, którzy z dziećmi dyskutują bez końca.

– To też jest ekstremum. Jedni stawiają granicę, mówiąc: „Nie, koniec i kropka”, a inni dyskutują bez końca o wszystkim. Pamiętajmy, że w relacji z synem czy córką to my jesteśmy dorosłymi. Jak dziecko stanie na parapecie na czwartym piętrze i będzie się wychylać, to przecież nie będzie pani go przekonywać, by tego nie robiło, tylko złapie za chabety i zestawi go na podłogę. Tu nie ma dyskusji. Tak samo, jak wbiegnie na ulicę, a pani widzi, że nadjeżdża samochód… Zabierze go pani stamtąd, nawet siłą. Ale potem zawsze doradzam rozmowę na ten temat, dlaczego tak, a nie inaczej postąpiliśmy.


Igor Rotberg – psycholog, psychoterapeuta, trener. Wykładowca na studiach podyplomowych z psychotraumatologii. Autor książek naukowych o psychoterapii. Zajmuje się propagowaniem wiedzy z zakresu współczesnej psychologii, przybliżając zjawiska, które są spowodowane rozwojem cywilizacyjnym, technologicznym, zmianami kulturowymi czy społecznymi, takie jak przeciążenie informacyjne, cyfryzacja życia, pracoholizm i wypalenie zawodowe czy medykalizacja życia codziennego.

Igor Rotberg