Dzień dobry, jest mi smutno. Co czujecie, gdy ktoś tak przy was mówi? Niepokój, konsternację, potrzebę powiedzenia: „E tam, minie”. Sklasyfikowania: „Bo to pogoda”, czy pocieszenia: „Będzie dobrze”.
Ech, co za świat ten dzisiejszy, że my się smucić nie umiemy. Ta presja na bycie zadowolonym, wesołym, poukładanym. I niepokój, który budzą ludzie nie za weseli.
Kilka tygodni temu. Spotkanie kilku koleżanek, trochę służbowe. Tata jednej z nich bardzo choruje. Lubimy O., bo jest dzielna i silna. I mimo choroby taty pracuje tak, jak gdyby nic się nie stało.
Jednak O. w pewnym momencie zaczyna płakać. Zapada cisza. Patrzymy na siebie w panice. Na usta ciśnie się to znane: „Nie martw się, będzie dobrze.”
Żadna z nas tego nie mówi, ale jesteśmy przestraszone. Przecież O. jest taka silna. I taka zawsze zadowolona z życia. Wolimy ją taką.
O. ma i tak lepiej. Jej smutek, płacz jest uzasadniony. Człowiek z życiowym dramatem ma taryfę ulgową, ale przyznajmy szczerze – nie za długą. Można przeżywać cierpienia po stracie, kryzysy, ale nie w nieskończoność. Za długo od razu budzi chęć oceny: „Ech, ale ona ma słabą konstrukcję psychiczną”, „Nie, no naprawdę już czas się wziąć w garść, tyle czasu minęło”. Tak, jakby cierpienie miało określony dystans i przekraczanie go było niestosowne.
Ale co mają zrobić ludzie, którym czasem jest smutno po prostu? To nieodłączne poczucie winy, które dziś towarzyszy smutkowi: „Jak możesz być smutna? Jesteś zdrowa, masz rodzinę.” Albo coś tam innego. Więc kulisz się ze wstydu, bo rzeczywiście twój świat jest piękny, więc jak może być w nim miejsce na nostalgię? Gdybyś chorowała, to byś dopiero zobaczyła….
To poczucie winy często „bierzemy” ze swoich domów. Ilu z nas miało rodziców, którzy potrafili pobyć z nami w smutku? Tam uczyliśmy się: „Nie wypada obnosić się ze swoimi nastrojami”, „Ciesz się, że masz dwie ręce i nogi”, „Nie narzekaj, kusisz los”.
Najlepiej jeśli „ci smutni” zatkają się uśmiechem w myśl zasady: „Widzą cię takim jakim się pokazujesz”. Albo pójdą poćwiczyć. To najlepiej. Endorfiny. No i praca– recepta na całe zło. Sprzątanie, mycie okien. Moja babcia uwielbiała powtarzać: „Masz zły nastrój? Bierz szczotkę, mopa. Od razu przechodzi”.
Niektórzy mogą, oczywiście, pocieszyć się jakąś herbatką ziołową. Albo tableteczką. Zupełnie jak w wierszu Szymborskiej „Pigułka”. Oddaj mi swoją przepaść/ wymoszczę ją snem/ będziesz mi wdzięczny (wdzięczna) za cztery spadania/ Sprzedaj mi swoją duszę/ inny kupiec się nie trafi/ innego diabła już nie ma.
I tak sobie snujemy się przez życie. Albo przebiegamy. W tej wiecznej radości, wiecznym „u mnie cudownie”.
Mam taką znajomą. U niej zawsze było cudownie. Jak nie mieli za co spłacać kredytu, jak mąż ją zdradzał, jak dzieci miały problemy w szkole. Czasem chciałam jakoś ją „nadgryźć”, przedostać się przez ten uśmiech, zobaczyć co u niej. Dopiero potem, gdy naprawdę jej się rozsypało życie i już nie można było ukryć się za „cudownie” powiedziała, że jej mama zawsze mówiła, że ludzie kochają cudze kłopoty i nie wolno się odsłaniać.
Ech. Przepraszam, nie gram w to. Nawet jeśli ludzie uwielbiają te moje „nie–idealnie”, bo czują się wtedy lepiej. Szkoda życia na bycie nie sobą. Czasem jestem smutna, czasem wesoła. Czasem moje życie to czarna przepaść, czasem raj prawie. Męczą mnie na świecie setki rzeczy. I już wiele razy przekonałam się, że właśnie w smutku człowiek jest najbliżej siebie. To bardzo ważna emocja, która pokazuje nam, co jest nie tak, za czym tęsknimy. Która mówi o nas więcej niż jedna radość. Po kiego ją tak obsesyjnie zabijać?
Dzięki niej jestem, tu gdzie jestem. Mam fajną pracę, bo tamta mi nie pasowała i byłam przez nią trochę smutna. Mam fajnych przyjaciół, bo osoby, przez które byłam smutna, wyeliminowałam ze swojego życia. Mam dobry związek, bo kiedyś odeszłam od kogoś kto sprawiał, że mało się śmiałam. Pozwalam też się smucić mojemu dziecku, choć najchętniej utuliłabym go i zalała wszystkimi: „nie warto”, „będzie dobrze”.
Spróbujcie. Warto. Gdy nie jestem smutna, że nie mam domu i mój tata jest chory– to jestem bardzo szczęśliwa:)