Droga K.
Nie chcę tu bawić się w stereotypy. Nasza relacja nie jest klasyczną relacją „teściowa – synowa”, a ty jesteś kobietą nowoczesną, zbyt zajętą swoimi sprawami, by w jakikolwiek sposób ingerować w małżeństwa twoich synów. Osobiście nie mogę ci nic zarzucić, brak mi argumentów, żeby cię nie lubić. A jednak czuję i jednocześnie nie czuję do ciebie sympatii. Nie, nie krytykujesz, nie szantażujesz, nie zostajesz w weekendy do późnego wieczora podtykając swojemu dziecku domowe ciasto na porcelanowym talerzyku. Jest inaczej, bo dla ciebie on po prostu nie istnieje. Uznałaś, że cię nie potrzebuje. A to nie do końca prawda.
Czuję się z tym tym bardziej dziwnie, że dla mnie od początku byłaś inna: ciepła, otwarta, ciekawa tego, co mam do powiedzenia. Przyznaję, byłam tobą zachwycona, gdy cię poznałam: piękna, zadbana, czynna zawodowa i uśmiechnięta kobieta w średnim wieku, czerpiąca z życia garściami to, co najlepsze.
On nigdy nie mówił o tobie dużo. Tłumaczył, że byłaś zawsze bardzo zajęta, próbując samotnie utrzymać dom i wychować dwoje dzieci. Wiedziałam tylko, że jesteś silną kobietą, że masz swoje pasje, że dla swoich synów byłaś fascynująca, ale również bardzo wymagająca. Obecna, ale niezbyt czuła, czy empatyczna.
Powiedziałaś mi kiedyś, że ponieważ twój mąż odszedł i zostawił cię praktycznie bez środków do życia z dwójką małych dzieci, obiecałaś sobie dwie rzeczy: po pierwsze, nigdy nie będziesz już zależna finansowo od żadnego mężczyzny, po drugie, zawsze staniesz po stronie kobiet. Po mojej stronie stoisz na pewno. Ale czy i twoi synowie nie zasługują na to samo?
Wiem, że mam twoje wsparcie, że popierasz moje wybory dotyczące mojej ścieżki zawodowej. Nigdy nie robiłaś mi wyrzutów, gdy zdecydowałam, że po półtora roku urlopu macierzyńskiego wracam do pracy, a córkę zapisuję do żłobka. Uznałaś – zawsze uznajesz, że sama wiem najlepiej, co jest dla mnie i naszej rodziny najlepsze. Ciekawe, że zawsze wyłączasz z tych rozmów mojego męża. Jakby się nie liczył.
Cieszę się, że mam cię po swojej stronie – wiem, co mówię, słyszę opowieści moich przyjaciółek o teściowych „z piekła rodem”: wiecznie niezadowolonych, krytykujących, wiecznie „węszących” w poszukiwaniu wszelkich niedoskonałości. Ty nigdy taka dla mnie nie byłaś. Nie kwestionujesz zasad, które wprowadziłam w moim domu, nie przemycasz w ukryciu słodyczy. Nie bawisz się w zbytnie sentymenty na święta i nie wzruszasz na przedszkolnych przedstawieniach w Dniu Babci. Przynajmniej, nie publicznie. Kto wie, jaka jesteś, gdy wracasz do swojego wielkiego, pięknego mieszkania, w którym zgromadziłaś tyle wspaniałych pamiątek z twoich podróży?
Owszem, szalejesz na punkcie swoich wnuków. Ale w zdrowy i umiarkowany sposób. Absolutnie nie uważam, że to coś złego, jeśli nie rozczulasz się nad każdym nowym słowem, wypowiedzianym przez mojego syna. Myślę, że jesteś wspaniałą babcią dokładnie taka, jaka jesteś. Ale widzę, jak ogromna pustka panuje w twoich relacjach z własnymi dziećmi.
Twój syn jest odważnym mężczyzną, dobrym partnerem i wspaniałym ojcem. Mogę na niego liczyć, w każdej sytuacji. Wiem, wierzę, że nigdy by mnie oszukał, bo woli prawdę, nawet tę najgorszą, od kłamstw. To na pewno twoja zasługa, to dzięki tobie jest facetem godnym zaufania.
Myślę sobie tylko patrząc na mojego męża i na ciebie, że mężczyzna potrzebuje zdrowej relacji ze swoją matką. Że nie powinien w dorosłym życiu tęsknić za jej miłością, tą niespełnioną, za czułością, której nie dostał. A on za tym wszystkim tęskni. Miłość i czułość, którą dostaje ode mnie to nie to samo. Czasem (coraz częściej) udaje mi się o tym z nim porozmawiać. Często czuję na sobie jego wzrok, gdy tulę do siebie nasze dzieci, gdy mówię im jak bardzo je kocham. On tak nie potrafi. Są dla niego wszystkim, ale nie potrafi im tego powiedzieć wprost. Nie umie odpowiedzieć na ich czułości, widzę jak go to krępuje. Boję się, bo wiem, że stracony czas bardzo trudno odzyskać.
Drogie matki synów, nie bójcie się im okazywać czułości. Zasada „kochaj i wymagaj – mądrze” powinna obowiązywać w każdym domu. Rodzice, nie wychowujcie chłopców na „twardzieli”, którzy muszą radzić sobie z życiem. Pokażcie im też wrażliwość kogoś, kto poddaje się miłości i potrafi ją okazywać. Dzięki temu będą lepszymi ojcami dla waszych wnuków. I „pełniejszymi” emocjonalnie ludźmi.