Go to content

„Ratunkuuuuuu, on mnie nienawidzi”. Jak przeżyć z nastolatkiem i nie zwariować

„Ratunkuuuuuu, on mnie nienawidzi". Jak przeżyć z nastolatkiem i nie zwariować
Fot. Pixabay / ruben_gal0 / CC0 Public Domain

One dwie. Matki (prawie) jedenastolatków.

Ona Jeden: Co on (w sensie twój syn) taki ciągle na „nie”?

Ona Dwie: A myślisz, że ja to wiem? Nazywam go w myślach: panem Fochem, od razu mi lepiej. Zresztą widzę, że twoja córeczka też już zabiła aniołka w sobie.

Ona Trzy (pocieszająco?): Najgorsze przed wami.

„Oesu. Jeśli to jeszcze nie jest najgorsze, to co będzie potem?” zastanawiam się. I szukam w głowie kontaktów do najlepszych psychologów dziecięcych, bo NA PEWNO będę ich potrzebować. No i rozważam też, jak ja będę się ratować.

– Bycie matką nastolatka to koszmar (koleżanka)

– Błagam, porozmawiaj z psychologami, napisz coś o tym. Jak żyć w domu z wiecznie niezadowolonym, wkurzonym, poirytowanym człowiekiem ( druga koleżanka).

Znajoma psycholog mówi: cieszmy się buntem dziecka, bo to znaczy, że ono jest zdrowe, a nasza relacja z nim jak najbardziej normalna. Bunt jest naturalnym etapem rozwoju. Gorzej, gdy go nie ma. Często tak się dzieje, gdy dzieci muszą być za nas odpowiedzialne, wchodzą w rolę naszego partnera ( np. tata pije, bije, mama szuka w synu lub córce wsparcia, nawet podświadomie). Dzieci, które muszą być „lojalne” często nie mają przestrzeni na bunt.

A co u całej reszty?

Jako nastolatka, nie ja jedna, myślałam o rodzicach: szurnięci, osaczający, zwariowani, męczący, nudni, zabierający wolność. Dopiero po latach zrozumiałam: sporty, ciśnienie na w miarę jako takie oceny, zarażanie miłością do języków, napędzanie do walki to nie było osaczanie i ograniczanie, to był przejaw ich troski o moją przyszłość.

Jako matka prawie nastolatka myślę: Boższ, jak on się tak będzie uczył, to koniec, masakra. Jeśli on tak będzie się zachowywał, to wszystko będzie przeszkodą. Oraz: kto mi podmienił dziecko?!!!

Jak to się, k…, aaaaa stało, że z wolnej i wyluzowanej dziewczyny stałam się męczącą i gderliwą (choćby w myślach) czterdziestolatką. To pytanie retoryczne, wiadomo.

Warto jednak w tym szale zapamiętać kilka, bolesnych być może, prawd:

Po pierwsze: badania wśród osób mających dzieci wykazały, że rodzice nastolatków to najmniej szczęśliwa grupa rodziców ( badania zrobił prof. Czapiński)

Po drugie: dziecko, by stać się samodzielnym człowiekiem potrzebuje dwóch rzeczy

– ustalenia swojej tożsamości

– izolacji od nas, rodziców

Co to jest ustalenie swojej tożsamości? To jest zadawanie sobie miliona pytań. Albo ich nie zadawanie, ale doświadczanie różnych rzeczy. I próba zrozumienia: lubię to serio, czy może lubię to, bo tak mi wmówili rodzice, kumple, nauczyciele.

I tak jest ze wszystkim. Lubię jeździć na nartach, czy oni mnie do tego zmusili? Lubię tenisa, angielski, bieganie, pływanie i życie towarzyskie czy lubią to moi rodzice?

To się nie dzieje, rzecz jasna, na poziomie świadomym. Żaden nastolatek nie jest zdolny do autoanalizy, do której zazwyczaj zdolny jest dorosły człowiek. On po prostu mówi: „Pier…, nie jadę”.

To dlatego często rodzice nie rozumieją,  dlaczego ich dziecko, nagle, nie chce jeździć na wakacje z namiotem, choć do tej pory to kochało. Dlaczego rzuca pływanie czy treningi gimnastyki artystycznej?

To jest trochę tak jakby pakować coś do plecaka dziecka przez kilkanaście lat (to jest fajne, to nie, to mądre, to głupie). To są nasze (rodziców) przekonania, marzenia, pasje, oczekiwania. Często również wobec siebie. W wieku 12 i więcej lat dziecko rozpakowuje ten plecak i mówi: To mi nie pasuje, to głupie, to fajne,  biorę.

A teraz izolacja. Jest bolesna dla nas, rodziców. Często, choć nie zawsze. Bolesna tym bardziej, im jesteśmy samotni w swoim życiu. Niewielu z nas to przyznaje, ale wiele naszych emocji, pragnień dzieci zaspokajają. Potrzebę uwagi, bezwarunkowej miłości, troski, czułości, bliskości fizycznej. To dlatego często ludzie z małymi dziećmi nie rozstają się. Nie tylko z przyzwyczajenie. Też dlatego, że nie muszą konfrontować się z pustką, bo te braki zapełniają dzieci. Nie widzą w pełni siebie, łączącej ich relacji. Gdy dzieci się odłączają, symbioza się kończy następuje bolesna konfrontacja z rzeczywistością. Wracam do punktu wyjścia, jestem sam. Muszę teraz (JA) na nowo się określić, coś z tym zrobić. Radzę sobie z tym jeśli mam wspierającego partnera, jestem osobą samowystarczalną. Gorzej, gdy tak nie jest.

Po trzecie: za późno zaczynamy wychowywać

Niestety, czas nastoletni naszych dzieci to konfrontacja z tym, co zrobiliśmy źle. Jeśli patrzę (na przykład) na mojego syna, który w samochodzie woli sobie pograć niż ze mną rozmawiać, to czyja to jest wina? Jego czy może mnie, która kiedyś wolała porozmawiać w aucie przez telefon z koleżanką niż zabawiać dziecko? Jeśli nasze dziecko nie mogło na nas liczyć w przedszkolu i pierwszych latach podstawówki, bo wciąż słyszało: „muszę pracować”, „muszę posprzątać” to dlaczego nagle ma nam się zwierzać? Jeśli nie nauczyłam go zmywać, sprzątać po sobie, dbać o innych– dlaczego ma to nagle umieć? A może za bardzo cisnęłam? To dlaczego teraz się dziwię, że on ucieka?

Różnica jest często taka, że młodsze próbuje się do nas dobić, starsze ma to gdzieś.

Zaczynamy widzieć te błędy i szybko naprawiać. To może film? Wystawa? Wspólny obiad? Hola, hola, mam to gdzieś, za późno. Nastolatek im silniejszą czuje presję, tym bardziej ucieka. „Ratunku, o co im chodzi”. Nie interesowali się moją nauką, teraz nagle interesują? Nie zajmował się mną, nagle chce? Ej…

Często dopiero bunt nastolatka sprawia, że rodzice weryfikują swoje zobowiązania zawodowe, czas, który poświęcają na życie prywatne, na rozmowy z bliskimi, dbanie o nich. Tylko, że na to jest już trochę za późno. Oczywiście, mniejsze lub większe błędy popełnia każdy z nas, pytanie co dalej z tym zrobimy.

Po czwarte: zamiast wyciągnąć wnioski z przeszłości, popełniamy kolejne błędy

O tym już napisałam wyżej. Błąd to próba powrotu do czasu, gdy dziecko było małe i wracanie do tamtych zasad. Błąd to ciśnienie, stresowanie, naciskanie. Przeczytałam dzisiaj świetny tekst o tym, że nawet nagłe biegnięcie do psychologa jest błędem– bo dajemy komunikat. „Coś z tobą nie tak”. A to najpierw my powinniśmy chodzić do psychologa, często sami. Choćby po to, żeby nauczyć się nowych strategii postępowania.

Jedyne co może zrobić rodzic nastoletniego dziecka to ćwiczyć cierpliwość, spokój wewnętrzny i techniki zen, może się uczyć ustalać nowe zasady jednocześnie respektując zdanie dziecka na ich temat. Może uczyć się towarzyszenia. Bez osądzania, rad, pouczeń. To trochę tak jakbyśmy przerabiali relację z inną bliską osobą– na ile możemy przy niej być po prostu, na ile akceptować, nie chcieć zmieniać, pozwalać na błędy….

Pozwalać na błędy, bo oczekiwać, że nastolatek będzie miał nasz umysł, będzie rozumiał czym skończą się notoryczne wagary, olewanie szkoły, czy inne nieprzemyślane działania to jak chcieć zmienić bieg świata i życia.

Wszyscy dorośli to robią, wszyscy przegrywają. To po co marnować energię?