Myślę: „Wyjdę, trzasnę drzwiami i nie wrócę”. Nie chce mi się powtarzać po tysiąc razy tego samego, prosić o umycie zębów, zamknięcie drzwi, powieszenie kurtek. Tak, bywa tak czasami. Bywa jednak też tak, kiedy myślę: „Dzieci to największe szczęście, jakie mnie spotkało”. I ta myśl nie pozwala mi wyjść. Ta miłość trzyma mnie tu, gdzie jestem.
Poranek. Próbuję usiąść do pracy. Moje dwa Dziki są w domu, bo dziś później do szkoły. „Mamo, pamiętaj kanapki do szkoły”, słyszę od starszego. „Mamo, jeszcze ci powtórzę ten wiersz, co na pamięć muszę umieć”, to młodszy.
Telefon. Szefowa. „Co dziś piszesz?”. Hmm nie wiem, nie mogę się jeszcze skupić. Bo jeszcze zadania z dodawania i odejmowania do zrobienia daję młodszemu. Chce poćwiczyć przed sprawdzianem. Piszę działania. 86 minus 24 równa się… A za chwilę tłumaczę, jaki jest mój najprostszy sposób na odejmowanie. Zatrzymuję się.
Oglądam zdjęcia znajomych zamieszczane na Facebooku. Przytuleni do swoich dzieci. Na spacerze. Na rolkach. Na zawodach. Medale. Występy. Dyplomy. I mamy takie szczęśliwe przy tych swoich małych radościach. Zatrzymują się. Na zdjęcie. Na chwilę ze swoim dzieckiem.
A później każda, tak jak ja, wraca do swojej zabieganej codzienności. Śniadanie. Kanapki do szkoły. E-dziennik. Szybki przegląd planu dnia – plan lekcji, zajęcia dodatkowe. „Co dziś na obiad”, pojawia się. I już jesteśmy głową u siebie. W pracy. Z obowiązkami. Swoim zabieganiem.
Dzwoni wczoraj do mnie przyjaciółka i mówi: „Jestem beznadziejną matką”, śmieję się, wiem, że tak nie jest. „Co się stało?”, pytam. „Mój syn powiedział, że nie jest miłe mieć wymagającą matkę. Czy ja jestem wymagająca?”, pyta. Odpowiedź pozostaje zawieszona między nami. Bo skąd mogę to wiedzieć. Mogę jedynie zawtórować: „Daj spokój, ja się dzisiaj darłam, jak zobaczyłam łazienkę całą w paście od zębów”. Też jestem zbyt wymagająca? Złą matką?. Mówimy: „To jest nic, wiesz, o co ja dzisiaj zrobiłam awanturę? O czym zapomniałam? Co powiedziałam?” . Pocieszamy się w naszym byciu matką nieidealną. Która zawsze ma za mało cierpliwości, za mało czasu, za mało uwagi, za mało chęci.
Obiecujemy sobie: „W weekend. W weekend wszystko nadrobię”. Obiecujemy, że pójdziemy wspólnie na basen, do kina, że pogramy w planszówkę odkładaną przez cały tydzień. Że upieczemy ulubione ciasto. „Przysięgam kochanie, w weekend już na pewno”, mówimy.
Ja mam zamiar zrobić pierogi, ulubione przez moich synów. Jeden pieróg za każde w tym tygodniu: „Kochanie nie teraz”, „Słońce, poczekaj proszę”, „Muszę jeszcze popracować”, „Jeszcze mail/ telefon/coś do sprawdzenia/pranie/odkurzanie”. Jeden pieróg, to mój jeden wyrzut sumienia mniej. Że nie nadążam, jestem za mało uważna, choć tak bardzo chcę inaczej.
Wyszłam w tygodniu pobiegać z przyjaciółką. Późnym wieczorem. „Miałam ciężki dzień”, słyszę. Nie, nie dlatego, że praca, że obowiązki, że coś ważnego się stało, czy nie stało. Ktoś jej powiedział: „Rozumiem, że nie masz czasu dla dzieci, też tak miałam”. „Uwierz, że przepłakałam pół dnia”. Wierzę. „Chowam to w sobie głęboko, nie dopuszczam do głosu, a tak niedużo trzeba, żeby ktoś dotknął mojego najczulszego punktu. Codziennie za nimi tęsknię, każdą minutę, którą poświęcam dla innych ludzi, nie dla nich”. Mogę jedynie powiedzieć: „Rozumiem” i podzielić się podobnymi emocjami. Bo czasu zawsze jest za mało. Za mało dla nas, żebyśmy poczuły się dobrymi matkami. Tak bardzo wysoko stawiamy sobie poprzeczkę…
I siedzę, i patrzę na zdjęcia znajomych z ich dziećmi. „Daj spokój, to takie na pokaz. Że niby jestem taką świetną matką”, usłyszałam ostatnio. A dlaczego nie jest? Co daje ci prawo tak sądzić?
Zatrzymałam się dzisiaj przy tej matematyce. Przy kilku zadaniach. Przy moim dziecku. Zrobiłam sobie w głowie zdjęcie. Kolejne zrobię na ich treningu. Kolejne w drodze do domu, gdy będą dyskutować między sobą. I następne. Jutro przy śniadaniu. I po południu, kiedy wrócą od kolegów. I wieczorem, gdy się przytulą. Bo moja miłość składa się z takich zdjęć. Które pielęgnuję. O których pamiętam. Które mówią: „Zobacz, jesteś uważna. Kochasz i słuchasz. Jesteś, choć czasami wydaje ci się, że jedynie bywasz.”
I robiąc im te ulubione pierogi nie chcą rozpamiętywać tego, czego dla nich w tym tygodniu nie zrobiłam. Ile razy odmówiłam. Ile razy straciłam cierpliwość. Ile razy nie miałam czasu. Nie chciało mi się. Nie. Chcę myśleć o tych zdjęciach. Niech każdy z pierogów będzie nim wypełniony. Ten za buziaka porannego. Ten za pogłaskanie po głowie. Ten za przytulanki na kanapie. Ten za uśmiech. Ten za „Jestem taka dumna”. Ten za „Kocham cię”. Ten za „Uwielbiam cię”. Ten za „Brawo. Świetnie ci poszło”. Ten za każde „Dziękuję”. Ten za „Pamiętaj, że tu jestem, zawsze”.
Stop. Klatka. Zdjęcie. Dowód mojej miłości. Wcale nie zbyt mały. Na tych zdjęciach jestem mamą idealną. Tak, jak ty, jak każda z nas. Składajmy album z takich zdjęć. Zbierajmy je jedno po drugim. Skrupulatnie. Kilkoma gestami, słowami. Bo to one mówią o tym, jakimi matkami jesteśmy. I kiedy pomyślisz: „Jaką beznadziejną matką jestem”, otwórz ten album. I przekonaj się, jak bardzo kochasz.