Jakiś czas temu miałem przyjemność rozmawiać z Martą Niedźwiecką. O bardzo wielu rzeczach. Jednym z poruszanych tematów było układanie sobie relacji w rodzinach patchworkowych i to, że mistrzami w tego typu operacjach są Niemcy. Tam widokiem wcale nie takim rzadkim jest wspólny wyjazd rodziców, wujków i cioć na wakacje. Podziwiam, ale sami jesteśmy na etapie wykonywania pierwszych kroków w budowaniu komunikacji między wszystkimi uczestnikami tego układu. Albo inaczej. Ja jestem na tym etapie.
W czasie długiego weekendu Maria świętowała swoje 9. urodziny. Robiła to w czasie kilku imprez. Zaczęła od spotkania z dziadkami (rodzicami mamy) na działce, żeby tuż po powrocie do domu spotkać się z moimi rodzicami. Dzień później miała do obskoczenia aż dwie imprezy – dla koleżanek w parku zabaw oraz dla całej rodziny u nas w domu. Kończy dzisiaj rozdając cukierki w szkole. Żyć nie umierać. I o ile dla niej wszystkie pięć spotkań było radosne, ekscytujące i pożądane, o tyle dla mnie drugie z niedzielnych spotkań już nieco mniej.
Odkąd jestem z moimi dziewczynami, to drugie tego typu spotkanie. Rok temu nie brałem w nim udziału. Nie będę szukał wymówek – na tamtym etapie było to dla mnie po prostu zbyt trudne. No, ale minął rok, a ja zamierzam z nimi żyć tak długo, jak to tylko możliwe, więc przyszedł czas, żeby stanąć na wysokości zadania. Jak powiedzieliby niektórzy zachować się po męsku.
Nie wiem, nie pamiętam, jakie miałem oczekiwania wobec tego spotkania, ale jakiekolwiek by nie były, dość szybko zderzyłem się z szorstką rzeczywistością. Jednak z perspektywy kilku godzin od tego wydarzenia, mogę spokojnie stwierdzić, że wbrew pierwszym przemyśleniom tragedii nie było. Najprzyjemniej też nie, ale trudno, żeby było inaczej, ponieważ…
Musisz mieć świadomość, że jesteś nowy
Pamiętasz, jak czułeś się po przyjściu do nowej pracy? Tylko nie takiej, w której swoje obowiązki wykonujesz bez kontaktu z ludźmi, w jakiejś zgrzybiałej piwnicy. Mówię o pracy, w której pracuje ktoś więcej, niż śpiący w recepcji ochroniarz-rencista. Znam tylko jedną osobę, która w takiej sytuacji czuje się jak ryba w wodzie (lub dobrze udaje) i wchodzi z przytupem do nowej organizacji tak, jakby była tam od lat. Zwykle jest trochę inaczej. Pierwsze słowa zamieniasz z siedzącą obok osobą, kiedy pytasz jak wydrukować tabelę z Excela. Kolejne w kuchni pytając, czy maszyna stojąca na stole to ekspres do kawy, czy element satelity. To naturalne i w sytuacji, o której piszę, jest podobnie.
Musisz mieć świadomość, że niewiele wiesz
Powinieneś być przygotowany, że dziadkowie będą wspominali sytuacje, kiedy się wspólnie spotykali. Także w całym gronie. Wzajemne zapraszanie się na działki, do domów, rodzinne uroczystości też nie powinny Cię zaskakiwać. Jeżeli relacje rodzinne zostały ułożone tak, że ludzie nie mają do siebie pretensji, nie patrzą na siebie jak na największych wrogów, a funkcjonują normalnie (tak jest u nas), takie sytuacje będą naturalne. Na to byłem akurat przygotowany J
Musisz mieć świadomość, że wychowujesz dziecko
I to jest myśl, która w najcięższych chwilach takiego spotkania powinna pojawić się automatycznie. Zamiast przejmować się tym, że jesteś średnio angażowany w rozmowę, czy zajmujesz się obsługą kelnerską, myśl o tym, że kilka dni temu dostałeś własnoręcznie przygotowany prezent ze słowami „Kocham Cię wujek”. O tym, że spędzasz ze swoją patchworkową (strasznie to brzmi) córką każdą wolną chwilę. O tym, że to Ty następnego ranka, i każdego innego, będziesz robił jej śniadania i odprowadzał do szkoły, robiąc po drodze z siebie pajaca. Musiałbym wymieniać na kolejnych dziesiątkach stron.
A rodzina i sztywne spotkania? Wierzę, że analogia do pojawienia się w nowej pracy. Na razie szefowa przedstawiła mnie załodze. Następnym razem trochę o sobie opowiem. Potem jeszcze rozmowa w kuchni, szukanie punktów wspólnych. Kilka lat i wyjdziemy razem na piwo.