Chciałabym wysupełkować frywolitkową gwiazdkę. Wykonać kartki świąteczne. Albo zaszaleć na maszynie do szycia. Może zrobić kalendarz adwentowy (chyba raczej trzy). Lub też ze spokojem poczytać książkę, tak rozdział albo dwa, a nie pół strony z wyszarpywaniem kartek w trakcie.
Chciałabym coś napisać, gdy słowa z głowy wylatują niczym gołębie z klatek wypuszczane, a nie gdy książę zaśnie. Ewentualnie poćwiczyć jogę i bezpiecznie schodzić z pozycji psa z głową w dół na kolana, bez raczkującego syna pod brzuchem, zaglądającego pod swobodnie zwisającą bluzkę.
Tymczasem książę nie sypia dobami całymi (i całe szczęście), a gdy już to robi, to strawę trzeba przygotować i obejście ogarnąć, pranie wstawić, pranie przerzucić do suszarki, pranie z suszarki wyjąć (oż cholera, właśnie czeka od rana!), pranie złożyć i wynieść (nie prasuję, wystarczy mi atrakcji z praniem). I zazwyczaj gdy opadam lekuchno na oparcie kanapy z gorącym kubkiem słabej kawy – syn otwiera brązowe oczęta i rozdziera ust korale. I z rękodzieła nici (dosłownie).
Czas sprzyja, ręce świerzbią, a syn woli burzyć wieże z klocków albo spierniczać ku schodom i mozolnie się na nie gramolić.
Nauczyć się przekuwać chęci twórcze w zabawy odtwórcze – zadanie na nachodzący adwent. Poziom master.