– No o co tyle hałasu? – powiedziała pani z pieskiem równo rok temu przed moim kioskiem. – Normalna data, jak każda inna. Co miesiąc jest 31. – Chyba nie co miesiąc, he, he – wyśmiał ją elegancki gbur w garniturze. – O co pani w ogóle chodzi? Na koniec roku trzeba się zabawić. Taka tradycja.
Jak tradycja, to mus. Przede mną kolejna, upojna (głównie dla sąsiadów i głównie alkoholowo) noc sylwestrowa, czyli domowy kinderbal do 22. I awantura o północy, bo fajerwerki za jasne. I za głośne. I w ogóle, gdzie jest moja świnka Peppa, ta do spania?!
Co roku czuję, że ten lekki dreszczyk emocji, który powinien towarzyszyć mi już w okolicach godziny 15:00 odzywa się dopiero koło 19. I jest raczej związany z tym, że w domu, za przeproszeniem, burdel, naczynia ze zmywarki nie wyjęte, zabawki prowadzą koczowniczy tryb życia, a dziatwa rozbiega się do domu ruchem zupełnie niejednostajnym. Żadna tam „noworoczna gorączka”. Nerw codzienny, tyle.
– Cholera, jaki dreszczyk?! – mówi moja rozsądna przyjaciółka, a lewe oko już jej „lata” . – Od trzech lat się nie wysypiam: najpierw 9 miesięcy jako inkubator, potem rok nocnego wycia, przewijania i karmienia, a teraz ciągle katary i bunt dwulatka. Żebym świadomie zarwała noc dla jakiejś bandy odpicowanych na błysk bab z telewizji? One w rekordowym tempie zrzuciły świąteczny tłuszcz. Ja nie mogę zrzucić mojego od dwóch lat. I w sukience z H&M wyglądają tak, że bym tę sukienkę kupiła. Raz się nawet dałam nabrać, dziękuję. Chybiona inwestycja. „Pretty woman” już widziałam, i te inne co w kółko powtarzają też. Fajerwerki? Obejrzę sobie w telewizji, dzień po. Idę spać o 22. Koniec, kropka.
– A ja idę na sylwestra do kina – mówi nasza znajoma i wyciąga z reklamówki święcącą kreację „a la glista” w kolorze srebra. – W ten dzień nie można siedzieć w domu. To przynosi pecha! A już w byle czym, o na pewno nie! Przed świętami kupiłam sobie świetny ciuch, no przecież nie mogę go nie mieć gdzie założyć!
– Zwariowałaś? – diagnoza przyjaciółki jest bezlitosna. – Kto będzie w kinie oglądał twoje ciuchy?! Po ciemku? I po jakiego diabła wciskasz się (aj!) w coś tak niewygodnego? Coś ci się od tego poprawi? Lepiej zrozumiesz co ten albański reżyser chciał ci powiedzieć?
Znajoma nie zrozumiała, strzela mini focha i burczy coś pod nosem o tym, że przynajmniej Gośka zzielenieje jak ją w tej gliście zobaczy. I, że mąż ją zapewniał, że idą na maraton komediowy, nic ambitnego. Z resztę, nieważne. Dla niej liczy się, żeby w Nowy Rok wkroczyć śmiało, w butach na obcasie. Najlepiej w nowych butach na wysokim obcasie. Bo przecież jest taka wróżba: Jaki Sylwester, takie całe 12 miesięcy po nim. Dlatego Iwonka wyjdzie dziś z pracy o 13, bo 13:30 jest umówiona (już od przedświąt) u kosmetyczki „na paznokcie i mejkap”.
– Będziesz z tymi pazurami i sztucznymi rzęsami jak Dragqueen metrem?… – wydyma usta moja przyjaciółka. – A jak ci coś odpadnie?
– Daj spokój. Nowy Rok to jednak nowy początek – rozmarzam się w bliżej nieokreślonym kierunku. – Ja tam Iwonkę trochę rozumiem.
To prawda, trochę rozumiem. Rozumiem to „zaklinanie” rzeczywistości ponoworocznej, to nadawanie magicznych znaczeń końcom i początkom. I te postanowienia noworoczne: „od 1.01. się odchudzam” albo „ znajdę w końcu czas dla siebie”. I nawet jestem w stanie pojąć tę Iwonki rywalizację z Gośką na lepszy noworoczny image. Dopóki nikt mi nic nie każe i nie narzuca, mogę zrozumieć wszystko. Ale cholera jasna, ja się dziś w srebrną glistę nie zapakuję, bo „taka tradycja”. Nie zrobię bilansów (po co się dobijać) i postanowień (stracone złudzenia). Przywitam 2016 jak starego znajomego, o którym coś tam już wiem, ale zostawiam mu jeszcze jakiś margines zaskoczeń. I pójdę spać.
Jedno jest pewne: 31.12, to zawsze tylko data. Dla niektórych symboliczna, dla innych bez znaczenia. Więc spędzajcie ten dzień tak, jak lubicie, byle było wam dobrze;) A w Nowym Roku wrzucajcie częściej „na luz”. To jedyna rzecz, której będzie można wam szczerze pozazdrościć. W kontekście sylwestrowych paznokci i mejkapu, oczywiście :). I jeszcze, życzę, żeby wam nic nie odpadło;)