Go to content

Niewidzialni ojcowie. Kiedy tata nie chce zajmować się dzieckiem

Niewidzialni ojcowie. Kiedy tata nie chce zajmować się dzieckiem
Fot. iStock/AleksandarNakic

Ten problem funkcjonuje często jako temat tabu, szczególnie w rodzinach, które żyją na większej niż średnia stopie materialnej, choć nie jest to reguła. Mimo, że psycholodzy biją na alarm, podkreślając jak ważny jest dla dzieci czas, spędzony z tatą, przerażająco duża grupa ojców woli pozostać „niewidzialnym”. W ciągu tygodnia widzą dzieci tylko wcześnie rano i późnym wieczorem, kiedy maluchy już śpią. W weekendy robią co mogą, byle się nimi nie zajmować, zasłaniając się zmęczeniem, pracą, czy argumentując „ty to robisz lepiej” i zostawiając kwestię zorganizowania dzieciom zajęć na głowie partnerki. A jeśli już zdecydują się na „wymęczony” spacer, obecni na nim są tylko ciałem. Gorzej być nie może.

Przecież chciał

–  Nie rozumiem – mówi Małgosia, mama dwuletniego Kacpra i pięcioletniego Antka. – Przecież on chciał mieć dzieci. Rozmawialiśmy o tym jeszcze przed ślubem. Cieszył się z dwóch kresek na teście, chodził ze mną na badania kontrolne, był przy porodzie. Kiedy urodził się nasz pierwszy syn, jeszcze jakoś się mobilizował, wychodził na spacer. Potem zaczął się stopniowo odsuwać, wycofywać. Od urodzenia drugiego syna, praktycznie nie ma z dziećmi kontaktu. To prawda, mój mąż ma wyczerpującą pracę, ale ja również pracuję, na pół etatu, bo przecież zajmuję się domem i synami. Chciałabym mieć chwilę dla siebie, ale najbardziej zależy mi, żeby dzieci miały ojca…

Schemat jest taki sam: on wraca z pracy, odpoczywa, najchętniej tak długo, że w końcu to partnerka kąpie i kładzie dzieci spać. Do soboty jakoś dotrwa. W weekend ona prosi „Zabierz ich na spacer, rozłóż planszówkę, poczytaj”, a on obiecuje, że zaraz, za chwilę, za godzinkę. Ona się upomina, on czuje coraz większa presję. Atmosfera robi się coraz bardziej napięta, więc ona odpuszcza, dla dobra dzieci. Ubiera je, wychodzi na plac zabaw, albo sama wyciąga kredki. A on? Cieszy się wolnym czasem.

Mąż Beaty zaczyna chorować już w piątek wieczór. Boli go głowa, więc w sobotę śpi do południa. W domu musi być cicho. Jeśli nie jest, istnieje duże prawdopodobieństwo, że zostawi ich i pojedzie do kawiarni albo na zakupy („Przecież ja muszę odpocząć”).

– Wcześniej jeszcze próbowałam, organizowałam im bilety do muzeum, do kina – mówi Beata. – Mąż sam nigdy nie wykazał żadnej inicjatywy. Rozkładałam gry planszowe. Raz nawet wyjechałam bez zapowiedzi. Odwiózł dzieci do swoich rodziców, a sam wrócił do domu, miał dwa dni wolnego. Kiedy próbuję z nim o tym rozmawiać, zaczyna krzyczeć, żeby na niego nie naciskać, a poza tym, to przecież i tak codziennie coś dla nas robi, bo chodzi do pracy i zarabia pieniądze. Czy kocha dzieci? Nie wiem już sama. Myślę, że gdzieś w głębi kocha, ale nie ma ochoty na bliższy kontakt. Chyba, że gdzieś wśród znajomych, żeby nie zostawać w tyle i pokazać jakim jest dobrym ojcem. Patrzę na to i chce mi się płakać. Dzieci robią sobie nadzieje, są szczęśliwe, a kiedy wracamy do domu, wszystko wraca do „normy”

Matki są samotne

Do czego to prowadzi? To dość oczywiste. Coraz bardziej sfrustrowane i zmęczone partnerki „wybuchają”, w związku i w domu wszyscy odczuwają skutki coraz większego napięcia. A dzieci rosną z wszczepionym modelem rodziny, w której tata jest tym „od pieniędzy” (argument „przecież zarabiam, dzięki mnie macie to wszystko”, słyszą tak często, ze przyjmują go jako niepodważalny), a mama – nawet jeśli i ona również pracuje zawodowo – rodzicem „od wszystkiego”. Rośnie poczucie odrzucenia przez ojców, rośnie mur niezrozumienia. Kontakt wciąż „odkładany na później” nie następuje.

Więc dlaczego?

Psychologowie wymieniają kilka podstawowych czynników przyczyniających się do takiej sytuacji.

Presja sukcesu

Mężczyźni, którzy odnoszą sukcesy na wysokich stanowiskach odczuwają dużą presję, by powiodło im się także w życiu rodzinnym. Chcą móc się chwalić. Tymczasem z dziećmi, które z racji swoich obowiązków zawodowych, widują rzadko, czują się po prostu nieswojo. Zamiast próbować znaleźć jakąś pierwszą nić porozumienia, uciekają więc przed poczuciem porażki, przed tym co jest dla nich trudne. Zwłaszcza, że początkowo maluchy wychowywane przez matki buntują się przeciwko obecności ojca.

Brak przykładu

Dzisiejsi 30-to  i 40-latkowie, wychowywali się zazwyczaj w rodzinach, w których główną osobą opiekującą się dziećmi była matka. Ojciec był zazwyczaj jedynie tym, który chodzi do pracy, czasem przywoła do porządku krzykiem, nierzadko klapsem. Nie mając odpowiednich wzorców, mężczyźni nie umieją nawiązać kontaktu z dzieckiem, które jest już na tyle duże, że można z nim zagrać w piłkę, pokolorować  poczytać książkę, czy poukładać klocki. Są to dla nich sprawy nudne i zupełnie nowe.

Zbyt późno nawiązany kontakt z dzieckiem

Wielu mężczyzn widzi dzieciństwo jako czas bliskości między matką a dzieckiem. Nie chcą „przeszkadzać”, a rezultacie tracą możliwość poznania syna, czy córki, nawiązania z nimi bliskiego kontaktu. Kiedy „się budzą”, jest już za późno, każda próba wydaje się nienaturalna, trudna. Im starsze dziecko, tym bardziej jego obecność wydaje się niekomfortowa.

Niechęć matki w stosunku do działań ojca

Czasem same partnerki zniechęcają swoich mężów do zaangażowania w opiekę nad wspólnymi dziećmi. Krytykują, poprawiają, nie potrafią zaufać, uważają, że one zrobią wszytsko lepiej, szybciej, sprawniej. Zrezygnowany ojciec powoli odsuwa się coraz dalej, zostawiając całe to pole matce. Czas mija, ona jest coraz bardziej zmęczona, narzeka, że jest ze wszystkim sama. Ale on nie wie „jak to robić” bo nie miał okazji się nauczyć.

Zmęczenie

Praca w korporacji, czy na wysokim, odpowiedzialnym stanowisku okazuje się bardzo kosztowna emocjonalnie. Jeśli wywiązywanie się z obowiązków zawodowych stanowi obciążenie ponad możliwości, praktycznie brak już sił na realizowanie się w ojcostwie, czy małżeństwie. Uczucie, że się „zawodzi” nie jest moblizujące tylko jeszcze bardziej dołujące. Warto się także wówczas zastanowić, czy nasz partner nie ma depresji.

Przyczyny ojcowskiego „odrzucenia” są różne, nie warto generalizować. Zjawisko jest jednak niebezpieczne, ze zwględu na bardzo negatywny wpływ na rozwój i umiejętności społeczne naszych dzieci. No i, rzecz jasna, na komfort psychiczny i samopoczucie nas samych.