Go to content

Moje dzieci mówią: „My jesteśmy roślinożerne. Jak diplodoki czy słonie”. Z Piotrem Głowackim o wychowaniu bliźniaków i filmowym detektywie

„Detektyw Bruno” to doskonałe kino familijne. „Idźcie. Będziecie się bardzo dobrze bawić z dzieciakami. A może po wyjściu z kina nie zanurzycie się w telefonie, tylko sobie o tym, co zobaczyliście, pogadacie. Selfie rodzinne znad pizzy zrobicie potem” – taką recenzję filmowi wystawiła napisała Karolina Korwin Piotrowska. Zgadzamy się z nią, dawno tak wzruszającego ale i zabawnego filmu nie wiedzieliśmy. Między innymi z tej okazji spotkaliśmy się, by porozmawiać z Detektywem Bruno, czyli aktorem, Piotrem Głowackim, prywatnie ojcem bliźniaków: Idy i Aarona.

Czy to prawda, że z dziećmi na planie gra się trudniej, bo one błyszczą na ekranie tak, że dorosły aktor zawsze pozostaje w cieniu? W dodatku nic nie jest z nimi pewne na 100%. Tak mówi wielu aktorów…

– Mam odwrotnie, uwielbiam grać z dziećmi. Kiedy dorosły aktor wymyśli sobie swoją postać, to ona i tak sprawdza się dopiero w akcji, w tarciu z drugą postacią. To od spotkania z drugim człowiekiem zależy, czy zacznie w pełni żyć. Dlatego tak przyjemnie zawsze jest grać z Dorotą Kolak i Karoliną Gruszką, których postaci są za każdym razem inne i ciekawe. Ale spotkanie z Iwem Rajskim, dziesięcioletnim aktorem ma sobie coś jeszcze, pewien aspekt przygodowy, bo przecież dzieci nie antycypują, nie przewidują. Mój detektyw Bruno został więc wrzucony na głęboką wodę.

Jaki jest Iwo?

– Kiedy przyszedłem na zdjęcia próbne i okazało się, że przed kamerą stanę z Iwem, bardzo się ucieszyłem, bo pięć lat temu pracowaliśmy razem przy serialu „Na noże”, gdzie graliśmy ojca i syna. Wtedy moja żona była w ciąży, więc moje myśli na tamtym etapie życia były już bardzo blisko dzieci. Iwo jest fantastyczny, nie dość, że ma to „coś”, co nazywamy „ekranowym czarem”, to jest też spontaniczny i otwarty, skupiony i bardzo profesjonalny.

Kto za was robił te wszystkie kaskaderskie sztuczki?

– Obaj wszystkie sceny kręciliśmy bez dublerów, z czego jesteśmy dziś bardzo dumni. (uśmiech) Oczywiście na planie była ekipa kaskaderska Tomka Lewandowskiego, która nas przygotowywała i zabezpieczała, dzięki czemu mieliśmy szanse na „szalone, jak na nasze standardy, elementy wspinaczkowe i ekwilibrystyczne figury. Byliśmy więc z Iwem teamem na planie świetnie asekurowanym i dlatego ekranowo samodzielnym.

Czytałam, że uprawiasz wspinaczkę z żoną oraz dwójką dzieci, 5-latkami Idą i Aaronem. Jak to realizujecie?

– Wspinanie moich dzieci polega na tym, że pozwalamy im wchodzić na wszystko, co się nie przewróci. (śmiech) Jak tylko zaczęły chodzić, to zorganizowaliśmy mieszkanie tak, by mogły swobodnie uruchomić myślenie 3D. Mieszkamy w kamienicy i do sufitu mamy 3,5 metra, a w salonie wiele półek z książkami, które przygotowaliśmy na ich ciąg ku górze i muszę przyznać, że ostatnio Ida i Aaron zdobyli już top, czyli dotarli pod sam sufit. Kiedy natomiast jesteśmy w hali wspinaczkowej czy w skałach, to moje dzieci, jeśli mają ochotę – wspinają się z nami. A kiedy na to nie mają ochoty – robią coś innego. Niedawno w ramach dodatkowych zajęć poszły ze swoim przedszkolem na taką ściankę. Potem panie opowiadały mi, że myślały, że skoro dla nich to nie pierwszyzna, będą brylowały na wysokościach, a okazało się, że większość czasu spędziły na ziemi, pomagając swoim przyjaciołom i przyjaciółkom. Kibicowały: „Tu postaw stopę. Nie martw się. Spróbuj jeszcze raz. Nie za wysoko. Spokojnie”.

O rany, jakie to fajne!

– Fajne. I daje efekty. Kiedy ostatnio Ida i Aaron byli z Agą w Arco w Dolomitach to z radością zrobili swoje pierwsze dziesięciometrowe drogi asekurowani „na wędkę” przez naszą znajomą trenerkę. Ciekawa rzecz przy okazji, że do skoków rozwojowych często przydaje się inspiracja kogoś innego niż rodzice.

 

View this post on Instagram

 

A post shared by Piotr Głowacki (@spokuj)

A jakie było twoje dzieciństwo?

– Wychowałem się na wsi. Mieszkałem w dziwnym miejscu, bo w bloku przy szkole, którą postawiono na samym środku pola. Siłą rzeczy dostałem od rodziców dużo wolności. Jako kilkulatek wsiadałem na rower i jechałem przez łąki odwiedzić kolegów i koleżanki, którzy mieszkali w gospodarstwach w promieniu kilkaset metrów. Pamiętam, że wtedy wszystkie dzieci wspinały się po drzewach, a dziś tego nie widzę. Nie trzeba było do tego nikogo zachęcać, bo naturalnie po prostu kiedyś kopiowaliśmy swoje zachowania.

Dziś jak wychodzę z Idą i Aaronem do parku, to słyszę na około przerażonych rodziców: „Stop! Nie wolno!”. Owszem dzieci mają teraz piękne place zabaw, ale ja lubię swoim opowiadać, że nasi przodkowie żyli na drzewach, że w koronach są gniazda, że żyją w nich ptaki, że po drzewach można chodzić tak, by ich nie niszczyć, nie okaleczać. Jeśli ktoś z twoich czytelniczek i czytelników jest szczególnie zainteresowany wspinaczką, to co tydzień mam audycję w internecie z Robertem Subdysiakiem -„GatkiWspinaczkowe”, w której odkrywamy wszelkie aspekty wspinania i życia. (uśmiech)

Macie w domu zwierzaki?

–  Tak mamy jednego psa, Sisi, i bardzo się cieszę, bo to dla moich dzieci doświadczenie współistnienia istot różnych gatunków i nauka odpowiedzialności. Rozmowę z nimi o zwierzętach zdecydowanie ułatwia nam fakt, że sami nie jemy zwierząt, cała nasza rodzina nie je mięsa, nie musimy więc opowiadać historyjek: „O popatrz, jaka fajna bajka o śwince Papie, a tu masz plasterek mięska. Mięsko jest dobre”. Oczywiście moje dzieci wiedzą, że są na świecie drapieżniki, które zabijają inne zwierzęta i jedzą ich mięso, ale my ludzie mamy wybór. Dzieci same w relacjach z innymi mówią o sobie: My jesteśmy roślinożerne. Jak diplodoki czy słonie”. (śmiech)

Powiem ci coś jeszcze — wierzę, że dzieci w naturalny sposób bardziej niż jedzeniem… żywią się uwagą. To jest ich główne paliwo. Kiedy są głodne poproszą mamę czy tatę o kanapkę. W każdym domu jest woda i kawałek chleba, więc przeżyją. Natomiast z uwagą w dzisiejszym świecie nie jest już tak łatwo. Dlatego oboje z moją żoną staramy się ją dostarczać świadomie. Może łatwiej nam to dostrzegać, bo kiedy masz obok siebie dwojaczki, to bardzo istotne jest sprawiedliwe jej dzielenie. Zauważyliśmy, że nasze dzieci są na to wrażliwe. Dlatego, kiedy mnie wołają, próbuję – być. Kiedy mnie o coś pytają – jeśli tylko mogę – odpowiadam. Jeśli nie znam odpowiedzi, szukam razem z nimi.

Podczas premiery filmu „Detektyw Bruno” moja koleżanka z redakcji zauważyła, że ustawiła się do ciebie spora kolejka dzieci po autograf. W pewnym momencie musiałeś odejść, by nagrać krótki wywiad przed kamerą. Dziewczynka, która była następna w kolejce bardzo się tym zmartwiła, a ty przykucnąłeś, spojrzałeś jej w oczy i powiedziałeś: „Olu, ja do ciebie wrócę! Nic się nie martw, poczekaj chwileczkę”. I wróciłeś. Niewiele popularnych osób ma taką uważność w sobie. Skąd w tobie taka empatia wobec dzieci?

– Ależ to nie jest tak, że ja zawsze mam cierpliwość i empatię, choć oczywiście staram się. Raczej mam poczucie, że moje rodzicielstwo to seria różnych porażek.

Nie jesteś dla siebie przypadkiem zbyt surowy? Zawsze myślałam o tobie i o twojej żonie Agnieszce, że jesteście tak bardzo oddanymi rodzicami, że wasze dzieci mają z wami cudowne dzieciństwo.

– Mają z nami na tyle dobrze, na ile nam się udaje (śmiech). Absolutnie nie żartuję z tymi porażkami. Nie chcę być figurą wzoru dla kogokolwiek, bo czuję się ojcem niedoskonałym. Pamiętam, że kiedy urodziły się moje dzieci, uderzyła mnie oczywistość, że noworodek jest czysty jak „biała karta”. Wtedy pojawiła się dość dotkliwa świadomość, że sama moja obecność zapisuje na tych „białych kartach” wszystko, co nowe jako wzór ich przyszłych zachowań. To we mnie obudziło poczucie wielkiej odpowiedzialności, bo pomyślałam sobie, że zwykła nieopatrzność człowieka nieoświeconego, którym jestem, odciska swój ślad. Doszedłem więc do wniosku, że ponieważ jestem ojcem niedoskonałym, to mogę tylko starać się ograniczać w sobie te różne niefajne elementy.

Pamiętasz swoją pierwsza myśl, kiedy urodziła się Ida i Aaron?

– Pierwszym moim zadziwieniem było, że Ida i Aaron to jednostki całkowicie odrębne od siebie i ode mnie, choć bliźniaki i choć urodziły się z mieszanki genów moich i Agnieszki. Pierwszym moim zadziwieniem było, że Ida i Aaron to jednostki całkowicie odrębne od siebie i ode mnie, choć bliźniaki urodziły się z mieszanki genów moich i Agnieszki. Pierwsza myśl była taka: „Przecież my się nie znamy”. Wtedy uświadomiłem sobie, że nasza wspólna przygoda będzie polegała na wzajemnym poznawaniu się. Naszych osobowości, temperamentu, potrzeb.

Ojcostwo jest dla mnie budowaniem tej relacji. Lubię mówić o sobie, że jestem opiekunem, bo małe dziecko jest przecież skazane na moją opiekę. To automatyczne postawienie rodzica w roli wzoru człowieczeństwa może rodzić strach, który przeradza się w rodzicielską megalomanię, budzi zapisany w nas wzór Boga. Mogą pojawić się wtedy zdania: to ja cię zrobiłem, będzie jak ja chcę. Nieodgadnioną zagadką jest, na ile człowiek rodzi się jakiś, a na ile kształtuje go właśnie ten opiekun, matka lub ojciec.

Skłaniam się do pierwszej teorii. Być może dlatego, że moja córka jest zupełnie różna ode mnie. Jesteśmy – jak ogień i woda.

– To w ogóle jest bardzo ciekawy temat. Jest taka teoria, która mówi, że jeśli chcesz, by dziecko poszło w lewo, to pchaj je w prawo. Dorastanie polega też przecież na byciu w kontrze wobec swoich rodziców. Wcale nie jest powiedziane, że twoja córka urodziła się tak bardzo różna od ciebie. Może stała się taka w opozycji na twoje działania? Żeby odnaleźć swój raj, musi uwolnić się z twojego. To też jest możliwe.

Co dla ciebie jest najważniejsze w wychowywaniu dzieci? Jaki zestaw wartości?

– To jest dla mnie paradoks dzisiejszej rzeczywistości, bo uważam, że gdybyśmy zamiast mówienia, że najważniejsza jest Polska, naród czy nawet rodzina, ustawili w centrum dziecko, to świat na pewno byłby lepszy. NAJWAŻNIEJSZE SĄ DZIECI! Chodzi mi o to, że gdybyśmy uczyli już w szkole tego, jak uwrażliwia się człowiek, jak szanować jego granice i niezależność, jak się uczyć, to świat byłby lepszy. Postawienie dziecka w centrum nie ma jednak niczego wspólnego z uczeniem go egocentryzmu, czy spełnianiem jego wszystkich zachcianek.

 

 

View this post on Instagram

 

A post shared by Piotr Głowacki (@spokuj)

Jak to rozumiesz?

– Weźmy sobie za przykład, jak mylnie dziś rozumiemy wychowanie bezstresowe. Wcale nie jest tak, że brak nakazów i zakazów zmniejsza stres u dziecka. W zasadzie może być wręcz odwrotnie. Nie chodzi o to, byśmy zawsze go pytali: „Chcesz czekoladę czy jabłko?”, „Chcesz postawić szklankę z wodą na rogu stołu czy na środku?” Malutkie dziecko przecież nie zna jeszcze konsekwencji swojego wyboru, więc dokonanie tych prostych wyborów może być dla nich bardzo stresujące. Dlatego staram się im o tym opowiedzieć, bo rodzicielstwo na wstępnym etapie to nauka konsekwencji, ale nie taka oparta na karze, tylko na dzieleniu się wiedzą o następstwie zdarzeń.

Swoim dzieciom staram się opowiadać o tym, jak działa świat materialny. Jeśli postawię szklankę z wodą na rogu stołu, to może spaść. Oprócz tego, że na podłodze stworzy się ciekawy wzór z wody i odłamków szkła, to jednak ktoś to musi potem posprzątać, żeby ktoś inny się nie zranił i żeby zachować czystość, która pomaga zachować zdrowie.

Jak tak mówisz, to czuć, że twoi rodzice byli nauczycielami zaangażowani w pracę z dziećmi.

– Do 10. roku życia mieszkałem na wsi przy szkole, która pełniła funkcję edukacyjną, ale też kulturalną i była miejscem różnych spotkań wspólnotowych. Tam organizowane były spotkania ważne dla życia okolicy, mieliśmy swój plac zabaw i boisko, na które chodziliśmy grać. Mieszkałem w bloku czterorodzinnym w środku pola z jednym telefonem w mieszkaniu dyrektora szkoły. To było moje środowisko.

Dzięki rodzicom, którzy pełnili różne funkcje organizacyjne w tej naszej wspólnocie mam szczególną wrażliwość na relacje społeczne i kwestię współpracy. W okolicach mojego 7. roku życia –  w tym momencie pierwszego progu kształtowania się odrębności – mój tata (który nie był nauczycielem) obok innych zajęć prowadził drużynę piłki ręcznej w naszej szkole, a mama drużynę harcerską. Widziałem, jak ich praca przekłada się na poszerzanie horyzontów dzieci i młodych ludzi, z którymi działali. Mama przez całe życie była i jest nauczycielką lubianą przez dzieci. A tata, kiedy dorastałem prowadził przez dłuższy czas naukę jazdy. Więc być może masz rację, że moje rodzicielstwo tak silnie powiązane jest dziś z różnymi aspektami edukacyjnymi.

Może sprawdziłbyś się w roli nauczyciela?

– Od pięciu już lat poddaję się temu sprawdzianowi jako wykładowca w Warszawskiej Akademii Teatralnej. Po drodze uzyskałem tytuł doktora w swojej dziedzinie i powiem ci, że uwielbiam tę pracę i mam dalsze plany rozwoju. Wierzę w to, co teraz często powtarzam podczas promocji filmu „Detektyw Bruno”, najważniejsze są dzieci i młodzi ludzie. Dzięki nim świat będzie lepszy.

 To co, na koniec zapraszamy wszystkich do kin na „Dektektywa Bruno”…
– Jeśli jesteście dziećmi, zabierzcie rodziców. Jeśli jesteście rodzicami, zabierzcie dzieci.

Piotr Głowacki, aktor filmowy i teatralny, absolwent PWST w Krakowie, jego rolą dyplomową był Orestes w spektaklu „Oresteja” Jana Klaty w Starym Teatrze w Krakowie. Wykładowca Akademii Teatralnej w Warszawie, niedawno uzyskał tytuł doktora sztuk teatralnych. Mąż aktorki Agnieszki Głowackiej, tata Idy i Aarona.