Miała wtedy tylko oczy. Pamiętam je, wielkie ciemne przestraszone oczy. – Dlaczego nie umiem jej kochać? – pytała, a ja szukałam powodu w jej przeszłości, relacji z matką, mężczyznach, traumach. Z jej życia można było utkać dowolną historię. Zranionego dziecka alkoholika, osoby z pogranicza (borderline), kobiety na dwóch biegunach (maniakalno-depresyjnych), odrzuconą córkę psychopatycznego ojca, toksyczną partnerkę, niedojrzałą emocjonalnie małą dziewczynkę. I tak dalej i tak dalej. Ale przecież wielu z nas miało podobne doświadczenia, a kochać potrafi. Zwłaszcza, że dzieci kocha się tak łatwo (przynajmniej tak nam się wmawia).
I co? I ona nie umie. Choć inni mówią jej, że nie chce, nie stara się. A ja jestem świadkiem jej starania. Bardzo chce, ale nie czuje nic. Depresja poporodowa – diagnoza pada szybko. Oczywista przecież. Jak matka nie kocha dziecka, to ma depresję. Nie jestem pewna, ale cieszę się, że zacznie brać leki, lęk się zmniejszy, może pojawi się miłość. I co? I nic. Jest spokojna, mniej płacze, obojętnieje na to, co mówią inni, ale nadal nie czuje nic do swojej malutkiej córki. Proszę, aby przyniosła zdjęcie, widzę śliczne niemowlę o wielkich oczach jak ona i robi mi się smutno. Wybryk natury? Wada genetyczna? Jak można jej nie kochać?
Jej mama wyjeżdża, zostaje sama (ojciec dziecka bez kontaktu). Na forum ktoś pisze „Gdy zostałam z nią sama i pierwszy raz musiałam ją wykąpać, coś drgnęło”. A więc i u niej prawdopodobnie drgnie. I co?
I nic.
Jak robot wykonuje czynności, aż do chwili gdy wychodzi z domu i zostawia ją samą. Zła matka. Potwór. Psychopatka. Tak mówi o sobie i płacze. Idzie na długi spacer z papierosem i marzy, aby nie wrócić. Czyta, że musi ją dotykać, masować, być blisko fizycznie. To jest najgorsze, mówi mi, sztywnieje mi ciało, gdy się do niej zbliżam.
Przypomniałam sobie o niej, czytając o mamie, która oddała 1,5 roczną córką do okna życia. Odważna? Mądra? Bezradna? Egoistyczna? Rozmawiałyśmy o tym wtedy. Byłam bardzo młoda, dopiero co skończyłam studia i robiłam staż kliniczny. Bałam się jej tak samo jak ona mnie. Była mamą niemowlęcia, którego nie umiała kochać, a ja mamą rocznego malucha. Trudne. Zrozumieć brak miłości, która w tym danym momencie przepełniała mnie całą. Myślała o tym, aby ją oddać, ale bała się innych. Słusznie. Musiałaby chyba zmienić tożsamość, aby dali jej spokój.
Dziś piszą o tamtej, że „powinna być wyposażona w pompę, a nie macicę, hydrauliczną pompę do wszelakich gwintów”, „zwyrodniała”, „sterylizować takie”, o tej matce, która nie dała rady. Dlaczego? Nie wiemy. Czy była chora? Nie wiemy. Czy dostała wystarczające wsparcie? Nie wiemy. Czy wykorzystała wszystkie inne wyjścia? Nie wiemy. Nic nie wiemy. Tylko to, że podjęła taką decyzję. A sędziów co nie miara. Tych nie przebierających w słowa.
Ona też. Uciekła w końcu, zostawiając córkę u dziadków. Wyjechała i już więcej nic nie wiem. To było 12 lat temu i wtedy w Polsce panowało absolutne milczenie na temat braku instynktu macierzyńskiego. A przecież to się dzieje. Są kobiety wśród nas, które nie kochają swoich dzieci. To podziemie. Czarne brudne piwnice kobiecych dramatów.
Czy mężczyznę ktoś o to pyta? Raczej nie. Dajemy im czas, bo miłość do dziecka to przecież proces. Dlaczego nie dajemy go kobietom? U niektórych z nich podobnie, miłość musi pokonać wiele barier. Przede wszystkich strachu. Nie mamy pojęcia, jak to jest bać się miłości mimo pragnienia. Tak czują te, których miłość w życiu bardzo bolała. Dziecko jest niewinne, jak porównywać ją do relacji z dorosłym? Niestety to znacznie trudniejsze niż nam się wydaje. Miłość to matryca. Podświadomość. Kolekcja wczesnych doświadczeń. Umiejętność kochania lub jego brak – to ta sama kompetencja. Pojawia się w twoim życiu ktoś na zawsze, a ty masz kochać na zawołanie. Szczęśliwe my, na które spłynęło to wraz z pierwszym usłyszanym uderzeniem serca, kopnięciem małej nóżki, czy obrazem USG albo też tą chwilą niezapomnianą, gdy ktoś położył ci je na piersi po raz pierwszy. Szczęśliwe my.
Są jednak kobiety, które tego nie doświadczają. Czekają, czekają i nic. One bardzo potrzebują naszego wsparcia. Zrozumienia. Tylko wtedy spróbują zrobić wszystkiego, aby nie korzystać z okna życia. Czytam fora tych, które nie kochają. Piszą ukradkiem zamknięte w toalecie, z której muszą wyjść z uśmiechem na ustach. Rozczarowujące innych, ale przede wszystkich rozczarowujące siebie. Przerażone. Strach największy. Obcość, która wkrada się między tym, co wiedzą o sobie, a tym, co się dzieje. Jak można nie kochać swojego dziecka?
Psychologowie mówią, że musi zaistnieć kilka warunków, by pojawiła się miłość macierzyńska: kobieta musi dziecko akceptować, dostrzegać sens istnienia w jego życiu, mieć wsparcie. Co jeśli tego brak? Gdy nie ma podstawowych warunków fizycznych, a tym bardziej emocjonalnych? Gdy budzi się ona w szpitalu w nowej rzeczywistości, do której nie została w żaden sposób przygotowana. Wtedy zaczyna się problem. Na drodze do miłości jest wiele do pokonania. Niektórym się nie udaje. Po prostu.
Znam matki, które odeszły od swoich dzieci na parę lat. Oddały ojcu, swojej mamie – pojawiały się tylko w listach albo „w paczce z Ameryki”. Uznały, że tak będzie lepiej. Czy zrobiły wszystko? Nie wiem. Ale dzieci mimo braku miały zaspokojone potrzeby, miały kogoś do kochania i miały warunki do rozwoju. Fakt, nie było tam matki. Czy gdyby została, odrzucająca, obojętna, zimna, załamana – byłoby to lepsze dla dziecka? Nie pokusiłabym się dać temu odpowiedź. Ale samo „nie wiem” jest wystarczającą odpowiedzią, by nie oceniać. Nie karać i nie osądzać. One i tak żyją z ogromnym poczuciem winy do końca życia.
Ktoś napisał mądry komentarz pod informacją o matce, która oddała 1,5 roczną dziewczynkę: „ stały się dwie rzeczy, jedna zła, druga dobra”. Zła, że dziecko straciło biologiczną rodzinę, dobra, że ma jeszcze szansę trafić do rodziny, gdzie czeka na niego miłość. Może paradoks polega na tym, że to nie egoizm, ale jego brak popchnęły ją do takiej decyzji?