Dzieci u Eks, chata wolna, nie musisz nigdzie się spieszyć, masz czas na długie przygotowania, golisz dokładnie nogi, wklepujesz w siebie kremy, nacierasz olejkami, peeling (nawet ten do stóp, na który nigdy w życiu nie znalazłaś czasu), muzyka gdzieś w tle, która nastraja Cię do romantycznego wieczoru i, co najważniejsze, niezależnie od tego jak RANDKA się potoczy- nigdzie nie musisz się spieszyć (to może być nawet randka, która przedłuży się do kolejnego dnia, yeah!!!).
To tyle na temat wyobrażeń, jak będzie wyglądać moje życie, gdy zacznę chodzić na randki. To było zresztą dawno temu, gdy ledwo przekroczyłam 30-tkę i miałam poczucie darowanego drugiego życia. I może miałam wtedy rację, że gdyby tak od razu, jak dzieci były małe, wskoczyć w ich relatywnie niską czujność, niewielką świadomość, naiwność niezmąconą serialami na Disney Channel, w których słowo randka pojawia się w co drugim zdaniu lub też „ambitnymi” paradokumentami, gdzie ludzkie losy toczą się w sądzie, a randki zazwyczaj kończą słowem seks lub więzieniem- może, gdybym wtedy ruszyła na rynek randkowy, to byłoby prosto łatwo i przyjemnie. Czyli dokładnie tak, jak miało być.
A nie jest. W towarzystwie zblazowanego 12-latka i emocjonalnie nad wiek rozwiniętej 9-latki temat „randka” to mało powiedziane, że trudny. Straszny. Złowrogi. Niosący ze sobą wizje katastroficzne, w których matka wychodzi i już nie wraca, bo natychmiast zakłada nową rodzinę, przywołuje na świat nowe dziecko, a może nawet i troje, przestaje zajmować się tymi, które ma, właściwie je porzuca, a tak w ogóle, to chodzi tylko o seks. Bardzo dziękuję produkcjom typu „Naga prawda” czy „Sędzia Anna Maria Wesołowska”. Światy, które przedstawiają, przenikają do mojego.
Przykład sprzed tygodnia
Wybieram się na kolację. Nie pada słowo randka. Ani miłość. Ani żadna inna miłosna konotacja. Po prostu informuję, że wychodzę i że pójdą najprawdopodobniej do Taty (którego zresztą bardzo kochają). – Gdzie idziesz? – pada czujne pytanie od Klary, towarzyszy mu świdrujące na wylot spojrzenie. Wychodzę na kolację – odpowiadam udając bardzo zajętą układaniem świetnie ułożonych płyt DVD. – Z kim? – czuję jak przewierca mnie niczym wiertło syk wydobywający się kolejnego pytania. – Z XYZ – odpowiadam podając zgodnie z prawdą dane człowieka, który miał odwagę się ze mną umówić. – Oezu. Znowu. – słyszę zrezygnowane westchnienie i zapewne to byłby koniec męczącego dialogu, gdyby w akcję nie wkroczył syn. – Mama idzie na randkęęęęę- podśpiewuje pod nosem. „Nieee!”. „Tak!”. „Głupi jesteś”. „A Ty debilka”. I tak dalej. Wychodzę i dzwonię do Eks, by zaklepać sobie termin wolnego wieczoru.
– Nie mogę. Idę do teatru – to tyle na temat wizji niezmąconego niczym weekendu. Na szczęście przyjeżdża BB (czyli Babcia Basia), która będzie z nami chwilowo mieszkać, a więc nie ma problemu. Czyżby?
To teraz już w skrócie. Sobota
Rozwożenie, przywożenie – zamiast zacząć przygotowywać się o 18, by zdążyć na 20.00, zostaje mi 20 minut na wszystko. Suszę włosy, próbuję skręcić je metodą z filmiku na YouTube, z powrotem prostuję, bo wyglądam jak Tina Turner, spsikuję je czymś co ma zrobić efekt mokrej porannej bryzy, maluje oko na smokey, zmywam to, wklepuje korektor pod oczy (dużo korektora), koralowa szminka na usta, jedyna, która nie zawodzi, rajstopy zamiast samoopalacza na nogach (nie zdążyłam) i sukienka z kolekcji trzy jesienie temu. Żegna mnie rozczarowane spojrzenie Klary (to mnie zawsze zdumiewa, że dzieci zapominają, niby już akceptują, a potem na sekundę przed wyjściem reaktywują emocje ze zdwojoną siłą). Trzy pytania kontrolne syna „kiedy wrócisz” (zawsze podaję za wczesną godzinę, zapominając, że dzieci są dosłowne). I zamykam drzwi. Ufff.
Jadę, odpowiadam na smsy, co mają niby robić w sobotni wieczór. Gdzie jest figurka jeźdźca ze stajni. I czy mogą zamówić pizze. Potem jest przez chwilę miło. Jest tatar z łososia, ośmiornica z grilla, ciekawa rozmowa, świeczka. Brakuje czerwonego wina, ale przecież MUSZĘ wrócić. Pada propozycja nocnego seansu kinowego, ale wykręcam się niedzielną wizytą w poranku w TV (co za pomysł?!). Po 22.30 zerkam na telefon: 11 nieodebranych połączeń od syna, 2 sms’y od córki („Dlaczego nie odbierasz?”, „Babcia zwariowała”). Przepraszam XYZ i wychodzę zadzwonić.
– Mamo, dlaczego zwariowałaś? – pytam i słyszę litanię skarg na temat tego, czego nie chcą jeść, co chcą oglądać i czego nie robią. Dzwonię więc do dzieci zapytać o wersję z ich strony. Babcia znowu chce im gotować parówki (bleee), ogląda głupi serial i nie chce im dać cokolwiek obejrzeć, nie pozwala im jeździć po salonie hulajnogami, wyrzuca hulajnogi na dwór. I dalej o tym, że na pewno je zniszczyła (hulajnogi), że to było za ich zebrane pieniądze, że będzie musiała odkupić i tak dalej. I wszystko po to, by za chwilę dopytać, czy już jadę. – Tak, jadę.
Nie jadę. Kończę deser zerkając nerwowo w telefon. Rozmowa się nie klei, bo już jestem myślami ze zniszczonymi hulajnogami i zmasakrowaną Babcią, która dzwoni, że się pakuje i wraca do Sandomierza. Mój empatyczny rozmówca orientuje się szybko, o co chodzi, zamawia rachunek, płaci i prowadzi do auta. Przepraszam i mówię, że zadzwonię. „Jak odbiorę” – rzuca na koniec żart. Bardzo śmieszne. I czy to na pewno żart?
Całą drogę rozmawiam z Klarą, która łka, że Babcia jej powiedziała, że jest egoistką, bo nie da Matce wyjść w spokoju (dziękuję Mamo za słowa, choć mogłabyś również poprzeć je czynami, na przykład nie oglądać serialów cały wieczór, tylko troszkę się nimi zająć. Może mogłabym wyjść w spokoju???). Jest prawie północ. Klara jeszcze nie śpi, tylko czeka (w moim łóżku), aż wrócę. Nie może zasnąć i niby się boi (Babcia śpi). Jurek czekając zasnął na kanapie na dole. Psa nikt nie wpuścił do domu, wiec zasnął w krzakach przy wejściu. Mam dość i spisuję kilka porad dla Matek, które mają podobną sytuację i wybierają się na randkę:
Nie zawsze musisz mówić prawdę dokąd idziesz. Nie wymieniaj słowa „randka” ani też zamienników „kolacja”, „kino”, „imprezka”. Powiedz, że jedziesz pod miasto na służbową integrację. Co z tego, że nie rozumieją słowa „integracja”, może i lepiej?
Jednak postaraj się dokładniej i z uprzedzeniem rezerwować terminy z Eks. Zdecydowanie weekend u Niego stworzy lepszy kontekst wyjść.
Babcia w roli opiekunki to nie zawsze jest najlepsze wyjście. Możesz mieć troje dzieci zamiast dwojga w domu. Czasami obca pani lepiej to zorganizuje.
Nie fantazjuj zbyt mocno na temat oczekiwanego wieczoru. Zawsze miej na zapleczu opcję, że coś się nie uda. Historii o temperaturze, bólach brzucha, wysypce na pięć minut przed wyjściem wysłuchałam tysiące.
Wyłącz telefon! Umów się na kontrolny sms lub rozmowę przed ich pójściem spać. Uprzedź z góry, że w miejscu, w którym będziesz nie ma zasięgu: „Tak, synu, ani jednej kreski!”.
Nie czuj się winna, że wyszłaś. Że porzuciłaś. Że jak sieroty zostały. To projekcje. Twoje kochane dzieci właśnie tak chcą, byś myślała. Bo są dziećmi i myślą o sobie.
Nie wyobrażaj sobie, co z tego będzie. Z tego Pana. Wieczoru. Relacji. Co ma być to będzie. Niech płynie jeśli Ci z nim po drodze.
Nie eksperymentuj z: włosami, paznokciami, strojem, gdy masz mało czasu. Nie skręcaj włosów metodą z YouTube, poćwicz wcześniej jeśli chcesz mieć rozwichrzone loki i wyglądać oszałamiająco
I zanim wyjdziesz nie myśl o tym, ile rzeczy byś zrobiła, gdybyś nie musiała wychodzić. Nie przekonuj siebie, że ci się nie chce, że wolisz poczytać, obejrzeć film, odpocząć. Jak będziesz tak myśleć, to w końcu w to uwierzysz.
Nie czuj się winna wobec XYZ. Tak, masz dzieci. Tak, masz trochę bałaganu w życiu. Tak, nie jest to wszystko proste. Ale, wierz mi, ośmiornica z grilla w Twoim towarzystwie smakuje najlepiej! I on to wie.
„ Jeszcze kilka lat, a będą nastolatkami, zajmą się swoim życiem” – myślę. I wtedy przypomina mi się opowieść mojej koleżanki, która szła na randkę, a jej 16-letni syn w drzwiach: – Baw się dobrze, Mamo. Tylko nie bądź hardkorem. – Czyli? – No nie idź na całość, na pierwszej randce nie wypada, you know…
You know? 🙂
Ps. XYZ zadzwonił. Dzwoni codziennie.