Mamo, dziś mija rok, odkąd cię nie widziałam. Nie muszę wpadać do ciebie co sobota i milczeć przez tę godzinę, którą zazwyczaj spędzamy wtedy razem. Jesteśmy dorosłe, obie mamy swoje życie. A jednak… Wciąż boli, gdy pytasz: Dlaczego nie chcesz mnie pocałować na dzień dobry? Naprawdę nie wiesz, mamo?
Od samego początku wiedziałam, że mnie nie chciałaś. Że byłam wpadką, pomyłką. Wiedziałam kim jest mój ojciec, ale wasz związek zakończył się bardzo szybko. Później on wyjechał do Australii, zostały mi po nim jedynie bajecznie kolorowe kartki pocztowe, które przysyłał, żebym o nim nie zapomniała. Nie zapomniałam. Słowo tata w moim słowniku to właśnie te bajkowe kartki, ten inny świat. Nadzieja na zmianę. Spotkanie po latach, kiedy byłam już dorosłą kobietą. Przyjaźń, oparcie. Wybaczenie. Tak, jemu potrafiłam wybaczyć. Wiedziałam, że wyrzuciłaś go z naszego życia, że nie pozwałaś mu się ze mną widywać. Wiedziałam, że walczył w sądzie, że miał przyznane widzenia. I że wyjechał, bo nie wyobrażał sobie, że miałaby mnie na nie doprowadzać policja. Wierzę, że gdyby wiedział, co się dzieje w naszym domu, nie zostawiłby mnie. Widziałam łzy w jego oczach, gdy mu o tym opowiadałam. I usłyszałam: Przepraszam, córeczko…
Ty nigdy tego nie powiedziałaś. Myślę, że uważasz, że nie masz za co przepraszać. W twojej głowie byłaś i nadal jesteś idealną matką. Masz tylko nieudane dziecko.
Nie, nie potrafię zapomnieć:
Wyzwisk, którymi mnie obrzucałaś, kiedy przyniosłam ze szkoły ocenę gorszą niż czwórka. Byłam debilką, kretynką, bezmózgiem, pomyłką, błędem, córką swojego ojca.
Ironicznych komentarzy, kiedy przynosiłam piątki i szóstki: Co się stało, zaczęłaś myśleć, czy miałaś szczęście?
Przyjaźni, które zniszczyłaś, bo nie mogłaś znieść, że ktoś mnie lubi, uznaje za ciekawą, inteligentną i zabawną osobę. Kiedy tylko zauważałaś, że mam z kimś bliższą więź, robiłaś wszystko, żeby ją zerwać. Nie pozwałaś mi na wspólne wyjścia, na rozmowy przez telefon. Dopiero w liceum odważyłam się zbuntować. Wtedy nasz dom zamienił się w prawdziwe piekło.
Tego, jak się ze mnie śmiałaś, kiedy dojrzewałam i moje ciało się zmieniałam. Nigdy nie mogłam liczyć na twoje wsparcie, radę. Zawsze – na to, że mnie wyśmiejesz, że obrzydzisz mój wygląd, to kim byłam.
Wymagań i oczekiwań, których nigdy nie udało mi się spełnić. Ja chciałam tworzyć, szkicować, szyć, malować, ty pchałaś mnie na siłę do klas matematyczno- fizycznych. Oczywiście, że nie radziłam sobie w nich tak, jak byś tego pragnęła. Ale nie zauważałaś nawet, że w ogóle sobie radzę.
Tak bardzo zazdrościłam moim koleżankom ich mam. W szkole średniej spędzałam całe soboty u mojej przyjaciółki, byle nie tylko nie być z tobą. Ale potem wracałam do domu, do mojego milczenia i twoich wiecznych uwag. Zamykałam się w pokoju i błagałam, żebyś nie weszła, żeby się nie zaczęło…
Potem zdałam maturę (nie wierzyłaś, że zdam) i poszłam na studia, które sama wybrałam (kazałaś mi się wynieść z domu). Zaczęłam żyć. Wynajęłam z koleżanką pokój, łączyłam pracę z nauką. Dzięki przyjaciółce i nowym znajomym otwierałam się na świat i jego możliwości. Tylko z tobą wciąż nie mogłam sobie poradzić.
Ten rok, przez który prawie cię nie widziałam wyzwolił we mnie wszystkie skrywane emocje. Widzisz, musiałam się od ciebie oderwać, żeby zrozumieć, jakim byłaś katem. Nie zobaczymy się prędko, bo dopiero uczę się wybaczania. Najpierw muszę wybaczyć sobie, potem pomyślę o nas.