Jeśli ktoś by mnie zapytał czy czuje się mamą, odpowiedziałabym, że nie. Nie wiem jak być matką, tego nie da się wyczytać z książek. Sądzę, że bycie matką jest ciężkie a bycie matką dziecka chorego jest przerażające. Ludzie zapominają, że matki są ludźmi, że nie są z żelaza. Presja społeczna jest tak silna. Matka ma kochać, być uśmiechnieta, wyglądać pięknie mimo trudów i nieprzespanych nocy. Jeśli ktoś by mnie zapytał czy jestem szczęśliwa, odpowiedziałabym, że teraz już tak. Jeśli ktoś by mnie zapytał na początku czy kocham swoją córkę, odpowiedziałabym, że nie wiem. Nie wiem jak to jest kochać córkę.
Teraz już wiem, kocham, bardzo. To nie dzieje się automatycznie. W momencie rozdzielenia nie następuje jakieś niesamowite bum i wybuch miłości do dziecka. Potrzeba czasu by nawiązać więź. Ja nie miałam kiedy tego zrobić. Zostało mi to odebrane. Wszystko zadziało się inaczej niż miało.
Miałam plan, jak zawsze. Poród miał trwać mniej niż 10 godzin, być do zniesienia i naprawdę naiwnie myślałam, że uda się bez znieczulenia. Jestem odporna na ból, myślałam. Nauczyłam się, że do niedawna niewiele wiedziałam o bólu. Mieli mi położyć ją na piersi i miałam się w niej zakochać, po dwóch dniach wrócić do domu i być szczęśliwym i zmęczonym rodzicem. Poród trwał bardzo długo, był nie do zniesienia, zakończył się cesarką a moja córka urodziła się martwa. Teraz odradza się na nowo. Zobaczyłam ją dopiero po 3 dniach jak wypuścili mnie ze szpitala.
Ból po cesarskim cięciu jest dotkliwy ale jest niczym w porównaniu z tym co czułam podczas porodu. Ból psychiczny po zobaczeniu córki podłączonej do miliona maszyn, nieprzytomnej, nieoddychającej samodzielnie, zostaje i zmienia. Wiem, że gdyby nie obecność M podczas porodu i teraz, to dawno już bym nie dała rady. Czasem wydaje mi się, że to wszystko dzieje się gdzieś obok. Jest tak nierealne, że aż nie może być prawdziwe.
Mam wzloty i upadki. Cieszę się z drobnych postępów, po czym płaczę bo uświadamiam sobie jak wiele jeszcze jest do zrobienia. Mówię sobie, że potrzeba czasu, cierpliwości, wiary, po czym przestaje wierzyć, że kiedykolwiek będzie dobrze. Jest we mnie dużo sprzeczności. Jest we mnie tyle złości, poczucia niesprawiedliwości. Czy się obwiniam? Tak, mimo iż wiem, że to nie moja wina, że nie miałam wpływu. Czy jestem na siebie zła? Tak, byłam, teraz już to minęło. Może gdyby kila rzeczy poszło inaczej to wszystko by było dobrze.
I pojawiają się myśli, że jaką jestem kobieta, matką skoro nawet urodzić nie potrafię? Mam wstręt do swojego ciała, przez to że nie dałam rady oraz przez to jak wygląda i jak bardzo jest zniszczone po ciąży i porodzie. Moje ciało jest zmęczone, zniszczone. Mimo wszystko odnajduję w sobie siłę, bo inaczej się nie da. Trzeba iść do przodu i nie poddawać się bo najgorsze to załozyć ręce i płakać.
To był dzień w którym wszystko się zaczęło, wszystko stanęło do góry nogami. Teraz już nigdy nie będzie tak jak kiedyś, będzie wszystko inaczej.