Dokąd idziesz chcąc złożyć życzenia matce? Czy kupujesz kwiaty i zapraszasz ją na kawę? A może po prostu dzwonisz do tej najważniejszej w twoim życiu kobiety i mówisz, jak bardzo jest ci droga? Jak spędzasz Dzień Matki? Przyjmujesz od swoich pociech laurki i kwiatki, czy oglądasz akademię w przedszkolu ocierając łzy wzruszenia? Zazdroszczę ci tych łez, mimo że ja też często płaczę.
Mamo, byłaś całym moim światem! Tato lubił zajrzeć do kieliszka, ale był bardziej pocieszny, niż szkodliwy. I bardzo cię kochał. A im bardziej cię kochał za życia, tym bardziej pił po twojej śmierci. Gdy patrzę na całe moje życie wstecz, widzę cię na szpitalnym łóżku. Nie byłam już dzieckiem, ale do dorosłości też mi brakowało. Moje serce po raz pierwszy rozpadło się na milion kawałków, gdy trzymałam cię za rękę, a twoja dusza ulatywała do nieba.
W wiek dojrzewania wchodziłam osamotniona, bezsensownie obwiniana o twoją śmierć przez bliskich. „Gdybyś się nie urodziła, ona by żyła”. A to przecież nie tak, to ciężka choroba, a nie ja odebrałam ci życie. Samotność, samotność, samotność, oto moje imiona przez wiele długich lat. Nie miał kto o mnie zadbać tak po matczynemu. Nikt mnie nie strofował, gdy zachowywałam się niewłaściwie, nikt mi nie tłumaczył, dlaczego wejście w kobiecość bywa tak bolesne. Sama uczyłam się życia wypłakując swoje troski na twardy kamień nagrobka, który nie chciał przyjąć moich łez, jako podarunku tęsknych myśli. Mamusiu, tylko tyle ci mogę dać składając twoje ulubione kwiaty na grobie, zapalając znicz, który tli się o wiele za krótko w stosunku do mojej miłości do ciebie.
Miłość mojego przyszłego męża przyjęłam z ulgą i radością. Tego było mi trzeba. Miłości, rodziny, normalności, o której musiałam zapomnieć na długie lata. A później dwie kreski na teście ciążowym i radość, radość wykrzykiwana przez łzy niedowierzania. Będę miała dziecko, słyszałaś mamo? Będę miała dziecko!
USG przyniosło kolejne zaskoczenie. „O, widzę jeden zarodek. O! Jest i drugi, gratuluję, będą bliźnięta!”. Myślałam, że źle słyszę, że jak to, tyle szczęścia na raz? Los chyba chciał mi wynagrodzić odejście mamy i dał mi dwa powody do miłości i życia. Wszystko było dobrze, synowie — bo byli to dwaj wymarzeni chłopcy — rośli, kopali jak szaleni, a ja cieszyłam się z każdego wspólnego dnia. Niecierpliwie szykowałam wyprawkę, nie wierzę w zabobony i nic nie mogło mnie powstrzymać przed przyjemnością zakupów maleńkich ubranek. Nikomu niepotrzebnych.
Chłopcy urodzili się zdrowi, choć niewielcy. W końcu bliźnięta, w dodatku zbyt wcześnie, w 30 tygodniu ciąży. Ryczeli okropnie, gdy wyciągali mi ich z brzucha, a ja ryczałam z nerwów i radości. Są, choć zbyt wcześnie, ale są, moi, maleńcy, tak bardzo podobni do ich ojca. Zabrali ich do inkubatorów, a ja chciałam biec do nich natychmiast.
W drugiej dobie życia odszedł młodszy syn, paradoksalnie większy, silniejszy. Reanimowali go, bezskutecznie. Trzymałam go w ramionach i wyłam nie wierząc, że ten spokój na twarzy małego, to oblicze śmierci. Trzeciej doby odszedł drugi syn, wdała się infekcja, nie miał sił walczyć, byłam z nim do końca…
To, co się działo w tych dniach, jest nie do wyrażenia. Żadna kartka nie przyjmie ogromu cierpienia, żaden rozum tego nie ogarnie. Nie pamiętam, co się działo, nie pamiętam całego pogrzebu. Czarna dziura, otchłań, która pochłonęła moje życie i marzenia. Mąż prosił bliskich, by uszanowali naszą żałobę i pozwolili na pogrzeb w samotności. Nie uszanowali, patrzyli na to dziwowisko i na matkę-sierotę, która chciała wejść do grobu za dziećmi. A później „pocieszanie” — słuchaj, życie płynie dalej, jeszcze będziesz mieć inne dzieci… Inne dzieci…
Moje serce umarło po raz drugi i trzeci. Odeszło z każdym z moich dzieci, tak jak wcześniej odeszło wraz z moją mamą.
Nienawidzę Dnia Matki. Boli mnie radość innych, choć nikomu źle nie życzę. Tylko ja, zamiast kupować czekoladki z dedykacją i kwiaty oraz przyjmować laurki, przychodzę na groby. To musi mi wystarczyć. Modlitwa, zamiast rozmowy, wspomnienie, zamiast wspólnych chwil. Łzy żalu, zamiast łez radości. Życie sieroty, które jest niczym więcej, jak emocjonalną pustynią.
Od siedmiu lat Dzień Matki jest dla mnie podwójną katorgą. Uciekam na cmentarz w ciszę i samotność, w swój ból. Zastanawiam się, kim byliby moi chłopcy, czy woleliby grać w piłkę jak ich tatuś, czy wybraliby inne zajęcie. Czy chodziliby na wspólne spacery z babcią, która rozpuszczałaby ich jak tylko babcie potrafią? Czy nasze święta byłyby świętami radości, rozpakowywania prezentów, dzielenia się opłatkiem? Bo zamiast tego, stawiam na stole trzy puste nakrycia. Choć nie mam na kogo czekać.
Mamuś, wierzę, że opiekujesz się TAM moimi synami. Poczekajcie na mnie, proszę, tak bardzo za wami tęsknię…