„Nie chcę mieć dzieci” – wykrzyczałabym całemu światu, żeby nie słyszeć tych wszystkich pytań: „A wy kiedy?”, „Czy na was to już nie czas?”, „Bez dzieci chcecie żyć?”. Czuję się jak trędowata, kiedy pojawia się temat dziecka, te spojrzenia, przemilczenia, ten oceniający mnie wzrok. Skoro nie chcę mieć dzieci, to nie mogę być pełnowartościową kobietą? Naprawdę tak trudno zrozumieć, że nie chcę być matką?
Nigdy nie usłyszałam: „Masz do tego prawo”, „Jak nie chcesz, nie musisz”. Co najwyżej padało pełne pogardy: „No dobra, to przecież twoja sprawa”, gdzie za tymi słowami brzęczało: „… ja tego nie rozumiem”, a jeszcze częściej: „nie akceptuję tego”. Tylko tak naprawdę co mnie obchodzi, że ktoś nie akceptuje mojej decyzji, ja od nikogo tego nie wymagam. Nie chcę mieć dzieci i czekać aż znajomi, przyjaciele czy rodzina przyklasną i powiedzą, że to moje życie i mogę z nim robić, co chcę.
Otóż nie mogę, bo każdy oczekuje, że dostosujemy się do ogółu, że jednak wpiszemy się w ściśle określone ramy i wymagania. Żona, kobieta pracująca i matka. Nawet, jak tak nie myślisz, to w końcu obudzi się w tobie głęboka pogarda dla kobiety, która decyduje inaczej.
Tak wiem, kim jestem. Już to słyszałam.
Jestem egoistką – bo jak można żyć na tym świecie nie dając życia kolejnym pokoleniom. Jestem egoistką, bo myślę tylko o sobie, bo dzieci to nie wygoda, jaką mam dzisiaj. Czasami się zastanawiam, ile matek, które to mówią, marzy, o tym, żeby jednak matkami nigdy nie zostać… Ile w nich zazdrości tej – tak przez nich zwanej – „wygody”, którą ja podobno stawiam ponad posiadanie dzieci. Skoro dla nich moje życie jest wygodą, to dlaczego one go nie wybrały? Przecież nikt nie ma prawa zmuszać nas do posiadania dzieci. Każda z nas może powiedzieć: „Nie chcę”. Tymczasem, to niewłaściwe, kobieta nie ma prawa nawet tak myśleć, bo przecież po to chodzi po tej ziemi, żeby rodzić dzieci. Ciekawe, co na to mężczyźni wygłaszający takie teorie, które ja sama często słyszę. Co, gdyby okazało się, że oni też mogą zachodzić w ciążę, ilu z nich zdecydowałoby się na dzieci, uznałoby to za swój obowiązek, porzuciłoby swoje życie w imię tego, by zostać rodzicem? Tak im łatwo wyrażać swoje opinie, kiedy mówią: „o kobietach takich, jak ja”, w domyśle „tych złych, bo niepokornych”?
Mam znajome, które tuż przed 40-tką wpadły w panikę. Nagle pojawiła się akcja #muszęmiećdziecko. Kiedy jedną z nich pytałam: „Dlaczego?”, usłyszałam, że przecież to już ostatni dzwonek, że ktoś musi jej podać szklankę wody na starość, że no w końcu muszą wziąć odpowiedzialność za czyjeś życie. I nie chcą odpowiadać na pytania: „kiedy wy?”. Serio? To są powody, dla których warto posiadać dziecko? Mnie nie przekonują.
Nie jestem ignorantką. Długo szukałam w sobie chęci zostania mamą. Przez kilka lat po ślubie oszukiwałam siebie i innych, że tak, że już jestem gotowa i pewnie za kilka lat będziemy mieć dziecko. Mówiłam to głośno chcąc sama w te słowa uwierzyć i się do nich przekonać. Ta obsesyjna myśl, że muszę chcieć zostać matką, trzymała mnie w miejscu. Kilkanaście lat pracowałam w korporacji, bo słyszałam: „Jak zajść w ciążę, to lepiej pracując tutaj, bo wszystkie świadczenia będziesz miała i zawsze muszą cię przyjąć po macierzyńskim z powrotem”. Pozwalałam sobie to wmówić. Myślałam: „No tak, nie mogę zmienić pracy, bo co jak zajdę w ciążę, jak się zdecyduję, jak jednak spróbujemy?”. I tkwiłam w firmie, w której się nie rozwijałam, a która miała zabezpieczyć mnie i moje życie, gdybym zdecydowała się na dziecko. Jak jakiś cholerny dramat w trzech aktach. Rozwijałam swoje pasje, myślałam o własnym biznesie, ale nie, przecież dziecko, jeszcze nie możesz. Wiesz, jaka jest kolejność, znasz reguły: najpierw dziecko, później kariera i myślenie o sobie, jak jeszcze starczy ci na to siły. Nie ma innej możliwości.
Słyszałam, że nie jestem prawdziwą kobietą, bo brak mi wrażliwości i empatii, bo jak inaczej wytłumaczyć brak chęci posiadanie dziecka? Pytano, czy pochodzę z rozbitej rodziny, że może moja niechęć do roli matki została we mnie zakorzeniona w dzieciństwie. Być może, ale jakie to znaczenie, czy wieloletnia terapia ma zmienić moje nastawianie, z którym jest mi dzisiaj dobrze?
Dlaczego nie mogę głośno mówić, że nie chcę mieć dzieci? Dlaczego tak bardzo innych to kłuje w oczy, obrusza? Przecież to mój wybór, moje życie. Inni są szczęśliwi z dziećmi – cudownie, ja jestem szczęśliwa bez nich. Lubię moje życie, lubię tę swobodę, którą mam, lubię to, że w końcu mogę się realizować. Że kiedy dopuściłam do siebie myśl, że nie chcę być mamą, rzuciłam pracę, zaczęłam rozwijać swoją pasję, pomyślałam w końcu bez strachu o własnym biznesie, bez tych ciągłych rozterek: „a co jak jednak będziesz chciała zajść w ciążę”. Nie chcę. Mam 38 lat i nie chcę być mamą. Dziś o tym wiem, wiele lat zagłuszałam to w sobie, ale taka jest prawda. Są kobiety, które nie myślą o własnych dzieciach.
Pamiętam czas, kiedy celowo odwiedzałam znajomych z małymi dziećmi mając nadzieję, że ten osławiony zapach noworodka wzbudzi we mnie macierzyńskie uczucia. Że może wzięcie na ręce takiego maluch sprawi, że poczuję jakieś ukłucie, cokolwiek, co pozwoli mi odetchnąć i stwierdzić, że jestem gotowa na to, czego inni ode mnie oczekują. Że wszystko jest ze mną w porządku, bo przecież niechęć do rodzicielstwa jest czymś poza normą, czymś co najmniej niewłaściwym.
Nie jestem gorszą od tych wszystkich kobiet, które mają dzieci. Tylko tym się od nich różnię, tymi dziećmi. Poza tym mam te same pragnienia i marzenia. Chcę spokoju, chcę realizować siebie, chcę podróżować, poznawać nowych ludzi, chcę wyjść na imprezę, chcę od czasu do czasu pospać dłużej, a innym razem wstać wcześniej i pójść pobiegać. Każda z nas tego chcę, z tą różnicą, że ja nie chcę mieć dzieci. Ja i wiele innych kobiet, które boją się do tego przyznać, które mają nadzieję, że urodzą i jakoś to będzie. Być może, pewnie tak, ale czy na pewno? Nie chcę ryzykować. Chcę zostawić to kobietom, które są pewne swojej decyzji, które czują, że nie, że powinny, tylko, że zwyczajnie chcą. To podobno naturalne, podobno wybrakowane są kobiety, które tego nie czują.
Ja nie czuję się wybrakowana. Wręcz przeciwnie, czuję spokój, że w końcu pozwoliłam sobie na „niechcenie” dzieci, że ściągnęłam z siebie presję otoczenia. Że zawalczyłam z poczuciem winy, w którym czułam się osamotniona, bo jak to mieć wyrzuty sumienia, że nie chce się być matką. „To zrób sobie dziecko i bądź”. Ale co jeśli ja nie chcę? Spróbujcie nie chcieć mieć dzieci. Tylko wtedy zrozumiecie, jak ogromna jest presja wywierana na bezdzietnych małżeństwach. „Tyle ludzi chce mieć dzieci i nie może, nawet nie wiecie, jak grzeszycie myśląc tylko o sobie”. To słyszą pary, kobiety bez dzieci.
W końcu pozwoliłam sobie na to, by przestały mnie ranić te wszystkie egoistki, wygodnickie, bez serca. A kim jest matka, która nie pozwala swojemu dziecku na samodzielność, która nie chce wypuścić go w jego własne życie? Czy nie jest egoistką? Która z nas jest gorsza?
Chcę decydować i z pełną świadomością mówić „nie”, jeśli tak czuję i jestem tego pewna, a nie gdy ktoś inny próbuje na moim życiu i moich decyzjach dokonać gwałtu wmawiając, ze coś jest moim obowiązkiem, coś, na co nie ma we mnie zgody.
Nie potrzebuję waszych ocen, tłumaczeń, że nie wiem, jak to jest, że może to być pomyłką mojego życia, że może jednak warto pomyśleć, bo zegar tyka, a co jak kiedyś będę tej decyzji żałować. Dlaczego tak trudno zrozumieć, że ja nie chcę, że nie czyni mnie to gorszej i pomimo wielu prób udowadniania sobie, że być może jest inaczej, myślenia o sobie, że coś ze mną jest nie tak, dzisiaj daję sobie prawo do tego, by przed sobą i każdym, kto mnie o dzieci zapyta powiedzieć: „Nie chcę być mamą”. Po prostu. I nie chcę czuć się winna z tego powodu.