Go to content

Próbowałam go ratować, a on obserwował mnie jak pod mikroskopem. Napawał się moim cierpieniem.

Fot. iStock/twinsterphoto

Byłam związana z psychopatą! To koszmar, że uświadomiłam sobie ten fakt kilka lat po rozstaniu. Dopiero wtedy poczułam wielką ulgę. I dlatego właśnie piszę teraz ten list. Dla innych kobiet, które mają poczucie, że zwariowały, że to, co wyprawia ich partner jest tak bardzo chore, że nie sposób ogarnąć tego myślami zdrowego człowieka. 




Kiedy jesteś w środku takiej sytuacji – czyli w środku życia z psychopatą – to nie ogarniasz.

Twój organizm zachowuje się, jakby był na wojnie. Walczysz z wyimaginowanymi stworzonymi przez psychopatę dla ciebie przeszkodami. Próbujesz go ratować! Starasz się, by nie cierpiał! A on obserwuje cię jak pod mikroskopem! Tuli w ramionach, gdy płaczesz z jego powodu, ale w sercu czuje coś, czego ty nawet nie potrafisz sobie wyobrazić. Ja też nie potrafię! Psychopata nic nie czuje. Ba, może jedynie czuć satysfakcję, że dałaś mu się wkręcić. Czy to rodzaj radości z twojego cierpienia? Nie mam pojęcia! Ale zaryzykowałabym jednak stwierdzenie, że… „tak”. Posłuchaj mojej historii…


Znaliśmy się jeszcze z liceum.

Krzysztof wydawał się naprawdę fajnym chłopakiem. A ja nie miałam przeczuć, że będzie mnie perfidnie oszukiwał. Czy mogło mnie coś ostrzec już na początku tego związku? Owszem, on miał dziwną matkę, ale byliśmy wtedy nastolatkami i wszyscy nienawidziliśmy swoich rodziców. Więc sytuacja wydawała mi się normalna. Każdy miał dziwną matkę: a ta Krzysztofa była kapryśna, złośliwa i jakaś taka wyniosła. Tak mi się wydawało na początku! Dopiero potem dowiedziałam się, że ta kobieta naprawdę torturowała swojego syna. Kiedy miał czternaście, może piętnaście lat, potrafiła go nie wpuścić do domu na noc, bo się spóźnił godzinę. Po prostu zamykała na wszystkie zasuwy drzwi i on musiał spać na klatce schodowej. A kiedy był młodszy, odwoziła go notorycznie pod dom dziecka ze spakowaną walizką, strasząc pod bramą, że jak się nie poprawi, to go następnym razem jednak odda. Najgorsze jednak było to, że nastoletni Krzysztof i jego matka mieszkali w jednym pokoju. Owszem, różne rzeczy zdarzają się z racji niedoboru metrażu. Tyle że ich łóżka stały oddalone od siebie o dwa centymetry. A przecież to nie był mały pokój. Można było je ustawić inaczej! Wszystkie te informacje dotarły do mnie jednak o wiele za późno, zbierałam je ze strzępków rodzinnych wspomnień. Już po latach, po rozstaniu!



To byli ludzie bardzo wykształceni i szanowani.

On nauczyciel, ona pielęgniarka w małym miasteczku niedaleko Poznania. Wszyscy ich tam poważali. Mało tego, moja matka twierdziła, że trafiłam idealnie, że mi się poszczęściło. Na początku nie miałam świadomości, że w rodzinie narzeczonego dzieją się takie dziwne rzeczy.



Tuż przed ślubem mój narzeczony wyznał, że choruje na śmiertelną chorobę. 


Nazywa się toczeń. Powiedział też, że od dzieciństwa ma padaczkę. Strasznie długo wtedy płakałam, a on tulił mnie w ramionach. Pytałam, czy to bezpieczne, żeby prowadził samochód. Mówił, że nie do końca.

Byłam już wtedy w ciąży, więc tym bardziej zaczęłam panikować. Zastanawiałam się, czy te choroby mogą być dziedziczne. Chodziliśmy razem od specjalisty do specjalisty, od ginekologa do ginekologa. Wpadłam w obsesję i sprawdzałam co dwa miesiące za pomocą USG, czy moje dziecko prawidłowo się rozwija.

Potem było tylko gorzej, bo Krzysztof, po narodzinach synka, przestał wracać czasem do domu na noce. Tłumaczył wtedy zazwyczaj tak – że dostał ataku padaczki, że ktoś go znalazł w parku i odwiózł do szpitala. Mówił: „Udało mi się wypisać na własne żądanie dopiero o godzinie 12.00 w południe, wtedy odzyskałem telefon i natychmiast do ciebie przyjechałem”.

Fot. iStock/jpa1999



Często pytał, czy go kocham.



Ja zapewniałam, że jego choroby nie mają najmniejszego wpływu na moje uczucia wobec niego. Kochałam Krzysztofa ponad wszystko! Ponad to, że w perspektywie miałam jego bliską śmierć.

Nie, nie jestem wielką naiwniarą! Oczywiście, że pytałam go, czy mogę z nim iść do lekarza. Chciałam uczestniczyć w jego procesie leczenia. Ale za każdym razem tłumaczył mi, że dla mężczyzny, to jest tak okrutna perspektywa, że chce w tym być sam, że nie zamierza mnie młodej matki narażać na stres słuchania od lekarzy o jego rychłej śmierci. Prosił, bym uszanowała jego decyzję! Boże, ileż ja wtedy łez wylałam.



Czasem Krzysztof znikał na całe dnie.

Mówił, że jedzie wtedy do szpitala wojewódzkiego robić badania. Rzucał fachowymi nazwami, tłumaczył mi, dlaczego EEG znów źle wyszło. Najgorsze jest to, że ja z synem na ręku dzwoniłam do niego, kiedy był w tym niby-szpitalu. A wtedy on przyciszonym głosem mówił: „Kochanie jestem w tracie badania” albo: „Złotko jestem w gabinecie”. Nic nie wskazywało, że kłamie. Nawet pogłos w telefonie był taki, jakby jego głos odbijał się od ścian korytarza. Krzysztof wydawał się w tym wszystkim niezwykle przekonujący.



Do tego dnia, kiedy miał wypadek samochodowy.

Fot. iStock/RapidEye

Totalnie skasował nasze auto. Powiedział, że dostał ataku padaczki za kierownicą. Byłam przerażona. Prosił, bym nic nie mówiła nikomu, zwłaszcza jak przyjdzie do domu policja. I ani słowa jego rodzicom! Następnego dnia kolejny koszmar… wrócił cały pobity, powiedział, że ktoś zabrał mu kartę do bankomatu i ogołocił wszystkie jego konta, dlatego to ja muszę zapłacić za lakiernika i za mechanika. Coś mi się wtedy po raz pierwszy przeszło kleić. Owszem, moja naiwność, że nie miałam dostępu do jego kont. Postanowiłam więc porozmawiać z Krzysztofa rodzicami. Kiedy byli u nas na obiedzie, to pierwszy raz powiedziałam do nich głośno: „Uważam, że Krzysztof nie powinien jeździć samochodem ze względu na to, że jest tak ciężko chory i że ma ataki padaczki”. W tym momencie jego rodzice zrobili okrągłe oczy: „Ale co ty mówisz, jakiej padaczki!? Jaki chory!? Jestem pielęgniarką — wiedziałabym coś”, mówiła jego matka. A wtedy Krzysztof podszedł do okna i zaczął udawać, że się dusi, że nie może złapać oddechu. Jego rodzice oczywiście rzucili się na pomoc. Ja już nie! Wiedziałam, że kłamał i o tym, że miał toczeń i o tym, że padaczkę i o tym, że go okradli. Tak, teraz widziałam to aktorstwo po raz pierwszy tak bardzo wyraźnie!
Wykorzystał mnie przez kilka lat w sposób bestialski, zupełnie bez skrupułów.

Zobacz także: Twój były facet mówi: „Zostańmy przyjaciółmi”, uważaj, może być psychopatą

Ciekawe, co sobie myślał, gdy z dzieckiem przy piersi, pytałam go: „Jak długo jeszcze będziesz żył? Jakie są rokowania?”. Po co mu to wszystko było? Te kłamstwa nie mieściły mi się w głowie. Gdy poznałam prawdę, czułam się jakby nastąpił jakiś koniec świata, jakiś armagedon. W gruzy posypały się moje wartości, że trzeba mówić prawdę, zwłaszcza w bliskiej relacji. Tak wychowali mnie rodzice!


Dziś wiem już na temat psychopatów więcej.

Na koniec związku spytałam Krzysztofa, dlaczego tyle lat mnie oszukiwał. Wydaje mi się, że odpowiedział szczerze:

„Bo nie potrafiłem uwierzyć, że ktoś może mnie kochać naprawdę. Chciałem więc to sprawdzić. Wymyślałem straszne rzeczy, żeby sprawdzić, czy ty mnie kochasz!”

Pomyślałam, że to obłęd! Długo leczyłam się, zbierałam psychicznie po związku z Krzysztofem. Moja terapeutka powiedziała mi, że psychopatę bardzo trudno wyleczyć. W zasadzie nie jest to możliwe. To silne zaburzenie! Powiedziała mi, że kiedy psychopaci trafiają na terapię, nie zdrowieją, a tylko poznając różne mechanizmy działania ludzkiej psychiki, uczą się jeszcze lepiej manipulować ludźmi. Stają się więc jeszcze bardziej perfidni i niebezpieczni dla innych ludzi. Dobrze więc, że od niego odeszłam.

 



Czasem jednak wydaje mi się, że jako jedyną na świecie przeżyłam taką koszmarną historię z psychopatą. Proszę napiszcie mi, że nie jestem sama. Proszę napiszcie, że wiecie, o czym wam opowiedziałam. Będę wdzięczna za każdy znak!